Docsity
Docsity

Przygotuj się do egzaminów
Przygotuj się do egzaminów

Studiuj dzięki licznym zasobom udostępnionym na Docsity


Otrzymaj punkty, aby pobrać
Otrzymaj punkty, aby pobrać

Zdobywaj punkty, pomagając innym studentom lub wykup je w ramach planu Premium


Informacje i wskazówki
Informacje i wskazówki

Harry Potter i Zakon Feniksa, Streszczenia z Język polski

saedrftghf Sdwsefdghbjin sazeDrftgyhubi awseadwrftgyhjui

Typologia: Streszczenia

2022/2023

Załadowany 25.11.2023

analibra
analibra 🇵🇱

2 dokumenty

Podgląd częściowego tekstu

Pobierz Harry Potter i Zakon Feniksa i więcej Streszczenia w PDF z Język polski tylko na Docsity!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dudley obłąkany

Najgorętszy jak dotąd dzień tego lata zbliżał się ku końcowi i senna cisza otulała duże,

kwadratowe domy przy Privet Drive. Lśniące zwykle samochody stały zakurzone na podjazdach, a szmaragdowe niegdyś trawniki pożółkły i wyschły - jako że używanie węży do podlewania zostało zakazane w związku z suszą. Oderwani od swych zwykłych zajęć - mycia samochodów i podlewania trawników - mieszkańcy Privet Drive wycofali się w cień swoich chłodnych domów, otwierając jedynie szeroko okna w nadziei na przyciągnięcie nieistniejących powiewów wiatru. Jedyną osobą na zewnątrz, był nastoletni chłopiec, który leżał płasko na plecach pośrodku klombu przy domu numer cztery. Był szczupłym, ciemnowłosym chłopcem w okularach, który miał ten znękany, lekko niezdrowy wygląd kogoś, kto znacznie urósł w krótkim okresie czasu. Spodnie miał podarte i brudne, koszulkę rozciągniętą i wypłowiałą, a podeszwy jego butów odrywały się przy czubkach. Wygląd Harry'ego Pottera bynajmniej nie sprawiał, że był mile widziany przez sąsiadów, należeli bowiem oni do ludzi uważających, że brud i niechlujstwo powinny być prawnie napiętnowane, ale jako że dzisiejszego wieczoru ukrył się za obszernym krzakiem hortensji, był całkiem niewidoczny dla przechodzących. Właściwie, jedynym sposobem na zauważenie go byłoby wystawienie głowy przez jego wuja Vernona lub ciotkę Petunię z okna salonu i popatrzenie prosto w dół, na klomb poniżej. W sumie, pomyślał Harry, powinno mu się pogratulować pomysłu ukrycia się w tym miejscu. Wprawdzie nie było to zbyt wygodne leżeć na gorącej, twardej ziemi, ale z drugiej strony nikt nie gapił się na niego, zgrzytając zębami tak głośno, że nie mógł dosłyszeć wiadomości i nikt nie zadawał mu tych okropnych pytań, jak to miało miejsce za każdym razem, gdy próbował usiąść w salonie i pooglądać telewizję z ciotką i wujem. Jakby słysząc myśli wlatujące przez otwarte okno, Vernon Dursley, wuj Harry'ego, nagle przemówił.

  • Dobrze widzieć, że chłopak przestał tu przyłazić. Gdzie on się podział, tak w ogóle?
  • Nie mam pojęcia - powiedziała Ciotka Petunia niepewnie. - Nie ma go w domu. Wuj Vernon stęknął.
  • "Oglądać wiadomości..." - powiedział zgryźliwie. - Chciałbym wiedzieć, co on naprawdę knuje. Tak jakby normalny chłopiec przejmował się tym, co mówią w wiadomościach - Dudley nie miał o tym zielonego pojęcia; - wątpię, czy on w ogóle wie, kto to jest premier! Tak czy siak, nie żeby było coś na temat jego ludzi w naszych wiadomościach...
  • Vernon, ciszej... - powiedziała Ciotka Petunia - okno jest otwarte.
  • Och, racja, przepraszam kochanie. Dursleyowie ucichli. Harry słuchał reklamy płatków śniadaniowych Fruit 'n' Bran przyglądając się Pani Figg, trzepniętej, uwielbiającej koty starszej pani z pobliskiej Wisteria Walk, przechodzącej się powoli spacerowym krokiem. Szeptała i mruczała coś pod nosem do siebie. Harry był bardzo zadowolony ze swojego schronienia za krzakiem,

jako że Pani Figg ostatnimi czasy na okrągło zapraszała go na herbatkę, gdy tylko spotykała go gdzieś na ulicy. Skręciła za rogiem i zniknęła z pola widzenia zanim głos wuja Vernona ponownie nadpłynął z okna.

  • Dudziaczek wyszedł na herbatkę?
  • Jest u Polkissów - odparła Ciotka Petunia czule. - Ma tylu małych przyjaciół, jest taki popularny... Harry z trudem powstrzymał parsknięcie. Dursleyowie naprawdę byli zdumiewająco głupi jeśli chodziło o ich syna, Dudleya. Wierzyli w te wszystkie jego niezbyt wymyślne kłamstwa o herbatce u różnych członków jego gangu każdego wieczoru letnich wakacji. Harry wiedział doskonale, że Dudley nigdzie nie chodził na herbatę. On i jego banda spędzali każdy wieczór niszcząc plac zabaw, paląc papierosy na rogach ulic i rzucając kamieniami w przejeżdżające samochody i w dzieci. Harry widział jak to robią podczas swoich wieczornych spacerów po Little Whinging - większość wakacji spędził włócząc się po ulicach, wybierając gazety z przydrożnych śmietników. Początkowe nuty muzyki oznajmiającej wiadomości o dziewiętnastej dosięgnęły jego uszu i jego żołądek wywrócił mu się na drugą stronę. Być może dzisiaj wieczorem - po miesiącu czekania - okaże się, że to będzie TA noc. "Rekordowa liczba wczasowiczów wypełnia lotniska po tym jak strajk hiszpańskich bagażowych trwa już drugi tydzień".
  • Poślijcie ich na wieczny odpoczynek, ja bym tak zrobił - warknął Wuj Vernon, gdy spiker skończył. Niezależnie od tego na zewnątrz, pośrodku klombu żołądek Harry'ego rozluźnił się. Gdyby cokolwiek miało się stać byłaby to pierwsza informacja wieczornych wiadomości. Śmierć i zniszczenie były zdecydowanie ważniejsze niż kłopoty wczasowiczów. Odetchnął długo i głęboko i spojrzał w piękne błękitne niebo. Każdy dzień tego lata był taki sam: napięcie, oczekiwanie, tymczasowa ulga i znów narastające napięcie i tak przez cały czas, coraz bardziej uporczywe pytanie, dlaczego nic się jeszcze nie zdarzyło. Słuchał dalej, na wypadek gdyby w wiadomościach pojawiła się choćby mała wskazówka, nierozpoznana przez Mugoli jako to czym naprawdę było - niewyjaśnione zniknięcie, być może, albo jakiś dziwny wypadek... ale strajk bagażowych został zastąpiony przez wiadomość o suszy w Southeast ("Mam nadzieję, że ten obok słucha!" - ryknął wuj Vernon. "Z tymi jego spryskiwaczami włączanymi o trzeciej rano! "), potem o helikopterze, który niemalże rozbił się na polu w Surrey, później o rozwodzie sławnej aktorki i jej sławnego męża ("Tak jakbyśmy się interesowali ich paskudnymi sprawami...", zauważyła ciotka Petunia, która oczywiście obsesyjnie śledziła tę sprawę w każdym magazynie, na którym tylko udało się jej położyć swoje kościste dłonie). Harry przymknął oczy chroniąc je przed jaskrawym wieczornym niebem, kiedy spiker przeczytał " ... i na koniec, papużka falista Bungy znalazła nowy sposób na chłód tego lata. Bungy, która mieszka w Pięciu Piórach w Bamsley nauczyła się jazdy na nartach wodnych! O szczegółach dowiemy się od Mary Dorkins, która pojechała do Bamsley... ". Harry otworzył oczy. Skoro dotarli do jeżdżących na nartach wodnych papużek, to nie mogło się już pojawić nic wartego uwagi. Przetoczył się ostrożnie na brzuch i podniósł się na łokcie i kolana, przygotowując się do wyczołgania spod okna. Zdążył poruszyć się około dwóch cali, gdy kilka rzeczy nastąpiło bardzo szybko jedna po drugiej. Głośny, niosący się echem trzask przerwał senną ciszę jak wystrzał; kot wyprysnął spod zaparkowanego samochodu i umknął z pola widzenia; wrzask, potężne przekleństwo i dźwięk pękającej porcelany dobiegł z salonu Dursley'ów i jakby to był sygnał, na który Harry czekał, zerwał się on na równe nogi wyciągając jednocześnie zza paska swoich spodni cienką drewnianą różdżkę, jakby wyciągał z pochwy miecz... jednak zanim wyprostował się zupełnie czubek jego głowy zderzył się z otwartym oknem Dursley'ów. Powstały przy tym łomot sprawił, że ciotka Petunia wykrzyknęła jeszcze głośniej. Harry poczuł się jakby jego głowa rozpadła się na dwa kawałki. Z oczu pociekły mu łzy, zachwiał się próbując jednocześnie skupić uwagę na ulicy, by dostrzec źródło hałasu, ale kiedy tylko udało mu się stanąć pionowo, dwie potężne purpurowe ręce sięgnęły przez okno i zacisnęły się szczelnie wokół jego gardła.
  • Odłóż to! - warknął wuj Vernon do ucha Harry'ego. - Natychmiast! Zanim ktokolwiek zobaczy!
  • Zostaw mnie! - zasapał Harry. Przez kilka sekund szamotali się, Harry odciągał

Harry był pewien, że trzask został wywołany przez czyjąś Aportację się lub Deportację. To był dokładnie ten sam dźwięk, jaki rozległ się wtedy, gdy Zgredek, domowy skrzat, rozpłynął się w powietrzu. Czy to możliwe, że Zgredek był tu, na Privet Drive? Czy Zgredek mógł śledzić go w tym momencie? Jak tylko pomyślał o tym, odwrócił się i popatrzył za siebie na Privet Drive, ale ulica wyglądała na zupełnie opuszczoną i Harry miał pewność co do tego. Zgredek nie wiedział jak stać się niewidzialnym. Szedł dalej, ledwie świadom trasy, którą wybrał. Ostatnio tłukł się tymi ulicami tak często, że stopy same niosły go w ulubione miejsca. Co parę kroków oglądał się za siebie. Ktoś magiczny był przy nim, gdy leżał pośród umierających begonii ciotki Petunii, był tego pewien. Dlaczego nie porozmawiali z nim? Dlaczego nie nawiązali kontaktu? Dlaczego kryli się teraz? I wtedy, gdy uczucie frustracji osiągnęło szczyt, jego pewność zniknęła. Być może to jednak nie był magiczny dźwięk. Może tak desperacko czekał na najmniejszy znak kontaktu ze świata, do którego należał, że najzwyczajniej w świecie zbyt mocno zareagował na całkowicie zwyczajne hałasy. Skąd mógł mieć pewność, że to nie był dźwięk łamania czegoś w którymś z sąsiednich domów? Harry czuł tępawe, omdlewające wrażenie w żołądku i zanim się spostrzegł, uczucie beznadziejności, które towarzyszyło mu przez całe lato ogarnęło go od nowa. Następnego ranka ze snu wyrwie go budzik o piątej rano, by zdążył zapłacić sowie, która dostarcza mu Proroka Codziennego - tylko jaki był sens zamawiać go dalej? Harry ledwie zerkał na pierwszą stronę przed rzuceniem go w kąt. Kiedy ci idioci z redakcji w końcu zdadzą sobie sprawę z tego, że Voldemort powrócił, będzie to wiadomość z nagłówka, a właściwie tylko to interesowało Harry'ego. Gdyby miał szczęście, przyleciałyby także sowy z listami od jego najlepszych przyjaciół, Rona i Hermiony, jednak wszelkie oczekiwania, że ich listy przyniosą jakiekolwiek wieści już dawno pogrzebał. "Nie możemy za bardzo mówić O-Wiesz-Czym, to oczywiste. Powiedziano nam, żeby nie pisać nic ważnego, na wypadek gdyby nasze listy ktoś przechwycił. Jesteśmy bardzo zajęci, ale nie możemy podać tu szczegółów. Wiele się dzieje, powiemy ci wszystko, gdy się zobaczymy..." No właśnie, tylko kiedy mieli zamiar się z nim zobaczyć? Nikt nie przejmował się podaniem jakiejś konkretnej daty, Hermiona nabazgrała "Myślę, że zobaczymy się całkiem niedługo" na jego urodzinowej kartce, tylko jak niedługo było to niedługo? Jak wnioskował Harry z niewyraźnych podpowiedzi w ich listach, Hermiona i Ron byli w tym samym miejscu, prawdopodobnie w domu rodziców Rona. Ledwo mógł znieść myśl o tym, że oni bawią się świetnie w Norze, podczas gdy on tkwi tu na Privet Drive. Właściwie, był tak wściekły na nich, że wyrzucił nie otwierając, dwa pudełka miodowych czekoladek, które przysłali mu na urodziny. Później tego żałował, po tym jak ciotka Petunia zaserwowała więdnącą sałatkę na obiad tamtego wieczoru. I czym się zajmowali Ron i Hermiona? Dlaczego on, Harry, nie zajmował się niczym? Czyż nie udowodnił, że jest w stanie brać na siebie nawet więcej niż oni? Czy wszyscy zapomnieli, co zrobił? Czy to nie on był z Cedrikiem na cmentarzu, patrzył jak Cedrik umiera, czy to nie on był przywiązany do tego nagrobka i sam mało nie zginął? Nie myśl o tym, powiedział do siebie surowo po raz setny tego lata. Nie dość, że wracał na ten cmentarz w nocnych koszmarach, to jeszcze rozpamiętywał to kiedy nie spał. Skręcił na rogu w Magnolia Crescent. W połowie drogi minął wąską alejkę przy garażu, gdzie po raz pierwszy zobaczył swojego ojca chrzestnego. Syriusz przynajmniej zdawał się rozumieć, co czuje Harry. Co prawda jego listy były równie pozbawione konkretnych wiadomości, co listy Rona i Hermiony, ale przynajmniej zawierały słowa troski i pocieszenia zamiast drażniących wskazówek i podpowiedzi: "Wiem, że to musi być frustrujące... Trzymaj się z dala od kłopotów i wszystko będzie ok... Bądź ostrożny i nie rób niczego pochopnie..." Cóż, pomyślał Harry przechodząc przez Magnolia Crescent, skręcając w Magnolia Road i kierując się ku pogrążającemu się w ciemności placowi zabaw, postępował tak, jak radził Syriusz. Udawało mu się przynajmniej odeprzeć pokusę przywiązania swojego kufra do miotły i wystartowania do Nory samemu. Tak naprawdę Harry myślał, że jego zachowanie było bardzo dobre, biorąc pod uwagę to, jak frustrujący i budzący złość był fakt utkwienia na Privet Drive na tak długo, i chowania się po klombach w nadziei na usłyszenie czegokolwiek, co mogłoby wskazywać na to, co robi Lord Voldemort. Niemniej jednak, dość irytujące było wysłuchiwać rad, by nie być pochopnym i nierozważnym od człowieka, który odsiedział dwanaście lat w więzieniu dla czarodziejów, Azkabanie, który uciekł, próbował popełnić morderstwo, za które wcześniej był skazany, a następnie uciekł na

skradzionym Hippogryfie. Harry przeskoczył nad zamkniętą bramą parku i ruszył przez zeschły trawnik. Park był pusty, tak jak pobliskie ulice. Dotarł do huśtawek i usiadł w jedynej, której Dudley i jego przyjaciele nie zdążyli jeszcze popsuć. Owinął jedną rękę wokół łańcucha i markotnie wbił wzrok w ziemię. Już nie będzie mógł się chować w klombie Dursleyów. Jutro będzie musiał wymyślić jakiś nowy sposób, by wysłuchać wieczornych wiadomości. Póki co mógł tylko czekać na kolejną bezsenną, niespokojną noc, bo nawet jeśli udało mu się uciec od koszmarów o Cedriku, miewał niepokojące sny o długich, ciemnych korytarzach, wszystkich zakończonych ślepym zaułkiem i zamkniętymi drzwiami, co jak przypuszczał, miało związek z poczuciem uwięzienia kiedy nie spał. Często zdarzało się, że stara blizna na jego czole zakłuła boleśnie, ale nie oszukiwał się, że Ron, Hermiona czy Syriusz przejmą się tym. W przeszłości ból był ostrzeżeniem, że Voldemort staje się znów silniejszy, ale teraz, kiedy Voldemort wrócił, mówiliby mu przypuszczalnie, że należało się tego spodziewać. "Nie ma się czym martwić... stara śpiewka...". Niesprawiedliwość takiego stwierdzenia narastała w nim tak, że miał ochotę wrzasnąć z furią. Gdyby nie on, nikt by nawet nie wiedział, że Voldemort wrócił! A jego nagrodą za to było tkwienie w Little Whinging na całe cztery tygodnie, zupełnie odciętym od magicznego świata, sprowadzonym do koczowania pośród więdnących begonii by móc usłyszeć o papużkach uprawiających jazdę na nartach wodnych! Jak Dumbledore mógł zapomnieć o nim tak łatwo? Czemu Ron i Hermiona spędzają ze sobą tyle czasu i nie pomyślą o tym, by zaprosić go do siebie? Jak długo jeszcze ma znosić rady Syriusza, że ma siedzieć spokojnie i być grzecznym chłopcem? Albo odpierać pokusę napisania do głupiego Proroka Codziennego i powiedzenia wszystkim, że Voldemort powrócił? Takie gwałtowne myśli galopowały po głowie Harry'ego i aż skręcał się w środku ze złości, gdy parna, aksamitna noc zapadała wokół niego. Powietrze przesycone było zapachem ciepłej, suchej trawy, a jedynym dźwiękiem dochodzącym do jego uszu był niski pomruk samochodów z drogi za parkowym ogrodzeniem. Nie wiedział ile czasu minęło odkąd usiadł na huśtawce, kiedy dźwięk głosów przerwał jego rozważania. Podniósł wzrok. Latarnie z okolicznych ulic rzucały mglisty odblask, na tyle silny, że dostrzegł grupkę ludzi wędrujących przez park. Jeden z nich śpiewał głośno prymitywną piosenkę. Pozostali co raz to wybuchali śmiechem. Miękki, tykający szum wydobywał się z kilku drogich, wyścigowych rowerów, które prowadzili ze sobą. Harry wiedział kim są. Postacią na przedzie był bez wątpienia jego kuzyn, Dudley Dursley, kierujący się do domu w towarzystwie jego wiernej bandy. Dudley był ogromny jak zwykle, ale lata ciężkiego odchudzania i odkryty nowy talent przyniosły widoczną zmianę w jego fizjonomii. Jak wuj Vernon z niekłamanym zachwytem oznajmiał każdemu, kto go słuchał, Dudley został ostatnio Międzyszkolnym Mistrzem Wagi Ciężkiej Juniorów Southeast w boksie. "Szlachetny sport", jak go nazywał wuj Vernon, sprawił, że Dudley był jeszcze bardziej przerażający niż wydawał się Harry'emu w pierwszych latach szkoły podstawowej, gdy Harry służył mu za jego pierwszy worek treningowy. Harry obecnie daleki był od strachu przed swym kuzynem, ale nadal nie uważał, by to, że Dudley uczy się uderzać mocniej i celniej było powodem do świętowania. Dzieciaki z sąsiedztwa bały się go - nawet bardziej niż bały się "tego chłopaka Potterów", który, jak zostali ostrzeżeni, był zatwardziałym chuliganem i uczęszczał do Przybytku Św. Brutusa dla Młodocianych Recydywistów. Harry obserwował ciemne postacie kroczące po trawie i zastanawiał się, kogo pobili dzisiaj. Rozejrzyjcie się, przyglądając się im Harry złapał się na myśleniu. "No dalej... rozejrzyjcie się... Siedzę sobie tutaj całkiem sam... Dalej, chodźcie i ulżyjcie sobie...". Gdyby kumple Dudleya zobaczyli go siedzącego tutaj, na pewno przylecieliby prosto do niego i co wtedy zrobiłby Dudley? Na pewno nie chciałby stracić twarzy przed swoją bandą, ale na pewno byłby przerażony gdyby miał sprowokować Harry'ego. To byłoby naprawdę zabawne, obserwować dylematy Dudleya, drwić z niego i z jego bezsilności i niemożności zareagowania... A gdyby któryś z pozostałych próbował uderzyć Harry'ego, był przygotowany - miał swoją różdżkę. Niech spróbują... Z przyjemnością wyładowałby część swojej frustracji na chłopcach, którzy kiedyś zamienili jego życie w piekło. Ale nie odwrócili się, nie widzieli go, byli już prawie przy ogrodzeniu. Harry opanował chęć zawołania ich... Szukanie zaczepki nie było mądrym posunięciem... Nie wolno mu używać magii... ryzykowałby znów wydalenie ze szkoły. Głosy gangu Dudleya ucichły w oddali. Zniknęli z pola widzenia, kierując się wzdłuż Magnolia Road. Proszę cię bardzo Syriusz, Harry pomyślał smętnie. Nic nierozważnego.

byłbyś w stanie chodzić i mówić w tym samym czasie. Harry wyciągnął swoją różdżkę. Zobaczył jak Dudley spogląda na nią spode łba.

  • Nie wolno ci jej użyć - wybuchnął natychmiast Dudley - Wiem, że nie wolno. Wywaliliby cię z tej szkoły dla dziwolągów, do której chodzisz.
  • Tak? A skąd wiesz, czy nie zmienili zasad, Big D?
  • Nie zmienili - powiedział Dudley, ale jego głos nie brzmiał całkiem przekonująco. Harry zaśmiał się łagodnie.
  • Nie masz odwagi zmierzyć się ze mną bez tej rzeczy, prawda? - burknął Dudley.
  • Ty za to potrzebujesz czterech kumpli za tobą zanim pobijesz dziesięciolatka. A ten tytuł bokserski, o którym tyle nawijasz... Ile lat miał twój przeciwnik? Siedem? Osiem?
  • Szesnaście, dla twojej informacji - warknął Dudley - i był nieprzytomny przez dwadzieścia minut po tym jak z nim skończyłem. I był dwa razy cięższy od ciebie. Poczekaj tylko, jak powiem tacie, że wyciągnąłeś tą... rzecz...
  • Teraz biegniemy ze skargą do tatusia? Czyżby jego ukochany mistrz bokserski wystraszył się okropnej różdżki Harry'ego?
  • W nocy nie jesteś taki odważny - zadrwił Dudley.
  • To jest noc, Dudziaczku. Tak nazywamy czas, kiedy robi się tak ciemno jak teraz.
  • Mówiłem o tym, kiedy leżysz w swoim łóżeczku - warknął Dudley. Zatrzymał się. Harry również przystanął, wpatrując się w kuzyna. Nie widział zbyt wiele, ale mógł dostrzec dziwny triumfujący wyraz na wielkiej twarzy Dudleya.
  • Co masz na myśli mówiąc, że nie jestem odważny w łóżku? - spytał Harry kompletnie skonsternowany. - Niby czego mam się bać, poduszki czy czegoś?
  • Słyszałem cię ostatniej nocy - wykrztusił z siebie Dudley jednym tchem. - Mówiłeś przez sen. Jęczałeś!
  • Że co..? - spytał Harry, ale poczuł zimne, nieprzyjemne uczucie w żołądku. Ostatniej nocy w snach był znów na cmentarzu. Dudley aż szczeknął ze śmiechu, po czym wysokim, łkającym głosem zapiszczał:
  • "Nie zabijaj Cedrika! Nie zabijaj Cedrika!". Kto to jest Cedrik? Twój chłopak?
  • Ja... kłamiesz! - powiedział Harry automatycznie. Ale poczuł, że zaschło mu w ustach. Wiedział, że Dudley nie kłamie - bo skąd mógł wiedzieć o Cedriku?
  • "Tato! Pomóż mi, tato! On mnie zabije, tato! Buuuuuuu!"
  • Zamknij się - powiedział cicho Harry. - Ostrzegam cię, zamknij się!
  • "Tatusiu, przyjdź i pomóż mi! Mamusiu, pomóż, pomóż! On zabił Cedrika! Tato, ratuj! On chce..." ...Nie wskazuj tym czymś na mnie! Dudley cofnął się, opierając plecami o mur. Harry celował różdżką dokładnie w serce Dudleya. Czuł niemalże czternaście lat nienawiści do Dudleya pulsujące w jego żyłach - och... czego by nie dał, by uderzyć teraz, rzucić w niego czarem tak dokładnie, że musiałby się czołgać do domu jak robak, kompletnie głupi...
  • Nigdy więcej nie mów o tym - warknął Harry. - Rozumiesz co do ciebie mówię?
  • Celuj tym czymś gdzie indziej!
  • Spytałem, czy rozumiesz, co do ciebie mówię?
  • Skieruj to gdzie indziej!
  • ROZUMIESZ, CZY NIE?!
  • ZABIERAJ TO COŚ ODE MNIE - Dudley wydał z siebie dziwny, drżący oddech, jakby go ktoś oblał lodowatą wodą. Coś się stało z nocą. Usiane gwiazdami ciemnogranatowe niebo nagle stało się kompletnie czarne, pozbawione jakiegokolwiek światła. Gwiazdy, księżyc, mgliste latarnie na obu końcach alejki zniknęły. Ucichły odległy pomruk samochodów i cichy szmer drzew. Ciepły, łagodny wieczór nagle stał się przenikliwie zimny. Zostali otoczeni przez całkowitą, nieprzenikliwą, cichą ciemność, jakby jakiś olbrzym zrzucił na całą alejkę grubą, lodowatą powłokę, oślepiając ich. Przez ułamek sekundy Harry myślał, że niechcący rzucił jakiś czar, niezależnie od faktu, że musiał się naprawdę mocno powstrzymywać, by tego nie zrobić. Po chwili jednak rozsądek wziął górę - nie miał takiej mocy, by móc zgasić gwiazdy. Odwrócił głowę w jedną i w drugą stronę, próbując dostrzec cokolwiek, ale ciemność przysłoniła mu oczy, jak nieważka zasłona. Przerażony głos Dudleya zabrzmiał w uchu Harry'ego.
  • C-co r-r-robisz? P-przestań!
  • Nic nie robię! Zamknij się i nie ruszaj się!
  • J-ja n-nic nie widzę! Oślepłem! Ja...
  • Powiedziałem zamknij się! Harry stał nieruchomo jak pień, odwracając niewidzące oczy raz w prawo raz w lewo. Chłód był tak intensywny, że cały się trząsł. Na rękach wyszła mu gęsia skórka, a ciemne włosy z tyłu głowy stanęły dęba. Otworzył oczy tak szeroko jak tylko mógł, ślepo wpatrując się w ciemność dokoła. To było niemożliwe... Nie mogli być tutaj... Nie w Little Whinging... Wytężył słuch... Usłyszałby ich zanim by ich zobaczył...
  • P-powiem t-tacie! - zaskomlał Dudley - G-gdzie jesteś? C-co r-robisz?
  • Zamkniesz się? - syknął Harry - Próbuję słu... Przerwał. Właśnie usłyszał to, czego się obawiał. W alejce, poza nimi, było jeszcze coś, coś co wydawało z siebie długie, ochrypłe, wstrząsające oddechy. Stojąc i trzęsąc się w mroźnym powietrzu, Harry poczuł przerażające szarpnięcie trwogi.
  • S-skończ z tym! Przestań! W-walnę cię, obiecuję, w-walnę!
  • Dudley, zamknij... CHLAST!. Pięść trafiła Harry'ego z boku głowy unosząc go niemal w powietrze. Małe białe światełka zaiskrzyły mu przed oczami. Po raz drugi w przeciągu godziny Harry poczuł, jakby jego głowa została rozłupana na dwoje. W następnej chwili wylądował twardo na ziemi i różdżka wypadła mu z rąk.
  • Ty kretynie, Dudley! - wyjęczał Harry, jego oczy powilgotniały od bólu, kiedy gramolił się na ręce i kolana, rozglądając się gorączkowo w ciemności. Usłyszał oddalającego się nieudolnie Dudleya, potykającego się i uderzającego w płoty przy alei. - DUDLEY, WRACAJ! BIEGNIESZ WPROST NA TO! Nagle rozległ się potworny, piskliwy wrzask i kroki Dudleya zatrzymały się. W tym samym momencie Harry poczuł przerażający chłód za sobą, który mógł oznaczać tylko jedną rzecz. I było ich więcej niż jeden.
  • DUDLEY, TRZYMAJ GĘBĘ NA KŁÓDKĘ! COKOLWIEK ROBISZ, NIE WOLNO CI OTWIERAĆ UST!
  • Różdżka - Harry wyszeptał gorączkowo, a jego ręce błądziły po ziemi jak pająki. - Gdzie jest ta różdżka, no dalej... - lumos!. Wypowiedział zaklęcie automatycznie, w desperacko potrzebując światła, które pomogłoby mu w jego poszukiwaniach... i ku jego niewyobrażalnej uldze, światło pojawiło się kilka cali od jego prawej dłoni - zapłonął czubek jego różdżki. Harry chwycił ją, zerwał się na nogi i odwrócił. Jego żołądek wywrócił się na zewnątrz. Potężna, zakapturzona postać sunęła płynnie ku niemu, unosząc się nad ziemią. Nie widać było twarzy, spod szat nie wyglądała żadna stopa. Cofając się Harry uniósł różdżkę.
  • Expecto patronum! Srebrna smużka mgły wystrzeliła z wierzchołka różdżki i Dementor zwolnił, ale zaklęcie nie zadziałało prawidłowo. Potykając się o własne stopy Harry dalej wycofywał się przed nachylającym się nad nim Dementorem. Panika mgłą zasnuwała jego umysł - skoncentruj się!. Para szarych, obślizgłych, okrytych świerzbem rąk wysunęła się spod szat Dementora i sięgnęła ku niemu. Gwałtowny hałas wypełnił uszy Harry'ego.
  • Expecto patronum! Jego własny głos był przytłumiony i odległy. Kolejna smużka srebrnego dymu, mniejsza niż ostatnia, wypłynęła z różdżki - nie mógł już tego zrobić, nie mógł rzucić czaru. Wewnątrz jego głowy rozległ się śmiech, mrożący, wysoki śmiech. Czuł smród zgniłego, śmiertelnie zimnego oddechu Dementora wypełniający jego płuca, duszący go - myśl.... coś szczęśliwego... Ale nie było w nim szczęścia... Lodowate palce Dementora zbliżały się do jego gardła, śmiech w jego głowie narastał, stawał się coraz głośniejszy i nagle w jego umyśle przemówił głos: - Ukłoń się śmierci, Harry... To może nawet nie będzie bolało... Nie wiem, nigdy nie umierałem... Nigdy już miał nie zobaczyć Rona i Hermiony... - i nagle ich twarze rozbłysły jasno w jego umyśle, kiedy walczył o oddech.
  • EXPECTO PATRONUM! Potężny srebrny jeleń wystrzelił z czubka różdżki Harry'ego. Jego rogi pochwyciły Dementora w miejscu, gdzie zwykle jest serce i odrzuciły go do tyłu, nieważkiego jak ciemność. Rogacz zaszarżował i Dementor zwiał pokonany.
  • TĘDY! - wykrzyknął Harry w kierunku jelenia. Okręcił się i wystartował aleją trzymając w górze zapaloną różdżkę. - DUDLEY? DUDLEY!

ROZDZIAŁ DRUGI

Masa słów

- Że co? - spytał pusto Harry.

  • Odleciał! - powiedziała Pani Figg załamując ręce - Poleciał spotkać się z kimś w sprawie kilku kociołków, które wypadły z tyłu miotły! Powiedziałam mu, że nie dam mu spokoju jeśli poleci, i proszę. Dementorzy! Całe szczęście, że wprowadziłam Pana Tibbles w sprawę! Ale nie mamy teraz czasu, żeby tu wystawać. Pospiesz się, natychmiast, musimy cię odstawić. Och... wszystkie te problemy, które to wydarzenie spowoduje! Zamorduję go!
  • Ale - odkrycie, że jego szalona, stara sąsiadka z kotem na punkcie kotów wie kim byli Dementorzy, było niemal takim samym szokiem dla Harry'ego, jak fakt spotkania dwóch z nich w alejce. - Pani... pani jest czarownicą?
  • Jestem charłakiem, o czym Mundungus doskonale wie, więc jak niby miałam pomóc ci w walce z Dementorami? Zostawił cię zupełnie bez ochrony, a przecież ostrzegałam go!
  • Ten Mundungus mnie śledził? Zaraz! To był on! To on deportował się sprzed mojego domu!
  • Tak, tak, tak, ale na szczęście umieściłam Pana Tibbles pod samochodem, na wszelki wypadek. I Pan Tibbles przybiegł do mnie i ostrzegł mnie, ale zanim dotarłam do twojego domu, ciebie już nie było... a teraz... och... Co powie Dumbledore? Ty! - wydarła się na Dudleya, wciąż leżącego na wznak na alejce. - Podnoś ten swój tłusty tyłek z ziemi, szybko!
  • Pani zna Dumbledore'a? - zapytał Harry gapiąc się na nią.
  • Oczywiście, że znam Dumbledore'a, kto nie zna Dumbledore'a? Ale pospiesz się - ja nie będę umiała ci pomóc jeśli oni wrócą. Nigdy nie zrobiłam nic poza transmutowaniem torebki herbaty. Nachyliła się, chwyciła jedno z masywnych ramion Dudleya w swoje pomarszczone ręce i pociągnęła.
  • Wstawaj, ty bezużyteczna kupo mięsa, wstawaj! - Ale Dudley albo nie bardzo mógł, albo nie bardzo chciał się ruszyć. Leżał dalej na ziemi z popielatą twarzą i zaciśniętymi mocno ustami i trząsł się cały.
  • Ja to zrobię. - Harry złapał ramię Dudleya i dźwignął go do góry. Ogromnym wysiłkiem

udało mu się postawić go na nogi. Dudley zdawał się być na skraju omdlenia. Jego malutkie oczka obracały się w oczodołach, a na jego twarzy perlił się pot. W chwili, gdy Harry podźwignął go, zachwiał się niebezpiecznie.

  • Pospieszcie się! - zawołała histerycznie Pani Figg. Harry owinął jedno z ciężkich ramion Dudleya wokół swoich ramion i pociągnął go za sobą, uginając się lekko pod ciężarem. Pani Figg zachwiała się niebezpiecznie zerkając z zaniepokojeniem za róg.
  • Trzymaj swoją różdżkę w pogotowiu - powiedziała Harry'emu, kiedy wkraczali na Wisteria Walk. - Nie ma co się teraz przejmować Regułą Dyskrecji, tak czy siak przyjdzie nam zapłacić za to, co się stało. Równie dobrze jak za smoka, mogą nas powiesić za samo jajko. A mówiąc o Ustawie o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów... to właśnie tego najbardziej obawiał się Dumbledore...
  • Co to jest, tam na końcu ulicy?
  • Och, to tylko Pan Prentice... Nie chowaj różdżki, chłopcze, przecież mówię ci cały czas, że ze mnie nie będziesz miał żadnego pożytku! Nie było to łatwe, trzymać sztywno różdżkę i jednocześnie wlec ze sobą Dudleya. Harry dał kuzynowi kuksańca w żebra, ale Dudley stracił chyba jakąkolwiek ochotę na samodzielne poruszanie się. Zwisał tylko na ramieniu Harry'ego, a jego wielkie stopy ciągnęły się po ziemi.
  • Dlaczego nie powiedziała mi pani, że jest pani charłakiem, Pani Figg? - zapytał Harry dysząc z wysiłku. - Przez cały ten czas, kiedy przychodziłem do pani... Dlaczego nie odezwała się pani ani słowem na ten temat?
  • Rozkazy Dumbledore'a. Miałam uważać na ciebie, ale nie mówić nic. Byłeś za młody. Tak mi przykro, że miałeś ze mną takie ciężkie przejścia, Harry, ale Dursleyowie nigdy nie pozwoliliby ci przychodzić do mnie, gdyby wiedzieli, że to lubisz. Wiesz, to nie było łatwe, ale... och utrapienie - powiedziała tragicznie i znów załamała ręce - kiedy Dumbledore dowie się o tym... Jak w ogóle Mundungus mógł cię tak zostawić. Powinien być na posterunku aż do północy... Gdzie on w ogóle jest? Jak mam niby powiedzieć Dumbledore'owi co się wydarzyło? Nie umiem się aportować!
  • Mam sowę, może pani ją pożyczyć. - stęknął Harry zastanawiając się, czy jego kręgosłup nie pęknie czasem pod ciężarem Dudleya.
  • Nie rozumiesz, Harry! Dumbledore musi działać tak szybko jak to możliwe, Ministerstwo ma swoje sposoby wykrywania użycia magii przez nieletnich czarodziejów. Oni już na pewno wiedzą, zważ na moje słowa.
  • Ale ja tylko pozbywałem się Dementorów, musiałem użyć magii... Powinni się chyba bardziej martwić tym, co robili Dementorzy latając sobie po Wisteria Walk, nieprawdaż?
  • Och, mój kochanieńki, chciałabym, żeby tak było, ale obawiam się, że... MUNDUNGUS FLETCHER, ZAMORDUJĘ CIĘ, JAK NIC! Nagle rozległ się głośny trzask i silny zapach drinków pomieszany z zapachem stęchłej tabaki wypełnił powietrze, kiedy przysadzisty, nieogolony mężczyzna w postrzępionym płaszczu zmaterializował się dokładnie przed nimi. Miał krótkie, krzywe nogi, długie, rozwichrzone, rude włosy i przekrwione, podkrążone oczy, które przydawały mu smętny wygląd basseta. W rękach trzymał srebrzyste zawiniątko, w którym Harry od razy rozpoznał Pelerynę Niewidkę.
  • Co tam, Figgy? - spytał zerkając raz na Panią Figg, raz na Harry'ego i Dudleya. - Ssie stało, że już nie działamy tajnie?
  • Ja ci dam tajnie! - zawyła Pani Figg. - Dementorzy, ty bezużyteczny, leniwy, podstępny złodziejaszku!
  • Dementorzy? - powtórzył osłupiały Mundungus - Dementorzy tutaj?
  • Tak, tutaj, ty bezwartościowa kupo nietoperzego łajna, tutaj! - zaskrzeczała Pani Figg. - Dementorzy zaatakowali chłopca na twojej warcie!
  • Cholercia - powiedział słabo Mundungus. - Cholercia, ja...
  • ... A ty poleciałeś kupować kradzione kociołki! Mówiłam, żebyś nie szedł? Mówiłam!
  • Ja... no cóż.. ja.. - Mundungus wyglądał bardzo nieszczególnie. - bo widzisz... to... to... to była bardzo dobra okazja... Pani Figg uniosła ramię, z którego zwisała jej sznurkowa torba i walnęła nią Mundungusa w głowę. Sądząc po brzęczeniu, jakie rozległo się dokoła, torba pełna była kociego jedzenia.
  • Au, au...! spokojnie.. spokojnie, ty stara, szalona nietoperzyco! Ktoś musi powiadomić Dumbledore'a!

- CHŁOPCZE! TUTAJ!

Z mieszaniną strachu i złości Harry powoli zdjął stopę ze schodka i odwrócił się w kierunku Dursleyów. Pedantycznie czysta kuchnia lśniła dziwnym, nierzeczywistym blaskiem w porównaniu z ciemnością na zewnątrz. Ciotka Petunia doprowadzała Dudleya do krzesła. Wciąż był bardzo zielony i trochę się lepił. Wuj Vernon stał przed zlewozmywakiem, gapiąc się na Harry'ego malutkimi, zwężonymi oczami.

  • Co zrobiłeś mojemu synowi? - spytał wydając przy tym z siebie groźny pomruk.
  • Nic - odparł Harry, wiedząc doskonale, że wuj Vernon i tak mu nie uwierzy.
  • Co on ci zrobił, Duduś? - spytała ciotka Petunia drżącym głosem ścierając wymiociny z przedniej części skórzanej kurtki Dudleya. - Czy to... czy to były... wiesz-co, kochanie? Czy on użył... tej swojej rzeczy? Wolno, trzęsąc się, Dudley skinął głową.
  • Nieprawda! - powiedział ostro Harry, kiedy ciotka Petunia zapłakała, a wuj Vernon uniósł pięści. - Nic mu nie zrobiłem, to nie ja, to był... Ale dokładnie w tym momencie przez kuchenne okno wpadła skrzecząca sowa. Ledwie udało jej się ominąć czubek głowy wuja Vernona, poszybowała przez kuchnię, upuściła dużą pergaminową kopertę, którą niosła w swoim dziobie prosto pod nogi Harry'ego, zakręciła z gracją końcówkami skrzydeł muskając jedynie górę lodówki i wznosząc się wyleciała na zewnątrz do ogrodu.
  • SOWY! - zaryczał wuj Vernon. Widoczna wyraźnie żyła na jego skroni pulsowała ze złością, gdy z trzaskiem zamknął kuchenne okno. - ZNOWU SOWY! NIE CHCĘ JUŻ WIDZIEĆ ŻADNEJ SOWY W MOIM DOMU! Ale Harry rozdzierał już kopertę i wyciągał ze środka list, a jego serce łopotało gdzieś w okolicy jabłka Adama. Drogi Panie Potter Otrzymaliśmy informację, że wykonał Pan zaklęcie Patronusa dwadzieścia trzy minuty po dziewiątej tego wieczoru w zamieszkanym przez Mugoli obszarze i w obecności Mugola. Powaga złamania Ustawy o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów powoduje niniejszym wydalenie Pana ze Szkoły Magii i Czarów w Hogwarcie. Przedstawiciele Ministerstwa zjawią się wkrótce w miejscu Pana pobytu celem zniszczenia Pańskiej różdżki. Jako że otrzymał Pan oficjalne ostrzeżenie za wcześniejsze wykroczenie przeciwko Paragrafowi 13 Statutu Tajności Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, z przykrością zawiadamiamy, że Pańska obecność jest konieczna na dyscyplinarnym przesłuchaniu w Ministerstwie Magii o 9 rano dwunastego sierpnia. Mając nadzieję, że ma się dobrze, z wyrazami szacunku Mafalda Hopkirk Biuro Niewłaściwego Użycia Magii Ministerstwo Magii Harry przeczytał list dwukrotnie. Był tylko niejasno świadom tego, co mówią wuj Vernon i ciotka Petunia. Wewnątrz jego głowy wszystko zlodowaciało i zdrętwiało. Jeden fakt przeniknął jego świadomość jak paraliżujące żądło. Został wydalony z Hogwartu. Wszystko było skończone. Nigdy miał już tam nie wrócić. Spojrzał na Dursleyów. Purpurowy na twarzy wuj Vernon krzyczał nadal wymachując uniesionymi pięściami. Ciotka Petunia otulała ramionami Dudleya, który znów miał nudności. Otępiały chwilowo umysł Harry'ego zdawał się budzić. Przedstawiciele Ministerstwa zjawią się wkrótce w miejscu Pana pobytu w celu zniszczenia Pańskiej różdżki. Była na to tylko jedna rada. Musiał uciekać. Natychmiast. Harry nie wiedział dokąd pójść, ale był pewien jednej rzeczy: w Hogwarcie, czy poza nim, potrzebował swojej różdżki. Niemal jak we śnie, wyciągnął różdżkę i odwrócił się, by wyjść z kuchni.
  • Gdzie idziesz? - zawył wuj Vernon. Kiedy Harry nie odpowiedział, wystartował przez kuchnię by zablokować wyjście na korytarz. - Jeszcze z tobą nie skończyłem, chłopcze!
  • Zejdź mi z drogi - powiedział cicho Harry.
  • Zostaniesz tu i wyjaśnisz jak mój syn...
  • Jeśli nie zejdziesz mi z drogi, rzucę na ciebie czar - powiedział Harry unosząc różdżkę.
  • Nie możesz użyć tego przeciwko mnie! - warknął wuj Vernon. - Wiem, że nie wolno wam

używać tego poza tym domem wariatów, który nazywasz szkołą!

  • Właśnie mnie wylali z tego domu wariatów - odparł Harry - Więc mogę robić co mi się tylko podoba. Masz trzy sekundy. Raz... dwa... Odbijający się echem TRZASK wypełnił kuchnię. Ciotka Petunia wrzasnęła, wuj Vernon zawył i zrobił unik, a Harry po raz trzeci tej nocy rozglądał się za źródłem zamieszania, którego on nie wywołał. Zauważył je od razu: na zewnątrz, na kuchennym parapecie siedziała płomykówka oszołomiona i nastroszona po zderzeniu z zamkniętym oknem. Ignorując pełne udręki wycie wuja Vernona - SOWY!!! - Harry przebiegł przez kuchnię i szarpnął okno otwierając je. Sówka wyciągnęła nóżkę, do której przywiązany był mały skrawek pergaminu, wstrząsnęła piórami i odleciała w chwili, gdy Harry odebrał list. Trzęsącymi rękami Harry rozwinął drugą wiadomość, na której napisane było w wielkim pośpiechu wśród plam czarnego atramentu

Harry - Dumbledore właśnie przybył do Ministerstwa i próbuje wszystko wyjaśnić. NIE OPUSZCZAJ DOMU CIOTKI I WUJA! NIE UŻYWAJ JUŻ ŻADNEJ MAGII! NIE ODDAWAJ SWOJEJ RÓŻDŻKI! Artur Weasley Dumbledore próbuje wszystko wyjaśnić... co to miało znaczyć? Ile władzy miał Dumbledore, by móc unieważnić polecenia Ministerstwa Magii? Czy była w takim razie szansa na to, że pozwolą mu wrócić do Hogwartu? Mały promyk nadziei rozpalił się w piersi Harry'ego niemal natychmiast zduszony przez panikę - niby jak miał odmówić złożenia różdżki bez używania magii? Będzie musiał zmierzyć się z przedstawicielami Ministerstwa, a gdyby do tego doszło, miałby szczęście, gdyby udało mu się uniknąć Azkabanu, nie mówiąc o wydaleniu. Jego umysł pracował w przyspieszonym tempie... mógł uciekać i ryzykować schwytanie przez Ministerstwo lub zostać i czekać aż znajdą go tutaj. Znacznie bardziej kusiła go ta pierwsza myśl, ale wiedział, że Pan Weasley życzy mu jak najlepiej z całego serca... i w końcu Dumbledorowi nie takie rzeczy udawało się już wyjaśniać.

  • W porządku - powiedział Harry. - Zmieniłem zdanie, zostaję. Usiadł przy kuchennym stole, twarzą w twarz z Dudleyem i ciotką Petunią. Dursleyowie zdawali się być zdumieni jego nagłą zmianą zdania. Ciotka Petunia desperacko popatrzyła na wuja Vernona. Żyła na jego purpurowej skroni pulsowała jak nigdy wcześniej.
  • Skąd tu się wzięły te wszystkie nieznośne sowy? - warknął.
  • Pierwsza była z Ministerstwa Magii z informacją o wydaleniu mnie ze szkoły - powiedział Harry spokojnie. Wytężał uszy nasłuchując jakichkolwiek hałasów z zewnątrz, na wypadek gdyby przedstawiciele Ministerstwa mieli się zbliżać. Łatwiej i ciszej było odpowiadać na pytania wuja Vernona niż patrzeć jak wścieka się i ryczy. - Druga była od ojca mojego przyjaciela, Rona. Pracuje w Ministerstwie.
  • Ministerstwo Magii? - zagrzmiał wuj Vernon. - Wasi ludzie w rządzie? O tak, to wyjaśnia wszystko, wszystko. No nic dziwnego, że ten kraj schodzi na psy! Kiedy Harry nie odpowiedział, wuj Vernon spojrzał na niego i wykrztusił - A dlaczego cię wyrzucili?
  • Bo użyłem magii.
  • AHA! - zaryczał wuj Vernon, waląc pięścią w lodówkę, która otwarła się z hukiem. Kilka niskokalorycznych przekąsek Dudleya wypadło i rozsypało się po podłodze. - A więc przyznajesz się! Co zrobiłeś Dudleyowi?!
  • Nic - powiedział Harry trochę mniej spokojnie. - To nie byłem ja...
  • To ty - zamruczał niespodziewanie Dudley i wuj Vernon i ciotka Petunia oboje natychmiast zatrzepotali rękami, by uciszyć Harry'ego, pochylając się jednocześnie nad Dudleyem.
  • Mów dalej, synu - powiedział wuj Vernon - co on ci zrobił?
  • Powiedz nam, kochanie - wyszeptała ciotka Petunia.
  • Skierował na mnie swoją różdżkę! - wybełkotał Dudley
  • Tak, skierowałem, ale nie użyłem - zaczął ze złością Harry, ale...
  • ZAMKNIJ SIĘ! - zaryczeli jednogłośnie wuj Vernon i ciotka Petunia.
  • Mów dalej, synu - powtórzył wuj Vernon poruszając wściekle wąsem.

Wpadła przez wciąż otwarte okno jak pierzasta kula armatnia i łoskotem wylądowała na kuchennym stole sprawiając, że Dursleyowie podskoczyli ze strachu. Harry wyrwał drugą oficjalnie wyglądającą kopertę z dzioba sowy i otworzył ją, a sowa odleciała w noc.

  • Dość tych okropnych sów! - wymamrotał oszalały wuj Vernon stąpając ciężko w kierunku okna i zatrzaskując je ponownie. Drogi Panie Potter, nawiązując do naszego listu sprzed około dwudziestu dwóch minut, Ministerstwo Magii zrewidowało swoją decyzję o natychmiastowym zniszczeniu pańskiej różdżki. Może Pan zatrzymać swoją różdżkę do czasu dyscyplinarnego przesłuchania dwunastego sierpnia, kiedy to podjęta zostanie oficjalna decyzja. Po dyskusji z Dyrektorem Szkoły Magii i Czarów w Hogwarcie, Ministerstwo zgodziło się, że ostateczna decyzja o wydaleniu Pana ze szkoły zostanie podjęta również w tym czasie. Jednakże do tego czasu jest pan zawieszony w obowiązkach szkolnych. Z najlepszymi życzeniami, Oddana Mafalda Hopkirk Biuro Niewłaściwego Użycia Magii Ministerstwo Magii Harry przeczytał ten list szybko trzy razy pod rząd. Bolesny supeł w jego piersiach poluźnił się nieco, gdy dowiedział się, że nie został jeszcze tak zupełnie wyrzucony, jednak obawy nie opuściły go zupełnie. Wszystko zależało od tego przesłuchania dwunastego sierpnia.
  • Cóż - powiedział wuj Vernon sprowadzając Harry'ego do rzeczywistości. - Co tym razem? Skazali cię już? Czy macie tam u was karę śmierci? - dodał z nadzieją w głosie.
  • Będę musiał iść na przesłuchanie. - odparł Harry.
  • I tam zostaniesz skazany?
  • Tak przypuszczam.
  • Nie porzucam zatem nadziei - powiedział wuj Vernon złośliwie.
  • Cóż, jeśli to wszystko... - powiedział Harry wstając. Bardzo chciał zostać sam, móc pomyśleć, może wysłać list do Rona, Hermiony czy Syriusza.
  • NIE, DO DIASKA, TO NIE WSZYSTKO - wydarł się wyj Vernon. - SIADAJ z POWROTEM!
  • Co znów? - spytał Harry niecierpliwie.
  • DUDLEY! - zaryczał wyj Vernon. - Chcę wiedzieć dokładnie, co przydarzyło się mojemu synowi!
  • ŚWIETNIE - wrzasnął Harry i w tej złości czerwone i złote iskry wystrzeliły z końca jego różdżki, którą nadal ściskał w dłoni. Wszyscy troje Dursleyowie cofnęli się przerażeni.
  • Dudley i ja byliśmy w alejce między Magnolia Crescent i Wisteria Walk - Harry mówił szybko, walcząc z narastającym gniewem. - Dudley myślał, że może sobie ze mnie drwić, więc wyciągnąłem różdżkę, ale jej nie użyłem. Wtedy pojawiło się dwóch Dementorów...
  • Ale czym są te Dementoidy? - zapytał wściekle wuj Vernon. - Co one robią?
  • Mówiłem już, wysysają z ciebie całe szczęście - powiedział Harry. - I jeśli mają okazję, całują cię...
  • Całują? - spytał wuj Vernon wytrzeszczając oczy. - Całują?
  • Tak nazywają to, kiedy wysysają twoją duszę przez usta. Ciotka Petunia wydała z siebie cichy okrzyk.
  • Jego duszę? Ale chyba nie zabrali... On nadal ma swoją... Chwyciła Dudleya za ramiona i potrząsnęła nim, jakby chciała usłyszeć, czy jego dusza telepie się gdzieś tam wewnątrz jego ciała.
  • Oczywiście, że nie zabrali jego duszy, na pewno byście wiedzieli, gdyby tak się stało - powiedział rozdrażniony Harry.
  • Pokonałeś ich, prawda, synu? - spytał głośno wuj Vernon, wyglądając przy tym na człowieka, który walczy, by sprowadzić rozmowę na tory dla niego zrozumiałe. - Dałeś im po razie, nie?
  • Nie można dać Dementorowi po razie - powiedział Harry przez zaciśnięte zęby.
  • Więc jak to jest, że nic mu się nie stało? - spytał zaczepnie wuj Vernon. - Czemu w takim razie nie jest wyssany?
  • Bo użyłem zaklęcia Patronusa... FIIIIUUUUUU! Z łoskotem i furkotaniem skrzydeł i w towarzystwie miękkiej chmury pyłu

czwarta sowa wystrzeliła z kuchennego kominka.

  • NA MIŁOŚĆ BOSKĄ! - ryknął wuj Vernon wyrywając kępy włosów ze swoich wąsów, do czego już dawno nic ani nikt go nie doprowadził. - NIE CHCĘ TU WIDZIEĆ ŻADNYCH SÓW! NIE BĘDĘ TEGO TOLEROWAŁ! MÓWIĘ CI! Ale Harry już odwijał rolkę pergaminu z nóżki sowy. Był tak przekonany, że to list od Dumbledore'a wyjaśniający wszystko - Dementorów, Panią Figg, to o co chodziło Ministerstwu, jak on, Dumbledore miał zamiar poradzić sobie z tym wszystkim - że po raz pierwszy w życiu był rozczarowany rozpoznając pismo Syriusza. Ignorując dalszy ciąg tyrad na temat sów, wygłaszanych przez wuja Vernona i mrużąc oczy przed drugą chmurą pyłu i kurzu wywołaną przez odlatującą przez komin sowę, Harry przeczytał wiadomość od Syriusza. Artur powiedział nam właśnie co się stało. Cokolwiek masz zamiar zrobić, nie wychodź z domu! Harry uznał to za na tyle nieadekwatną odpowiedź na wszystko, co wydarzyło się tego wieczoru, że odwrócił kawałek pergaminu szukając reszty listu, ale nie znalazł nic więcej. I gniew znów zaczął w nim narastać. Czy nikt nie zamierzał mu pogratulować samodzielnego pokonania dwóch Dementorów? Przeciwnie, i pan Weasley i Syriusz zachowywali się tak, jakby zrobił coś bardzo złego i wstrzymywali się z wyjaśnieniami zanim upewnią się jak wiele szkód uczynił.
  • ...masa słów, znaczy się, masa sów wpadających i wypadających z mojego domu. Nie zgadzam się, chłopcze, nie...
  • Nie mogę ich powstrzymać - sapnął Harry zgniatając w pięści list od Syriusza.
  • Chcę usłyszeć prawdę o tym, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru! - szczeknął wuj Vernon. - Jeśli to ci Demenderzy skrzywdzili Dudleya, to czemu ciebie wydalili ze szkoły? Zrobiłeś sam-wiesz-co, przyznałeś się! Harry wziął długi, uspokajający oddech. Głowa znów zaczynała go boleć. Bardziej niż czegokolwiek pragnął teraz wyjść z kuchni i w ogóle od Dursleyów.
  • Rzuciłem zaklęcie Patronusa, żeby pozbyć się Dementorów - powiedział zmuszając się do pozostania spokojnym. - To jedyna rzecz, jaka na nich działa.
  • Tak, ale co te Dementoidy robiły w Little Whinging? - spytał wuj Vernon oburzonym tonem.
  • Nie umiem tego wyjaśnić - powiedział Harry znużony - Nie mam pojęcia. W głowie waliło mu od świateł. Gniew powoli odpływał. Poczuł się wyssany, zmęczony, wyczerpany. Wszyscy Dursleyowie wlepiali w niego wzrok
  • To przez ciebie - powiedział wuj Vernon przekonująco. - To ma coś wspólnego z tobą, chłopcze, wiem o tym. Bo niby z jakiego innego powodu by się tu pojawili? Dlaczego akurat byli w tamtej alejce? Musisz być jedynym... jedynym... - najwyraźniej nie potrafił się zmusić do wymówienia słowa "czarodziej" - jedynym sam-wiesz-kim w zasięgu mil.
  • Nie wiem czemu tu przyszli. Ale po słowach wuja Vernona wyczerpany mózg Harry'ego powrócił do działania. Czemu Dementorzy przybyli do Little Whinging? Jak mógł to być zwykły zbieg okoliczności, że pojawili się akurat w alejce, którą szedł Harry? Czy zostali przysłani? Czy Ministerstwo Magii straciło kontrolę nad Dementorami? Czy opuścili Azkaban i przyłączyli się do Voldemorta, tak jak przewidywał Dumbledore?
  • Ci Demonterzy strzegą jakiegoś walniętego więzienia? - zapytał wuj Vernon przerywając potok myśli w głowie Harry'ego.
  • Tak - odparł Harry. Gdyby tylko przestała go boleć głowa, gdyby tylko mógł wyjść z kuchni, iść do swojej ciemnej sypialni i pomyśleć...
  • Oho! Przyszli tu aresztować cię! - wybuchnął wuj Vernon, mając przy tym triumfujący wygląd człowieka, który właśnie doszedł do bezspornego wniosku. - To o to chodzi, prawda, chłopcze? Uciekasz przed prawem!
  • Oczywiście, że nie - zaoponował Harry wstrząsając głową, jakby chciał odstraszyć muchę.
  • Więc czemu?
  • On musiał ich wysłać - powiedział cicho Harry, bardziej do siebie niż do wuja Vernona.
  • A to co? Kto musiał ich wysłać?
  • Lord Voldemort - odpowiedział Harry. Mgliście zauważył, jak dziwne było to, że Dursleyowie, którzy wzdrygali się, krzywili i

Zabieraj się i nigdy więcej nie przekraczaj naszego progu! Nie wiem czemu w ogóle trzymaliśmy cię tutaj! Marge miała rację, powinieneś trafić do sierocińca. Byliśmy po prostu za dobrzy, myśleliśmy, że uda nam się wycisnąć to z ciebie, myśleliśmy że uda nam się sprawić, że będziesz normalnym chłopcem, ale od samego początku byłeś popsuty i mam dość! - SOWY!!! Piąta sowa wpadła przez komin tak szybko, że właściwie walnęła w podłogę zanim ponownie uniosła się w powietrze. Harry rozłożył ręce, by uchwycić list w szkarłatnej kopercie, ale sówka poszybowała nad jego głową dokładnie w kierunku ciotki Petunii, która wrzasnęła i uchyliła się zakrywając twarz rękami. Sowa upuściła czerwoną kopertę na jej głowę, zawróciła i wyleciała przez komin. Harry wystartował w kierunku listu, ale ciotka Petunia uprzedziła go.

  • Możesz nie otworzyć go jeśli chcesz - powiedział Harry - ale i tak usłyszę, co tam jest napisane. To jest Wyjec.
  • Nie rób tego, Petunio! - zaryczał wuj Vernon. - Nie dotykaj tego, może być niebezpieczne!
  • Jest zaadresowany do mnie - powiedziała ciotka Petunia drżącym głosem. - Zobacz Vernon, jest zaadresowany do mnie! Pani Petunia Dursley, Kuchnia, Numer Cztery, Privet Drive... Przerażona wstrzymała oddech. Czerwona koperta zaczynała się dymić.
  • Otwórz ją - pospieszał ją Harry - Niech już będzie po wszystkim. To i tak się stanie.
  • Nie. Ręka ciotki Petunii dygotała. Petunia rozglądała się dziko po kuchni, jakby szukała drogi ucieczki, ale było już za późno. Koperta stanęła w płomieniach. Ciotka Petunia wrzasnęła i upuściła ją. Okropny głos dochodzący z płonącego na stole listu wypełnił kuchnię, odbijając się echem w zamkniętej przestrzeni.
  • PAMIĘTAJ MOJE OSTATNIE *, PETUNIO! Ciotka Petunia wyglądała, jakby miała zemdleć. Opadła na krzesło obok Dudleya z twarzą ukrytą w dłoniach. Resztki koperty tliły się na popiół w ciszy.
  • Co to ma znaczyć? - spytał wuj Vernon ochrypłym głosem. - Co... Ja nie... Petunio? Ciotka Petunia nie powiedziała nic. Ogłupiały Dudley gapił się z otwartymi ustami na swoją matkę. Cisza przedłużała się potwornie. Harry obserwował ciotkę kompletnie oszołomiony, a w głowie waliło mu, jakby miała za chwilę wybuchnąć.
  • Petunio, kochanie? - nieśmiało odezwał się wuj Vernon. - P-Petunio? Podniosła głowę. Nadal drżała. Przełknęła ślinę.
  • Chłopiec... chłopiec musi zostać, Vernon. - powiedziała słabo.
  • C-co?
  • On zostaje - powiedziała. Nie patrzyła na Harryego. Stanęła znów na nogi.
  • On... ależ Petunio...
  • Jeśli go wyrzucimy, sąsiedzi będą gadać - powiedziała. Gwałtownie odzyskiwała swą zwykłą, żwawą, zgryźliwą postawę mimo że nadal była bardzo blada. - Będą zadawać niezręczne pytania, będą chcieli wiedzieć, gdzie się podział. Musimy go zatrzymać. Powietrze zeszło z wuja Vernon jak ze starej opony.
  • Ależ Petunio, kochanie... Ciotka Petunia zignorowała go. Odwróciła się w stronę Harry'ego.
  • Zostaniesz w swoim pokoju. - powiedziała. - Nie wolno ci wychodzić z domu. A teraz marsz do łóżka. Harry nie poruszył się.
  • Od kogo był ten Wyjec?
  • Nie zadawaj pytań - warknęła ciotka Petunia.
  • Jesteś w kontakcie z czarodziejami?
  • Powiedziałam, marsz do łóżka!
  • Co to miało znaczyć? Pamiętaj ostatnie* co?
  • Do łóżka!
  • Ale jak...?
  • SŁYSZAŁEŚ SWOJA CIOTKĘ! A TERAZ WĘDRUJ DO ŁÓŻKA!
  • "Remember my last" - "last" jako przymiotnik oznacza "ostatni". I tak chyba zrozumiał to

Harry, bo pyta na koniec "last what?". Ale "last" może w tym przypadku oznaczać kres, ostatnie tchnienie.