Studiuj dzięki licznym zasobom udostępnionym na Docsity
Zdobywaj punkty, pomagając innym studentom lub wykup je w ramach planu Premium
Przygotuj się do egzaminów
Studiuj dzięki licznym zasobom udostępnionym na Docsity
Otrzymaj punkty, aby pobrać
Zdobywaj punkty, pomagając innym studentom lub wykup je w ramach planu Premium
Społeczność
Odkryj najlepsze uniwersytety w twoim kraju, według użytkowników Docsity
Bezpłatne poradniki
Pobierz bezpłatnie nasze przewodniki na temat technik studiowania, metod panowania nad stresem, wskazówki do przygotowania do prac magisterskich opracowane przez wykładowców Docsity
ponentem klasycystycznego arcydzieła Jacquesa-Louisa Davida Śmierć Marata wydaje się przypadkowość. Oczywiście, ta przypadkowość weszła do obrazu.
Typologia: Schematy
1 / 9
Może to wyglądać na paradoks, może nawet na herezję, ale istotnym kom- ponentem klasycystycznego arcydzieła Jacquesa-Louisa Davida Śmierć Marata wydaje się przypadkowość. Oczywiście, ta przypadkowość weszła do obrazu z zewnątrz, z historii, i – na tym historycznym poziomie – była, zapewne, czymś nieodwołalnym, koniecznym. Przypadkowa (i konieczna) jest wanna, z której hieratycznie spływa mar- twy, nagi tors męczennika Rewolucji oraz białe płótno. Tę przypadkowość/ konieczność (wanny) komentuje się właściwie we wszystkich omówieniach obrazu Davida: jeszcze w okresie konspiracyjnej działalności Marat nabawił się bolesnej dolegliwości, której jakieś tam ukojenie przynosiły codzienne, długie kąpiele. Dlatego żyrondystka Chalotte’a Corday zastała swoją ofiarę w wannie i tu zadała jej zdradziecki, śmiertleny cios. Czy jednak wanna może być miejscem dość dostojnym, by zaszlachtować choćby jakobińskiego ludożercę; chyba nie; także dlatego udrapowana została niczym ofiarny ołtarz. W żaden sposób nie przypomina więc wanien z ubojni bydła, do których spuszcza się krew oprawia- nych zwierząt, czy pospolitych naczyń, do jakich leciały (także za zachętą i świa- tłym przyzwoleniem „przyjaciela ludu”) głowy – i krew – gilotynowanych. Realizm (przypadkowość wanny), też bardzo często podnoszony przy oma- wianiu płótna Davida, jest zatem realizmem „w granicach” - w granicach rewolu- cyjnego patosu (który David bez umiarkowania podzielał) i głębokiej artystycznej empatii (ostatecznie, Corday zgładziła jednego z najbliższych przyjaciół artysty i jednego z jego największych politycznych idoli). Tak jak banalne prześcieradło zastygło na tym obrazie w kształt wiecznych, marmurowych pofałdowań, tak też
kąPiELE Przy mUzycE. o śmiErci marata... 127
(^1) K. Piwocki, Dzieje sztuki w zarysie. Tom 2_. Od wieków średnich do końca XVIII w_. Warszawa 1977, s. 335.
kąPiELE Przy mUzycE. o śmiErci marata... 129
już chrześcijański kalendarz), prawdziwy (tyle że zasztyletowany) Wybawca leży w tej wannie. Davida chrystianiczna aluzja to nie przywołanie, to unieważnienie. Marat potrzebował pulpitu do pisania, Davidowi pulpit potrzebny był do wykonania dwu niezwykle istotnych inskrypcji (obydwie najszlachetniejszą rzym- ską antykwą, pismem łuków triumfalnych i mauzoleów). Sam przedmiot mieści się jeszcze w konwencji realizmu i (historycznej) przypadkowości; inskrypcje nie. Także kształt tego pulpitu (być może nawet zgodny z użytkowym wzornictwem epoki) podyktowany jest przez estetyczną konieczność: dla mnie, przynajmniej, to bardziej (póki co, pusty jeszcze) cokół, postument klasycznego posągu niż zwy- czajny mebel. Posąg (zwłoki, sukno, nawet kartka papieru bardziej na tym obra- zie są wyrzeźbione niż namalowane), póki co, spoczywa obok; ale nikt, kto ma odrobinę estetycznej wrażliwości, nie wątpi, że już wkrótce zostanie ustawiony na cokole. Konieczność (historyczna i artystyczna) mówią jednym głosem. Pisząc o obrazie Davida co najmniej dwukrotnie sięgnąłem do oczywistego anachronizmu: wspominając zawój na głowie Marata, użyłem określenia hachimaki. Termin, i rekwizyt, w osiemnastowiecznej Francji, zapewne, w ogóle nie znane. Hachimaki to szeroka przepaska na glowę, zazwyczaj wykonana z czer- wonego bądź białego jedwabiu, noszona jako symbol oddania i determinacji, pochodząca z Japonii. Tam też zakładana przy różnych okazjach: przez rodzące kobiety, uczniów szkół medytacyjnych, pracowników biurowych, sprzedawców dumnych ze swej pracy, także przez uczestników protestów, strajków, zamie- szek społecznych. Zazwyczaj hachimaki są dekorowane różnymi inspirującymi hasłami. Historyczne pochodzenie hachimaki nie jest jasne: jedne teorie wiążą ten element stroju z tradycją wczesnych religijnych ascetów; inne traktują go jako rodzaj amuletu przeciwko złym mocom, inne jeszcze wskazują na źródła militarne
130 W krĘGU kULtUry sPEktakLU
W mojej „obrazowej pamięci” tego rodzaju przepaska (choć do niedawna nie miałem pojęcia jak brzmi jej japońska nazwa) związała się z prasowymi bądź telewizyjnymi relacjami z lat siedemdziesiątych, przedstawiającymi protesty stu- denckie na Dalekim Wschodzie albo akcje japońskich czy południowo-koreań- skich terrorystów. Wydawało mi się też – dopóki nie przekonałem się, że jestem w błędzie – iż hachimaki dekorują głowy zengakuren na jednej z fotografii ilustru- jących Imperium znaków Rolanda Barthesa. Sprawdziłem: w książce Barthesa stu- denci-demonstranci mają na głowach nie jedwabne szarfy, także nie „samurajskie” hełmy, a pospolite białe kaski, nie wszystkie nawet przyozdobione piktogramami. „Pamięć obrazu” była jednak trafna: hachimaki można było ujrzeć na głowach (niektórych) japońskich terrorystów (skrajnie lewicowych i wyjątkowo brutalnych), zakładali je (zakładają i dzisiaj?) japońscy studenci: z powodów „rytu- alnych”, dla fasonu, w czasie protestów. Ale (obrazowej) pamięci o hachimaki nie odświeżył mi – sam z siebie – Jacques-Louis David (i Marat). Przeglądając Taschenowski albumik (seria: Icons ) Classic Rock Covers Michaela Ochsa^5 natrafiłem na okładkę płyty The East z 1980 r., australijskiej grupy Cold Chisel. Zobaczyłem okładkę i, w jednym momencie, ujrzałem „na powrót” i „na nowo”: obraz Davida, Marata, lata siedemdziesiąte, Wielką Rewolucję Francuską. Okładka do The East była dziełem kolektywnym: Philip Mortlock (produ- cent muzyczny) i Don Walker (klawiszowiec oraz drugi wokalista Cold Chisel; może to on śpi w wannie?) byli autorami pomysłu, kierował artystycznie przed- sięwzięciem Ken Smith, scenę sfotografował (czynny do dziś zawodowiec) Greg Noakes. Odwołanie do dzieła Davida było zapewne zamierzone (dlatego Ochs skru- pulatnie wymienia autorów pomysłu, nie tylko projektanta czy fotografa) i osten- tacyjne. Kto jednak (poza duchem Davida), był adresatem dekonstrukcji? Chyba nie szeroka rockowa publiczność (Cold Chisel nie było undergroundową formacją
(^5) M. Ochs, Classic Rock Covers. Köln 2001.
132 W krĘGU kULtUry sPEktakLU
mnie jedynie punktem wyjścia, swego rodzaju wizualnym rozmigotaniem, analogicz- nym do tej zatraty sensu, którą Zen nazywa satori; splot tekstów i obrazów ma zapew- nić obieg, wymianę takich signifiants, jak ciało, twarz, pismo, i odczytywać w niej odwrót znaków.^7 – by przypomnieć preambułę Barthesa do Imperium... Ten (dla mnie podejrzany i wątpliwy) cud deideologizacji znaku, odnalezienia krainy czy- stych signifiants ma miejsce dość daleko od Tokio, w samym sercu pop-kultury. Refleksje nad australijskim rockowym albumem (i słynnym obrazem z końca XVIII wieku) zachęcają nie tylko do cytowania Barthesa, ale skłaniają także do zastanowienia się przez chwilę nad jego – autora S/Z – stosunkiem do znaku. Rzecz niewątpliwie upraszczając ten stosunek przeszedł konsekwentną i historyczną ewolucję: od Mitologii (dość radykalna demaskacja różnego rodzaju codziennych ideologicznych nadużyć znaku, jego deprawacji, sprostytuowania, cynicznego, przeważnie, wykorzystywania spetryfikowanych, utrwalonych w róż- nych obszarach kultury – zmitologizowanyc h – sensów znaku w celach czysto instru- mentalnych), poprzez stanowczą, i bardzo efektowną, obronę prawa indywiduum do niczym nie ograniczonej re-strukturyzacji „zastanych” systemów znakowych wedle celów i kaprysów suwerennej wyobraźni ( Sade, Fourier, Loyola ), po – przy- wołane w poprzednim akapicie – „japońskie” (zrealizowane) marzenie o znakach wolnych absolutnie, o systemach (bo, jednak, systemach) znaków strukturujących się bezintersownie, afunkcjonalnie i doraźnie, które nie chcą „znaczyć” nic więcej niż same siebie. Problem z Barthesowskim „projektem” (przyznać trzeba, niezwykle efek- townie, mistrzowsko przeprowadzonym; także, w jakiś sposób, porywającym) tkwi nawet nie w tym, że trudno (choć, faktycznie, trudno) oderwać znak od (zide- ologozowanej; znaczonej) „rzeczy”; jeszcze trudniej oderwać znaki od ich użyt- kowników. Realność trudności ostatniej pokazują choćby problemy ze społeczną recepcją Sade’a, Fouriera, Loyoli. Liberalizacja systemowych restrykcji (systemy znaków cały czas mam na myśli), odbywa się zawsze na gruzach znaczeń utrwa- lonych, poprzez destrukcję (w najlepszym wypadku, poprzez rozmycie) znaczeń rozpoznawanych. Europejczyk wywieziony do egzotycznej Japonii (liberalny, zachodni intelektualista oprowadzany brzegami Kanału Białomorskiego) może, oczywiście, skupić się tylko na malowniczych i radosnych stronach modernizacji^8 , (^7) R. Barthes, Imperium znaków. Przeł. A. Dziadek. Wstęp M. P. Markowski. Warszawa 1999, s. 45 (nlb). (^8) Tak też Barthes, przedstawiając i analizując akcje uliczne zengakuren (członków i zwolenników radykalnego Krajowego Związku Studentów) jako pismo działań, które oczyszcza przemoc z jej zachod- niej esencji: spontaniczności. - R. Barthes, dz. cyt., s. 170 - słowem nie wspomina o głośnych terrory- stycznych akcjach Rengo Sekigun (Japońskiej Armii Czerwonej; naturalnego politycznego rozwinięcia Krajowego Związku Studentów), zdecydowanie trudniej poddających się estetycznej nobilitacji.
kąPiELE Przy mUzycE. o śmiErci marata... 133
pozostać ślepym na już skruszone, albo „kruszejące” właśnie, „tradycyjne” (a więc w pewien sposób zmitologizowane ) wartości. Może. Może się też taki „semiotyczny eksperyment” dokonywać nie na kartach wielkiej literatury, nie na płótnach wielkich mistrzów, a – na przykład – na billboardach (jeden z tematów Mitologii ), na okładkach kolorowych magazynów (temat kolejny) czy rockowych albumów. Ponieważ nie tylko może się dokony- wać, ale faktycznie się dokonuje, nie od rzeczy pozostaje pytanie, jakie to pociąga ofiary „w ludziach”, w ich dezorientowanej (zderegulowanej) wyobraźni. Powyżej często wspominałem o paradoksalnej – bo obraz uchodzi za mode- lowy wytwór klasycyzmu – obecności tego, co przypadkowe, w Śmierci Marata. Być może The East jest samą przypadkowością (choćby dlatego nawet nie próbowałem odpowiadać na prowokowane przez okładkę pytania); jedna rzecz jest tylko nieprzy- padkowa – czy weźmiemy do ręki winylowy krążek z 1980 r., czy kompaktową reedycję z roku 2000, w obu wypadkach okładka będzie kwadratowa. Taki jest technologiczny wymóg; nader kosztowne – choć w wypadku opakowań płyt kompaktowych możliwe
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru nasza odmowa niezgoda i upór mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku Tak smaku w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia [...] Tak smaku który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała głowa 9 (^9) Z. Herbert , Potęga smaku. [w:] Tenże, Wybór wierszy. Warszawa 1983, s. 194-195.