Docsity
Docsity

Przygotuj się do egzaminów
Przygotuj się do egzaminów

Studiuj dzięki licznym zasobom udostępnionym na Docsity


Otrzymaj punkty, aby pobrać
Otrzymaj punkty, aby pobrać

Zdobywaj punkty, pomagając innym studentom lub wykup je w ramach planu Premium


Informacje i wskazówki
Informacje i wskazówki

Czarny czarownik : relacja z wyprawy do Afryki 1926 r., Streszczenia z Medycyna

mucha tse-tse, ogromne bąki tak zwane „bawo- le muchy, wnoszące do krwi ludzkiej nieznane ... sów portugalskich, hiszpańskich, francuskich,.

Typologia: Streszczenia

2022/2023

Załadowany 24.02.2023

Collage
Collage 🇵🇱

4.7

(12)

99 dokumenty

Podgląd częściowego tekstu

Pobierz Czarny czarownik : relacja z wyprawy do Afryki 1926 r. i więcej Streszczenia w PDF z Medycyna tylko na Docsity!

Prof. dr. F. A. OSSENDOWSK I

Zbuntowane i Zwyciężone p ow i e ś ć fantas tyczn a

Spis tytułów: Dzień rozpaczy. Wyprawa

statku „Ocean". Żywy ładunek. Na przy- lądku Dobrej Nadzieji. Podróż połączo- nej eskadry. Koniec żaglowca Van-Ha- gen. Na wyspie djamentów. Kapitan Stenerson. Podwodni rozbójnicy. Na wy- spie Harvey a. Polarny potwór. W pod- ziemnej krainie. Przypadkowe odkrycie. Istoty z dalekiej gwiazdy. W podziemiach niewolników. Ucieczka.

W i e l o b a r w n a o k l a t l k a , 9 ilu -

s t r a c j i. Cen a 9 5 gi*.

Prenumeratoro m naszy m wysyłam y nie

doliczając kosztu przesyłki p o otrzy-

mani u (ewentualnie znaczkami ) 95 gr.

Nr. 44-45 BIBLIOTECZKA NTr. 44—

H I S T O R Y C Z N O - G E O G R A F I C Z N A

prof. dr. F. A. OSSENDOWSK I

Z cykl u „ P o l a c y n a szlakac h świa t a".

55 C Z A R N Y^ C Z A R O W N I K "

r e l a c j a z - w y p r a w y d o A i r y k i 1 9 2 6 r.

CBGiOŚ , ul. Tward a 51/ tel. 22 69-78-

Nie hlamaé — A'i'e^ nudzić^ —

bawiąc. ucząc.

T-wo Wyd. „Rój" , Warszawa , Kredytow a 1. Kont o czek. P. K. O. 9880.

PRZEDMOWA

  • ~ - ^^Ęj^l Zakończyłem drugą część swojej długiej wyprawy do Afryki. Duża polać czarnego kontynentu, a mianowicie — Marokko, Algier i Tunis — opisane w dwóch tomach p. t. „Płomienna północ" i „Pod smaganiem Samumu", z taką starannością i artyzmem wydane przez Wydaw- nictwo Polskie w Poznaniu, oraz cały obszar podzwrot- nikowej Zachodniej Afryki, zawarty w łęku Nigru i Se- negalu, pozostały już poza mną, zbadane przeze mnie i moich towarzyszy podróży w zakresie moich literac- kich i naukowych zadań. Ponieważ społeczeństwo polskie dało dowody ży- wego zainteresowania się losami mojej wyprawy, uwa- żam wprost za swój obowiązek, jako literat i podróżnik polski przed wydaniem wyczerpującego opisu naszych prac i przygód, dać krótkie sprawozdanie. Narazie nie wiedziałem jeszcze, gdzie i kiedy będę mógł to uczynić, gdy właśnie otrzymałem zaproszenie od wydawnictwa „Rój" na wypowiedzenie się w formie zwięzłej o dokonanej podróży. Za możliwość uczynienia tego wyrażam swoją wdzięczność wydawnictwu „Rój".

F. Antoni Ossendowski.

Warszawa, czerwiec 1926 r.

Prof. Ossendowski przy zabitym przez niego bawole.

przedsiębiorczych i odważnych potomków kró- lowej Dido i mężnych rycerskich Barkidów. Nie mogli też kupcy i awanturnicy kartagińscy spotykać w tych krajach „czarnych o długich ogonach ludzi.." Nie! to była Afryka podzwrotnikowa! W Senegalu i w północnym Sudanie spot- kać można i spotkałem istotnie ślady konkwis- tadorów z Kartaginy. Nazwali oni tę ziemię — „tchnącą śmier- cią". Wrażliw y na przejawy natury, skłonny do mistycyzmu i poetyckiego ujęcia rzeczy lud o krwi azjatyckiej — temi kilku słowami okreś- lił Afrykę podzwrotnikową. Cały zachodni brzeg tego kontynentu, hen! od Sale i Rabatu, aż do Kotonu i Duali groźnie i niegościnnie wita przybyszów. Daleko na oceanie spotykają się stada żarłocznych rekinów i zastępy śliskich, parzą- cych niby kipiącym kwasem meduz i barw- nych fizalij, o jadowitvch mackach, niby wstę- gi jaskrawe zwisających w szmaragdowem prze- zroczu głębi morskiej. Im bliżej do brzegu, tem groźniejszą staje się niegościnna ziemia afrykańska. Najeżonych czarnemi, poszarpanemi przez

falę skałami, daleko wysuniętemi mieliznami, pokrytemi grubą warstwą muszel mięczaków, hufcami białogrzywiastych bałwanów, osłania kię Afryka przed najazdem obcych ludzi. A gdy biały człowiek, ten wiekuisty włó- częga' ,co ze swej prakolebki powędrował na wszystkie strony świata, — przezwycięży wszystko, ziemia ta ciśnie nań zastępy nowych wrogich sił. Znam je wszystkie, bo walczyłem z niemi przez długie miesiące. Wylądowywaliśmy dwa razy — w Senegalu i w Gwinei, a wszędzie Afryka spotykała nas z zaciekłą nienawiścią — nie ludzie, lecz natu- ra sama — potężna, zdradliwa, nielitościwa. Niby nieprzebrana kaskada rozpalonego i roztopionego do białości złota, leje słońce skądś z bliska swoje zabójcze promienie, które, zda się, nie wysuszają, lecz rozkładają krew, nużą mózg, drażnią nerwy. Czarni ludzie, należący do niezliczonych ras murzyńskich, do tych wszystkich nieraz zu- pełnie zagadkowych szczepów, noszą w mózgu i we krwi wszelkie oznaki zatrucia „gorącem światłem", jak nazywają słońce, tego swego wroga, którego za boga nigdy nie mieli. Powolni w ruchach, o ostrym choć znękanym

szy niebiesko umalowane powieki na zawsze żądne, pałające oczy. Biali koloniści i urzędnicy francuscy i an- gielscy w swych białych strojach i kaskach wyglądają jak widma, o bladych, prawie przez- roczystych twarzach' o oczach zapadłych i podkutych, o drżących ustach i rękach. Te blade istoty poruszają się żywo i ener- gicznie, lecz w tej żywości wyczuć się daje wy- siłek niemal nadludzki i gorączkowy pośpiech, aby pracę zakończyć przed chwilą najgroźniej- szego niebezpieczeństwa. Jest nieru południe, gdy pionowe promienie słońca przebijają jak strzały podwójne płótno namiotów i ubrań' wciskają się w najmniejszy otwór w kaskach, wrywają się szalonym potokiem przez szczeliny w dachach, ścianach i żaluzjach, trując ludzi jadem, wytwarzanym w ich własnej krwi. Gdy miną trzy godziny największej spie- koty, rozpoczyna się na nowo gwałtowna praca z myślą, aby zakończyć ją przed zachodem słoń- ca, spożyć obiad i ukryć się należycie przed wrogami nocnymi, licznymi a niebezpiecznymi. Wieczorem bowiem, gdy słońce zgaśnie nagle, niby zalany wodą rozpalony, szalejący stos słomy, rzucają się na ludzi niewidzialne prawie, gryzące, wpełzające do nosa, oczu i

uszu muszki, niosące febrę moskity, ohydne ta- ranty — jaszczurki, palące ciało wyrzucaną z siebie cieczą, jadowite pająki, skolopendry, czarne i czerwone ,stonogi, żarłoczne mrówki i latające dookoła z przeraźliwym piskiem nie- toperze—wampiry. Inne hufce wrogów niszczą dobytek białych ludzi. Są to myszy i szczury, krwiożercze wiwery i dzikie koty, jadowite węże i olbrzymie pytony, duszące krowy i ko- nie, jakieś podobne do kulek pajęczyny owady, w ciągu jednej nocy pożerające odzież i bieliz- nę; tajemnicze termity, burzące drewniane domy, meble, obuwie bo nic opończ metalu oprzeć im się nie zdoła... Duszna, gorąca noc przechodzi, miotające- mu się bezładnie europejczykowi pod gęstą siatką, zwisającą z sufitu nad jego łożem, w strumieniach potu, bez nadziei, że noc przynie- sie mu kilka godzin wytchnienia i spokoju. W podróży białemu - człowiekowi grożą in- ne plagi. Zarażona śpiączką, dotkliwie tnąca mucha tse-tse, ogromne bąki tak zwane „bawo- le muchy", wnoszące do krwi ludzkiej nieznane zarazki, bakterje różnych chorób naskórnych i żołądkowych, porażenie słoneczne; w wodzie rzek i potoków czyhają na europejczyka kro- kodyle i gorszy od nich robak gwinejski, mno-

i krwiożercze wiwery krążą w haszczach i biada antylopie, dzikowi lub zającowi, jeśli nie zwę- szy wroga, bo wtedy zaledwie kości i strzępki skóry pozostaną na miejscu tragicznego spot- kania.

Na ciałach zabitych przez nas hipopotamów znaleźliśmy straszliwe pasożyty, żywcem zja- dające te olbrzymy wodne, a bawoły są wprost pożerane przez duże szaro-żółte kleszcze i straszliwe muchy. Podczas jednego z polowań miał miejsce następujący wvnadek. Myśliwy — murzyn za- czął naśladować głos małej czarnej antylopy — samki. Na te podstępne wołania zjawił się i padł od kuli samiec, — lecz na to żałosne be- czenie zjawili się inni mieszkańcy dżungli — pantera, długi na pięć metrów pyton, a nad tem wszystkiem krążył duży. czarny orzeł.

Tuż przy samej ziemi wre inna walka. Tam bi- ją się o pożywienie miłjardy mrówek i termitów, z ich zawiłą organizacją i z ich robotnikami, kró- lami i wojownikami. Tam się wznoszą potężne zamki obronne i budują się genialnie pomyśla- ne podziemne labirynty, a wokoło nich stacza- ne są bitwy termitów z mrówkami czerwonemi, czarnemi, małemi i dużemi, z mrówkami —

włóczęgami, z termitami innych gatunków i okolic. Całe obszerne połacie ziemi stają się nieraz terenami zaciętych walk. Widziałem w lasach dolnej Gwinei setki, tysiące gniazd termitów, gniazd różnych form architektonicznych, które sobie od tych owadów zapożyczają murzyni, a te gniazda były atakowane i oblegane przez „mrówki-trupy", gatunek wydzielający nieznoś- ny fetor padliny, zmuszający termity do opusz- czania swych grodów, zamków i gniazd.

Widziałem w Gwinei, a' najpóźniej na wy- brzeżu Kości Słoniowej pochód mrówek nazy- wanych tu „manjan". Mrówki te perjodycznie porzucają zajęte przez się tereny i odbywają dalekie wyprawy po pożywienie, lub w poszukiwaniu nowych miejsc zamieszkania, Miljony tych drobnych istot suną przez la- sy i sawannę, bronione z boków przez oddzia- ły walecznych i pełnych poświęcenia wojowni- ków. Wszystko, nawet biali koloniści, pierzcha- ją przed najściem „manjan", porzucają domy, wsie, uprowadzając ze sobą bydło i unosząc dobytek. Biada człowiekowi lub zwierzęciu, jeżeli pozostanie na drodze pochodu tych drob- nych istotek. Gdy byliśmy na górzystych wys-

Może dlatego tak trudno znaleźć tu ślady pierwotnych mieszkańców, bo wszystkie te szczepy murzyńskie nie pochodzą z tych samych geograficznych szerokości, lecz przyszły tu skądś, pomieszały się między sobą, wchłonęły w siebie krew arabską, berberyjską, semicką z żył fenicjan kartagińskich, wreszcie Krew bia- łej rasy — mając za dalekich przodków mety- sów portugalskich, hiszpańskich, francuskich, angielskich, coraz bardziej zanikających w czarnem środowisku murzyńskiem. Natura usiłuje tu włożyć w każdy żyjący organizm pierwiastek zaniku i śmierci. Wymie- rają, karłowacieją, degenerują się poszczegól- ne szczepy. Fauna drobnoustrojów: bakcy'e febry, śpiączki, dezynterji, woli. hypertrofji kości i mięśni i setki innych, nieraz nieznanych lekarzom chorób, dziesiątkuje ludność, zabija- jąc w niej radość życia chęć bytowania na tej wrogiej przeklętej ziemi. Wspaniałe zwierzęta puszczy afrykańskiej« których prawie się nie ima najpotężniejsza ku- la karabinowa, gdy ugodzone śmiertelnie padną nareszcie — w ciągu kilku minut są już rozkła- dającym się trupem, a barwne motyle i koniki polne z ran zabitego zwiefza żarłocznie wysy- sają krew,

Śmierć tu czai się nietylko w nieprzebytych haszczach dżungli, lecz i w pięknych, wspania- łych, nieraz potężnych ciałach jej mieszkańców i w ich gorącej krwi. Tu śmierć ma swoje gniazdo i niemal w mgnieniu oka zamienia ona żywą istotę w ohyd- ny. gnijący trup.