Docsity
Docsity

Przygotuj się do egzaminów
Przygotuj się do egzaminów

Studiuj dzięki licznym zasobom udostępnionym na Docsity


Otrzymaj punkty, aby pobrać
Otrzymaj punkty, aby pobrać

Zdobywaj punkty, pomagając innym studentom lub wykup je w ramach planu Premium


Informacje i wskazówki
Informacje i wskazówki

Przyprawianie gęby Gombrowiczowi, Ćwiczenia z Historia

Trans-Atlantyk Witolda Gombrowicza. Jak widzieć architekturę, kiedy się ją czyta (u Gombrowicza i innych modernistów)?. Gombrowicz i muzyczność.

Typologia: Ćwiczenia

2022/2023

Załadowany 23.02.2023

Grzegorz_Br
Grzegorz_Br 🇵🇱

4.5

(15)

98 dokumenty

1 / 118

Toggle sidebar

Ta strona nie jest widoczna w podglądzie

Nie przegap ważnych części!

bg1
pf3
pf4
pf5
pf8
pf9
pfa
pfd
pfe
pff
pf12
pf13
pf14
pf15
pf16
pf17
pf18
pf19
pf1a
pf1b
pf1c
pf1d
pf1e
pf1f
pf20
pf21
pf22
pf23
pf24
pf25
pf26
pf27
pf28
pf29
pf2a
pf2b
pf2c
pf2d
pf2e
pf2f
pf30
pf31
pf32
pf33
pf34
pf35
pf36
pf37
pf38
pf39
pf3a
pf3b
pf3c
pf3d
pf3e
pf3f
pf40
pf41
pf42
pf43
pf44
pf45
pf46
pf47
pf48
pf49
pf4a
pf4b
pf4c
pf4d
pf4e
pf4f
pf50
pf51
pf52
pf53
pf54
pf55
pf56
pf57
pf58
pf59
pf5a
pf5b
pf5c
pf5d
pf5e
pf5f
pf60
pf61
pf62
pf63
pf64

Podgląd częściowego tekstu

Pobierz Przyprawianie gęby Gombrowiczowi i więcej Ćwiczenia w PDF z Historia tylko na Docsity!

Spis treści

Jerzy JARZĘBSKI

Leonard NEUGER

Jerzy JARZĘBSKI

Przemysław CZAPLIŃSKI

Marta LEŚNIAKOWSKA

Janusz MARGAŃSKI

Dalibor BLAŽINA

Anna CZABANOWSKA-WRÓBEL

Aleksander FIUT

Stefan SAWICKI

Marian BIELECKI

Janusz MARGAŃSKI

Magdalena MIECZNICKA

Andrzej SKRENDO

Piotr MICHAŁOWSKI

WstępGombrowicz na nowo opisanySzkiceGranice tranzytywnościGombrowicz i naturaWspólnotowy rytuał ofiarniczy. Trans-Atlantyk

Witolda Gombrowicza

Jak widzieć architekturę, kiedy się jączyta (u Gombrowicza i innychmodernistów)?Gombrowicz i muzycznośćGombrowicz Zdravka Malicia(przeł.

Jolanta Sychowska-Kavedžija

Kosmos powtórzeń WitoldaGombrowiczaRoztrząsania i rozbioryMiłosz jako krytyk GombrowiczaNowe odczytanie GombrowiczaGombrowicz palimpsestowyDialektyka

Czarnego nurtu

Gombrowicz wobec sztuki„Zdybany w rozkroczeniu”Słowo i obraz, czyli interferencjereferencji

RozmowyRozmowa z Ritą GombrowiczPrezentacjeŚwiat jako życie i śmierć(przeł.

Anna Zeidler-Janiszewska

OpiniePrzyprawianie gęby GombrowiczowiCo nowego w sprawie Gombrowicza?InterpretacjeMasochista na CyterzeSeksualność zdegradowana,czyli perwersyjny świat prozyBrunona SchulzaArchiwaliaPaweł ValéryNoty o autorach

Karolina BYKOWSKA,

Stanisław BEREŚAgneš HELLER

Maryla LAURENT

Magdalena MIECZNICKA

Marek ZALESKI

Paweł DYBEL

Andrzej PLEŚNIEWICZ

gańskiego, tyle że owa erudycja wiedzie w inną stronę. Markowski bowiem odszyfro-wuje przede wszystkim tekst zachowań Gombrowicza, ukrytą semantykę używanychprzezeń motywów, a nie nawiązania międzytekstowe – literackie bądź filozoficzne.

Tak można by było zaprezentować główną oś, wokół której skupiają się dzisiaj in- terpretacje Gombrowicza. Ale daleko stąd jeszcze do obrazu „gombrowiczologii”, jakiwyłonił się z obchodów i imprez roku jubileuszowego. Rok ów miał być, według nie-których, okazją do obłożenia grobu pisarza stosownymi laurkami, które w odbiorzejego twórczości niczego nie zmienią. Tak się jednak nie stało. Do gombrowiczologicz-nego stołu przystąpiło nowe pokolenie badaczy, które po pierwsze zajęło się intensyw-nie odkrywaniem nieznanych lub nie dosyć znanych faktów z życia pisarza, po drugieopracowaniem szczegółowym pewnych niewystarczająco dotąd opisanych aspektówjego twórczości, wreszcie – rewizją zastanych sądów.

Dlaczego na pierwszy plan wysuwam poszukiwania natury biografistycznej? Bo akurat w tej dziedzinie nastąpiło zdecydowane ożywienie i my naprawdę dziś wiemyznacznie więcej o życiu Gombrowicza niż kilka lat wprzódy. Najpierw wymieńmyJoannę Siedlecką, która publikuje wciąż kolejne, poszerzane systematycznie o nowemateriały wydania

Jaśnie Panicza

. Tuż za nią plasuje się oparta na bogatych stu-

diach materiałowych książka Agnieszki Stawiarskiej

Gombrowicz w przedwojen-

nej Polsce

. O ile Siedlecka korzysta z bardzo wielu relacji osób z Gombrowiczem

związanych, o tyle Stawiarska daje syntezę tych i innych materiałów, dokonując kry-tyki źródeł. Jeszcze ciekawsza, z uwagi na uwzględnienie zupełnie dotąd nieznanychdokumentów, jest książka Klementyny Suchanow

Argentyńskie przygody Gom-

browicza

, wzbogacona o bardzo dokładne kalendarium zaoceanicznego okresu życia

pisarza i wielekroć bogatszą od wszystkich dotąd istniejących bibliografię gombrowi-czianów argentyńskich. Autorka tej pracy nie postępuje utartymi drogami, ale rzucasię w argentyńską przygodę z wiarą, że uda się jej dotrzeć do jakichś zupełnie, zda się,zapomnianych ludzi, wymienionych gdzieś tam w

Dzienniku

lub korespondencji pi-

sarza. I tu niespodzianka: ludzie ci żyją, można ich odnaleźć, oni z kolei prowadząposzukiwaczkę do następnych świadków i do kolejnych archiwalnych zbiorów, prze-chowywanych, jak się okazuje, z większym od spodziewanego pietyzmem w bibliote-kach obydwu kontynentów. Tak odkrywa się przed nami coś, co miało być ponoć jużna zawsze mroczne, przysypane kurzem mijających dziesięcioleci.

Klementyna Suchanow swoje poszukiwania prowadzi nadal, należy więc czekać na jej nowe sensacyjne odkrycia. Inaczej nieco o życiu Gombrowicza pisze Margańskiw swojej drugiej książce:

Geografia pragnień. Opowieść o Gombrowiczu

. Jest to

luźna, dość gawędziarska i pozbawiona przypisów opowieść, w której jednak autorstara się bardzo interesująco przedstawić kontekst kulturowy przygód Gombrowicza,na przykład to, co się działo we francuskiej nauce i filozofii w chwili, gdy pisarz poraz pierwszy przebywał w Paryżu.

W Gdańsku mieszkają kolejni autorzy książek o pisarzu: Piotr Millati – badacz poglądów Gombrowicza na sztukę, Ewa Żółkoś – autorka pasjonującej historii insce-nizacji

Iwony

w teatrze, wreszcie Ewa Graczyk – która przedstawiła interpretację

przedwojennej twórczości autora

Ferdydurke

, zdominowanej wedle autorki przez

Wstęp

problem społecznej nierówności. Jeśli doliczymy do tego obszerne dzieło Mariana Bie-leckiego, badające metaliterackie i metakrytyczne poglądy Gombrowicza, a takżewiele pomniejszych książek wspomnieniowych, jeśli odnotujemy księgi referatów i nu-mery specjalne licznych czasopism poświęcone pisarzowi, okaże się, że – wbrew baga-telizującym rok jubileuszowy opiniom wygłaszanym tu i ówdzie – o Gombrowiczunaprawdę w ostatnim czasie mówiło się bardzo wiele i powiedziano o nim sporo rze-czy całkiem nowych, a też, co nie mniej ważne, ujętych z zupełnie nowej perspektywy– już to po prostu generacyjnej, już to metodologicznej.

Ale rok jubileuszowy, paradoksalnie, wciąż jeszcze trwa, bo na wydanie czekają księgi referatów z największych Gombrowiczowskich konferencji, przede wszystkimz krakowskiej (marzec 2004), która zgromadziła prawdziwy tłum uczestników(74 uczonych z 16 krajów), a także warszawskiej organizowanej przez Instytut Ba-dań Literackich i Instytut Sztuki PAN oraz kilku jeszcze sesji zagranicznych (Paryż,Lille, Sztokholm, Amsterdam). Ułamek zaledwie z dorobku tych zgromadzeń przy-nosi dzisiejszy numer „Tekstów Drugich”, w którym chcemy przypomnieć pierwszegospośród akademickich badaczy Gombrowicza, nieżyjącego już chorwackiego slawistę,Zdravko Malicia, pokazać reprezentatywne próbki nowego dyskursu na temat

Ko-

smosu

- powieści najmocniej dziś intrygującej interpretatorów, obok refleksji nad

Gombrowiczowskim językiem, a także nad głównymi tematami organizującymi jegoświatopogląd filozoficzny.

W wydanej niedawno po polsku książce

Witold Gombrowicz ou l’athéisme

généralisé

Witold Gombrowicz lub ateizm integralny

) Jean-Pierre Salgas

ustawia autora

Ferdydurke

w centrum europejskiej i światowej problematyki końca

XX wieku, czyni go czymś w rodzaju „róży wiatrów”, punktem przecięcia dróg myśli,które doprowadziły do zasadniczej przemiany kultury, przemiany dokonującej sięw drugiej połowie stulecia. Można się z tą diagnozą bardziej lub mniej zgadzać,można

cum grano salis

wyciągnąć wniosek, iż Gombrowiczowska analiza kulturo-

wej Prowincji przeciwstawionej Centrum lada chwila czy wręcz od dzisiaj już okażesię przydatna abdykującym ze swej wielowiekowej pozycji Francuzom, a wkrótcecałemu światu. W każdym razie ten typ lektury wskazuje, że Gombrowiczowi dalekojeszcze do ustalenia się w postaci zinterpretowanego do cna klasyka, a rewolucyjnypotencjał jego tekstów jeszcze nas niejednym zadziwi, obruszy czy – jak chciał Miłosz– obrazi.

Jerzy JARZĘBSKI

Jarzębski

Gombrowicz na nowo opisany

Leonard NEUGER Granice tranzytywności

1

1 Rok 1958 zaczął się dla Gombrowicza-piszącego we wtorek, zatem z co najmniej

sześciodniowym opóźnieniem względem kalendarza (1 stycznia 1958 przypadałwe środę), zbliżając się „od wschodu z szybkością równą obrotowi ziemi” i dosięg-nął go w La Cabania, u Dusia, w skromnym gronie: „Duś siedział na fotelu podlampą. Marisa przy radio. Andrea na poręczy drugiego fotela. Nikogo więcej.Przed Dusiem rozrzucone szachy”

  1. Sito diarysty, u Gombrowicza na ogół nader

swobodnie, bez obligacji operujące statycznymi i bardzo z natury ograniczonyminazwami dni tygodnia (tu: wtorek), zatrzymuje scenę jawnie statyczną: Duś, Mari-sa i Andrea siedzą, szachy zatrzymały się w utrwalonym nieładzie wskazującym nato, że nie są w użyciu. Tej statyczności i bierności przeciwstawiony jest gwałtownyi groźny („dosięgnął”) ruch Nowego Roku, zdynamizowany retorycznie, bo prze-cież fizykalnie nie gwałtowniejszy w swej szybkości równej obrotowi Ziemi odjakiegokolwiek innego dnia. Podobnie jak dni tygodnia czy godziny jest on takżeelementem sita: kalendarza, zegara; zanim ten Nowy Rok ruszy z retorycznego ko-pyta, zanim opanuje scenę, przynależy do nieruchomej siatki, w której więzimyczas, siatki wywiedzionej z natury, z cyklów kosmicznych, podobnie jak godziny,

Szkice

1/

Poniższy tekst napisany został przed ukazaniem się książki M.P. Markowskiego^ Czarny nurt. Gombrowicz, świat, literatura

, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004;

zapoznałem się z nią później stając przed wyborem: albo mój tekst, w wielu miejscachzbieżny z myśleniem Markowskiego, całkowicie zmienić, albo, zgodnie z chronologią,zachowywać się tak, jak bym jej nie czytał. Wybrałem tę drugą możliwość.Artykuł został przedstawiony na międzynarodowej konferencji „Witold Gombrowicz –nasz współczesny”, która odbyła się w Krakowie, na Uniw. Jagiellońskim, w dniach 22-27marca 2005 r. 2/

W. Gombrowicz

Dziennik 1957-

, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1986, s. 33.

równocześnie jednak jakby ten sam czas w długim trwaniu formował się dla Gom-browicza w rzekę-księgę, rzekę-mantykę, rzekę-zwierciadło. W tej rzece można sięzanurzyć, można się własną kończącą się historią zmysłowo rozkoszować: „Mojakończąca się historia zaczyna mi sprawiać rozkosz wprost zmysłową. Zanurzam sięw niej jak w rzece niesamowitej […]” (s. 34). Przy lekturze wszystko jednak szwan-kuje: oczy, metafora poznania, przesłonięte są mętnymi okularami, zaś te osłabio-ne akty poznawcze dodatkowo komplikuje osłabienie „ja”, poszukującego wszakdopiero własnej zatopionej twarzy. Epistemologicznemu wysiłkowi, jego powolne-mu tempu przeciwstawia się rozkosz cielesną zanurzania się we własnej historii.Mamy tutaj biernego, niezindywidualizowanego, porwanego pędem czasu Gom-browicza, Gombrowicza oddającego się żmudnemu rozpoznawaniu i Gombrowi-cza z lubością zanurzającego się w swym nie- lub przednarratywnym losie. Do tegorzeka Czasu naznaczona tematem śmierci nieuchronnie staje się rzeką zapomnie-nia, lustro jest zatem obszarem niepamięci, z której „ja” stopniowo wyłania się dlaGombrowicza, wyłaniając też jego samego. Jest to jednak figura niekończących sięmetafor: „ja” wyłania się stając się w najlepszym wypadku twarzą, dla której znówtwarz się wyłania i tak dalej. Nie jest to jednak tylko przywdziewanie masek, Gom-browicz mówi o „wyjaśniającej” roli rzeki, to nie jest ułuda, tylko pełna napięciapraca. Ale też upojna kąpiel, ekstatyczne oczyszczenie w rzece zapomnienia. Pracarozpoznawania (twarzy-losu) i radosna cielesność zapomnienia/przypomnienia.

Można, jak sądzę, potraktować te dwa sposoby realizacji idiomatyczności Gom- browicza jako krystalizację pisania

Dziennika

, a nawet twórczości pisarza. Wyni-

kałyby stąd dwa zasadnicze zadania, jakie ono sobie stawia: rejestracja objawień,w których (poprzez które) można dostrzegać własną, wciąż nieostrą twarz czy śladyobecności oraz hermeneutyka, jako odczytywanie/pisanie narracji zatopionejw śladach (tym co objawione), łączenie w mniej lub bardziej doraźne sekwencje„śladów” pozostawionych na sicie zapisów, „śladów” wskazujących jednak pozasiebie, narracji zastępczych, kryjących w sobie narrację właściwą, pisaną nie tylkoprzez Gombrowicza, ale i jemu – i tylko jemu. Krótko mówiąc: niekończące sięInne i wciąż ponawiana hermeneutyka; Inne, które właśnie, jak chce Lévinas

6 , wy-

myka się, zwłaszcza w doświadczeniu śmierci, identyfikacji i tranzytywności,i hermeneutyka, która śledzi własne/cudze śladowe ustanawiania sensów.

Na razie porwany wraz z przyjaciółmi przez noworoczny prąd śmierci Gombro- wicz biernie poddaje się jego władzy. Ta bierność wiąże się z niemożnością pełnejautoidentyfikacji. Gombrowicz pisze: „Moja kończąca się historia”, a nie: moje ko-ńczące się życie. Stawką bowiem nie jest ulokowanie się w porządku natury, leczporządku ludzkim (antynatury), w porządku hermeneutyki. Tranzytywność doty-czy u niego zawsze akulturacji tego, co naturalne. Bierność czy lęk, trwoga, panikasygnalizują osiągnięcie granicy tranzytywności. Na tej granicy lokuje się jegotwórczość.

Szkice

6/

Odwołuję się tutaj do wczesnych (1946-1947) wykładów Lévinasa zebranych późniejw książce

Le temps et l’autre

. Cyt. za: E. Lévinas

Czas i to, co inne,

przeł. J. Migasiński, KR,

Warszawa 1999.

2 Przyjrzyjmy się zatem śladom sekwencji – a może to wcale nie są sekwencje,

w ewentualnej mantyce nigdy tego na pewno nie wiadomo – umierania, śmierci,katastrofy, tak jak one zapowiadają się na samym początku 1958 roku w

Dzienniku

Już we środę przydarza się Gombrowiczowi pierwsze objawienie podczas spaceru„po alei eukaliptusowej”. Epifania przygotowana jest solidnie: wtorek zakończyłsekwencję przeczucia śmierci słowem „patos”, wędrówka po alei lokuje go z po-wrotem „u siebie”, gdy „wtem zza drzewa wylazła krowa”. Ma rację Margański,kiedy interpretuje rozwinięcia takich epifanii w kategorii Nietzscheańskiego re-sentymentu

7 , gdzie „ja” może się konstytuować tylko w konfliktowym spotkaniu

z nie-ja. Tutaj chciałbym jednak pójść inną drogą. Konstytucja „ja” jako antynatu-ry, owszem, obsesyjnie przez Gombrowicza rozwijana w dalszych częściach, natra-fia tu na opór, który w języku Lévinasa dałoby się określić jako napotkanie rady-kalnie innego, wyrywające z teraźniejszości hipostazy. Nie jest to już jednak mate-rialna troska o Sobość, nie jest to także rozkoszowanie się pokarmami (krowaGombrowicza nie jest tu producentem mleka, wrażeń estetycznych czy mięsa, niejest też przedmiotem poznania). Nie wchodzi się tu zatem w relację przechodnio-ści, która pozwalałaby na powrót do siebie. Krową Gombrowicz zawładnąć niemoże, nie może też jej poznać, a nie może, ponieważ do spotkania doszło w obopól-nym spojrzeniu; nie tylko on patrzy na nią, ale i ona na niego. Spojrzenie własnemogłoby być światłem zawładnięcia, ale spojrzenie cudze, obce, skrajnie inne?

Jesteśmy otoczeni istotami i rzeczami, z którymi utrzymujemy jakieś relacje. Poprzezwzrok, poprzez dotyk, poprzez sympatię, poprzez wspólną pracę. Wszystkie te relacje sąprzechodnie [tranzytywne]: dotykam przedmiotu, widzę innego. Ale nie j e s t e m

In-

nym.

8

Jednak co zrobić z istotą, która wchodzi z nami w relację (wzrok), której okreś- lenie wymyka się ekonomii poznania, która jest jawnie (nie)symetryczna, i w któ-rej się (nie)zawieram? Oczywiście, że oboje, Gombrowicz i krowa, jako istoty, sąw sensie Lévinasowskim nieprzechodni, tutaj mamy jednak do czynienia z fak-tyczną relacją, a nie z nierelacyjnością. Zresztą nie chodzi tutaj o samą krowę, cho-dzi o spotkanie oko w oko z krowiością, z naturą: „poczułem się nieswojo… w natu-rze, która osaczała mnie z zewsząd i jakby… oglądała mnie” (s. 34). Właśnie tak:

Neuger

Granice tranzytywności

7/

J. Margański,

Gombrowicz…

, s. 75 i passim.

8/

E. Lévinas

Czas i…

, s. 24. Trzeba tu podkreślić, że moją intencją nie jest wiązanie

myślenia Gombrowicza z Lévinasem. Tranzytywność Gombrowiczowska nie zawszejest ekstatyczna, rzadko somatyczna, natomiast na pewno oznacza zamknięcie sięw samotności. Wyjściem z samotności jest dla Lévinasa Eros (bardzo tradycyjniei patriarchalnie pojęty), tu widziałbym ciekawą zbieżność z Gombrowiczem,wymagałoby to jednak osobnego studium, zaś ostatecznym przekroczeniemtranzytywności jest dla Lévinasa Ojcostwo, rzecz u Gombrowicza od początkówtwórczości nie do przyjęcia, być może nawet krępująca (

Studnia

).

natura nie otacza Gombrowicza, ona go osacza. Powiem więcej, spojrzenie krowy(natury) jest czystym oglądem, o którym nic powiedzieć nie sposób, poza tym żejest.

Człowiek Gombrowicza jest bez przerwy podglądany, oglądany, „poznawany”, obiektywizowany (zamieniany w obiekt) – to jest dla Gombrowiczologów oczywi-stość. Wielokrotnie też zajmowano się reakcjami postaci Gomrowiczowskich nacudzy wzrok, są to reakcje tranzytywne

par excellence

: pod spojrzeniem Iwony dwór

wpada w panikę i wie, że musi ją przyswoić (oswoić), co się udaje dopiero po jejunicestwieniu

  1. Ale w referowanym fragmencie Gombrowicz krzyżuje spojrzenie

nie z ludźmi, ale z naturą… I dopiero wtedy budzi się jego wstyd, przerażenie.Wstyd, bo oko w oko z naturą zaczyna się odróżniać perwersyjnie: jest wybrykiemnatury. Przerażenie, bo podglądany jest przez coś nietranzytywnego, niepojętego,bo pojąć znaczyłoby także wejść w posiadanie. Co gorsza, człowiek Gombrowiczaspoczywa w takim właśnie oku i nie ma szansy ucieczki. I to coś zawsze milczy –nie w znaczeniu: rezygnuje z mówienia, tylko: milczy ze swej natury, co daje sięopisać wyłącznie w kategoriach negatywnych (a-językowości, a-logiczności, a-no-nimowości). Jak Iwona, jak całe uniwersum w

Kosmosie

. Jak wiele postaci Gombro-

wiczowskich, które objawiają się jako nie-ludzkie, i patrzą. Jest to sytuacja horro-ru, gdzie człowiek, wyjściowo będący u siebie, poddawany jest spojrzeniu skrajnieobcemu, jakiejś alegorii natury, która oszalała, jakiejś rozbestwionej transcen-dencji.

W § 28

Krytyki władzy sądzenia

, mówiąc o przyrodzie jako potędze, Kant wpro-

wadza kategorię wzniosłości. Wymienia „groźnie wznoszące się skały”, „chmury,nadciągające wśród piorunów i grzmotów”, „wulkany w całej swej niszczącej potę-dze, orkany”

10

itp. – to wszystko, wobec czego czujemy się mali i nieznaczni. Im to

wszystko straszliwsze, tym bardziej nas pociąga, pod jednym wszelako warun-kiem: „o ile tylko znajdujemy się w bezpiecznym miejscu”

11

, co stanowi dla Kanta

warunek konieczny do wydawania sądu o wzniosłości w przyrodzie, podobnie gdy„kogo pociąga skłonność lub pożądanie (

Appetit

), nie może wydawać sądu o pięk-

nie”

12

. Wzniosłość Kantowska tyczy się przedmiotów doskonale zewnętrznych

(opozycja wnętrze/zewnętrze) stanowiących podniosłe podniety dla sił duszy (we-wnętrznych) i łączy się z opozycją natura/kultura; dzikość/ład. Ba, ale co zrobićz krową, z krowiością, która patrzy, czyli dla Kanta niczym ekstremalnym? Gom-browicz doznaje jej jako wzniosłej (zaskakuje go, budzi w nim wstyd, lęk). Jej in-ność dająca się określić tylko negatywnie (stąd Gombrowicz mówiąc o ludziach po-

Szkice

9/

Można jednak powątpiewać, czy końcowa sakralizacja Iwony stanowi jej ostateczneoswojenie, zatem czy zakończenie dramatu oznacza przywrócenie porządku, czy teżprzeciwnie, stanowi naiwną likwidację ciała pod presją nieusuwalnego spojrzenia Iwony.Wtedy, rzecz jasna, o żadnym przywróceniu mowy być nie może. 10/

I. Kant

Krytyka władzy sądzenia

, przeł. i oprac. J. Gałecki, Warszawa 1986, s. 158.

11/

Tamże, s. 158. 12/

Tamże, s. 157.

wie: antynatura) przypomina szaleństwo Foucaultowskie

13

jest tym, co przytrafić

się nie powinno, a jednak się przytrafia: skandalem w samozaspokajającym sięświecie rozumu. Rzecz znamienna, już w

Iwonie

lęk budzi nie tyle to, co się widzi,

ale to, że jest się przez to coś radykalnie innego widzianym:

KSIĄŻĘ

Tu ktoś patrzy.

CYRYL

To ja patrzę.

KSIĄŻĘ

Nie, to ktoś widzi – ktoś widzi wszystko.

14

Krowa to radykalna inność. Reakcja Gombrowicza: „jej krowiość zaskoczyła […] mą ludzkość”, „stropiłem się”, „uczucie dziwne […] ten wstyd człowieczy wo-bec zwierzęcia”, „poczułem się nieswojo” (s. 34). Ale wzniosłość krowiości jest pro-blematyczna, zakłócona zostaje bowiem opozycja wewnętrza i zewnętrza, i tozakłócenie właśnie staje się powodem niepokoju. A dzieje się tak dlatego, że wsku-tek tego zakłócenia nie ma takiego miejsca, które byłoby jeszcze bezpieczne.

Spojrzenie natury towarzyszyć będzie Gombrowiczowi przez najbliższe partie Dziennika

: spoglądać na niego będą krowy, konie, ból umierającego charta, pierw-

szy nieocalony żuk na plaży. Jego reakcja przywołuje jeszcze jedno, sakralne zna-czenie wzroku, gdzie epifania staje się numinosum. Miejsce olśnienia zajmuje jed-nak u Gombrowicza tylko paniczny lęk (już w

Ferdydurke

), wstyd, zmieszanie.

Gombrowicz pisze o diabelstwie bólu (s. 46). Myślę, że można to rozszerzyć nanieusuwalne diabelstwo świata. Wyzwala ono często u bohaterów Gombrowiczamechanizm tranzytywności, budząc albo śmiech, albo podszytą niesmakiem gro-zę. Sądzę jednak, że, jak to pokazuje przykład spotkania z krową, wzniosłość dia-belstwa jest nieusuwalna i stanowi granicę tranzytywności. I wtedy diabłembyłaby także Iwona, tancerz mecenasa Kraykowskiego, usta Katasi, niebo gwiaź-dziste w

Kosmosie

. Krótko mówiąc, to wszystko, co nie poddaje się akulturacji,

spożyciu, wchłonięciu ani pominięciu. W ostatecznej instancji sam Gombrowiczbyłby wtedy swoim własnym diabłem, bo – bez twarzy – patrzy na każde swoje-nieswoje patrzenie, zbliżając się asymptotycznie do pełnej obecności, którą mógłbyosiągnąć za cenę zamknięcia oczu, ale wie, że i wtedy, po śmierci, poddawany bę-dzie wzrokowi pozbawionemu słów, sensu, logiki: czasami jest to diabelskie spoj-rzenie bólu przeraźliwie cierpiącego psa, czasami krowy, czasami chama. Na gra-

Neuger

Granice tranzytywności

13/

Przywołuję Michela Foulcaulta, bo od Iwony po umierającego charta, naiwni, zakłamani,skołowani bohaterowie Gombrowicza, w celu pozbycia się wzniosłości, sięgają po skrajne(tranzytywne) restrykcje: Iwonę należy zgładzić, charta należy zabić, ale już spojrzeniaIwony, czy bólu zabić niesposób. Zabójstwo tak pojęte jest rozpaczliwą próbą ocaleniaopozycji wnętrze/zewnętrze: zabić to usunąć na zewnątrz. 14/

W. Gombrowicz

Iwona księżniczka Burgunda

, w: W. Gombrowicz

Dzieła

, t. VI, red.

naukowa J. Błoński, Kraków 1986, s. 77-78.

Jerzy JARZĘBSKI Gombrowicz i natura

1

Na początku trzeciej części

Ferdydurke

, kiedy bohaterowie wychodzą z miasta,

wypowiada Gombrowicz ustami Józia pamiętne słowa:

Natura. Nie chcę natury, dla mnie naturą są ludzie, Miętus, wracajmy, wolę ścisk w kine-matografie niż ozon pól. Kto powiedział, że wobec natury człowiek się staje mały? Prze-ciwnie, olbrzymieję i rosnę, delikatnieję, jestem jak obnażony i podany na półmiskuogromnych pól przyrody w całej nienaturalności człeczej, o, gdzie się podział mój las, mójgąszcz oczu i ust, słów, spojrzeń, twarzy, uśmiechów i grymasów? (F, 191)

(^2)

Ten manifest „antynaturalności” człowieka pozostaje długo w pamięci. A prze- cież na początku twórczości Gombrowicza było na pozór inaczej: do jego świata –z ludzi złożonego, czerpiącego swą dynamikę z ich starć nieustannych – przycho-dziło się właśnie z łagodnego „ogrodu natury”, ze świata Rousseau, Chateaubriandaczy Bernardina de Saint-Pierre. Ślady ich lektury widoczne są u Gombrowiczaw młodzieńczych opowiadaniach, a przede wszystkim w

Dziewictwie

, które – jak za-

uważył pierwszy Michał Głowiński

3

  • korzysta wiele z sentymentalnej opowieści

1/

Szkic niniejszy wygłaszany był jako referat na konferencji

Witold Gombrowicz

(1904-1969). An international conference celebrating the centenary of his birth

, Beinecke Rare

Book and Manuscript Library, Department of Slavic Languages and Literatures, YaleUniversity, New Haven, 22-23 października 2004. 2/

Cytaty z dzieł Gombrowicza w edycji Wydawnictwa Literackiego lokalizuję wedługnastępującego klucza: F –

Ferdydurke

, Kraków 1994; B –

Bakakaj

, Kraków 1997; DII –

Dziennik 1957-

, Kraków 1997; K –

Kosmos

, Kraków 1994. Cyfra po przecinku oznacza

numer strony. 3/

Na inspirację ze strony Głowińskiego powołuje się Janusz Margański, który związkom^ Dziewictwa

z

Pawłem i Wirginią

poświęcił wiele uwagi w książce

Gombrowicz wieczny

debiutant

, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001, s. 40-45. Interesująca jest także

dokonana przez autora analiza polemiki Gombrowicza z sentymentalno-romantycznąwizją natury.

o Pawle i Wirginii. Wiara w przychylność natury dla człowieka, a także w przyro-dzoną dobroć jednostki wzrastającej na jej łonie organizowały świadomość pisarzytworzących na pograniczu oświecenia i romantyzmu, a potem oddziaływały na tra-dycyjną pedagogikę wieku XIX. W

Dziewictwie

obserwujemy resztki tej wiary, za-

prezentowane w postaci groteskowej mitologii, jakiej hołduje Paweł, narzeczony„dziewiczej” Alicji. Sama Alicja wie już coś więcej: wie mianowicie, że to ona sama,swą cielesnością i nieokiełznaną, choć błądzącą wyobraźnią wnosi w ogród dzieciń-stwa elementy rozsadzające, burzące utopijny świat panieńskiej niewinności.

„Ogród natury” okazuje się więc mitem, a sama natura objawia się w opowiada- niach Gombrowicza w postaci popędów, które podminowują międzyludzkie rela-cje, powleczone werniksem „przyzwoitości”, tabu i układów wpisanych w kulturę.Bardzo to w duchu Freuda i jego naśladowców, których pilnie czytano w dwudzie-stoleciu międzywojennym. Dlatego kapitan ze

Zdarzeń na brygu Banbury

może już

wykrzykiwać z mieszaniną oburzenia i zawiści: „K…a natura!” (B, 147), mając namyśli wszechobecność płciowych uciech, a także właściwy przyrodzie bezwstydi brak jakichkolwiek zahamowań, które przeszkadzałyby istotom nieskrępowa-nym przez kulturowe zakazy używać sobie, sycąc bezgraniczne popędy. Ta bezgra-niczność skłania bohatera opowieści, Zantmana, do specyficznej strategii walkiz erotycznymi marzeniami marynarzy. Otóż Zantman p ł a c i

za te marzenia,

dokładnie je wyceniając. W ten sposób fantazmaty, które wcześniej wskazywały naniego samego w sposób niejasny i zakamuflowany, zostają obłaskawione; ustala sięim granice, wyznacza „posiadacza”, a tym samym kogoś, kto nad nimi panuje. Pa-nowanie to okazuje się

notabene

iluzoryczne, ale to już inna historia.

Jeszcze ktoś u Gombrowicza „kupuje” bezgraniczność – to Gonzalo z

Trans-

-Atlantyku

. Ale ten nie jest, by tak rzec, „detalistą” w tej procedurze, ale milione-

rem o szerokim geście, kimś, kogo stać na wykupienie nie tylko swoich własnychmarzeń erotycznych, ale wręcz całej natury, w której wszechobecna chuć pojawiasię jako wiecznie bijące źródło nowych krzyżówek międzygatunkowych. Gonzalo„kupuje” więc nie tylko homoseksualny seks, ale też treści kultury, rozumianejjako nieobjęty zbiór (nasyconych ukrytą treścią libidinalną) wytworów.

W pierwszym okresie życia i twórczości Gombrowicza natura jest więc przede wszystkim domeną popędów, które kultura stara się ocenzurować i zaprząc do„konstruktywnej” pracy. W ten sposób erotyzm staje się – z nieopanowanego, fi-zycznego łaknienia – instytucją życia społecznego, kwitnącą w domach należącychdo rodziny i przyjaciół, pod okiem rodziców, ciotek i kuzynek. Prowadzi nie tyle dodzikiego, namiętnego zespolenia ciał, ile do układów majątkowych, splecenia ko-ronami drzew genealogicznych, ma też istotne konsekwencje w życiu towarzy-skim. Gombrowiczowski bohater, podobnie jak sam autor, nie potrafi jednak tymtowarzyskim wymogom sprostać. Gdziekolwiek w jego opowiadaniach pojawia sięwątek normalnego narzeczeństwa, natychmiast interweniuje chaos – albo, jakw

Dziewictwie

, w postaci niebezpiecznych rojeń umysłu, albo, jak w

Przygodach

w formie uwikłanych w libidinalną symbolikę fantastycznych podróży, skutecznieodwodzących bohatera od uświęconych obyczajem męsko-damskich związków.

Szkice

Erotyka realizuje się więc u Gombrowicza tam, gdzie jej kulturowa forma załamu-je się pod naciskiem natury. Niezależnie od tego, jak zinterpretujemy homoseksu-alne przygody Gombrowicza – czy jako realizację jego właściwych seksualnychpreferencji, czy tylko jako jeden ze sposobów zaspokajania przezeń erotycznegogłodu, pozostanie jedna zasada: erotyka wymaga u Gombrowicza odrzucenia for-my, złamania konwenansu, opowiedzenia się po stronie natury jako domeny nie-okiełznanych sił i nieujarzmionych popędów.

Odkrycie sfery biologicznej jako czynnika odpowiedzialnego w ludzkiej osobo- wości za popędy czy erotyczną rozkosz nie jest jednak niczym szczególnie orygi-nalnym, ale też nie na tym koniec Gombrowiczowskich zmagań z naturą. Jest onaw twórczości pisarza czymś głęboko paradoksalnym: stanowi bowiem jednocześ-nie fizyczny podkład, na którym wyrasta ludzkość i jej kultura – a zarazem pier-wiastek głęboko ludzkości obcy, odmienny.

Jak zachować się wobec natury? – pyta sam siebie w słynnej scenie z

Dziennika

. – Idę tak

drogą, ogarnięty pampą – i czuję, że jestem w tej całej naturze cudzoziemcem, ja, w mojejskórze ludzkiej… obcy. Niepokojąco inny. Twór odmienny. (D II, 36)Gombrowiczowskie pytanie o naturę jest szczególnie kłopotliwe, jeśli sobie zdamy sprawę z całej trudności, jaką sprawia docieranie do natury jako takiej. Na-tura w istocie występuje wobec nas zazwyczaj w przebraniu kulturowym, odzianaw słowa i pojęcia należące do języka ludzkiego. Przed laty Włodzimierz Boleckianalizował opisy przyrody w

Ferdydurke

i dowodził, że są one ostentacyjnie kon-

wencjonalne

  1. Zresztą pisarz ową konwencjonalnością zabawiał się całkiem otwar-

cie, skoro na przykład ulubiony jego „krajobraz z krową” („Przestrzeń. Na widno-kręgu krowa”, F, 190) w

Zdarzeniach na brygu Banbury

przybiera formę przestworu

oceanu z k r o w ą m o r s k ą na horyzoncie (B, 115). Otóż ten żart możliwy jesttylko w języku, w rzeczywistości przyrodniczej te dwa ssaki (krowa i krowa mor-ska) nic ze sobą wspólnego nie mają.

Czyżby więc istnienie przyrody w świecie Gombrowicza miało charakter przede wszystkim retoryczny? Zapewne jest i tak, ale nie we wszystkich przypadkach:przyroda, a pośród niej zwierzęta, jest również jakimś nieredukowalnym fenome-nem, z którym kultura nie bardzo umie sobie poradzić. Pisze o tym ciekawie Bolec-ki we wstępie do opracowanego przez siebie Gombrowiczowskiego

Bestiarium

Jarzębski Zwierzęta nie są […] w twórczości Gombrowicza ani przykładem krwiożerczości, ani de-mokratyzmu, ani też moralnej neutralności. Gombrowiczowska natura nie jest więc aniracjonalna, ani absurdalna, ani nie zachwyca, ani nie koi starganych nerwów. Po prostujest. Człowiek w tym świecie nie jest ani „myślącym zwierzęciem”, ani „bezmyślną be-stią”, ani nawet „bestią społeczną”, choć to, co społeczne („międzyludzkie”), przybieraw oczach Gombrowicza najbardziej zdziczałe kształty. O czym to świadczy? Otóż różnepokolenia pisarzy modernistów – takich jak Witkacy i Miłosz, Nałkowska, Iwaszkiewicz,Wat i Herling, Szymborska – osadzały swoje koncepcje człowieka w obrębie szeroko rozu-

Gombrowicz i natura

4/

W. Bolecki

Poetycki model prozy w dwudziestoleciu międzywojennym

, Ossolineum, Wrocław

1982, s. 118-120.

normy moralnej, nakazującej nieść pomoc wszystkim, którzy jej potrzebują, na-stępnie „puszcza siebie w ruch” – jako wykonawcę – i nie umie zatrzymać tego me-chanizmu. Na początku swej historii powiada Gombrowicz: „znalazłem się tam,gdzie człowieczeństwo musi wymiotować…” – i to z uwagi na „ohydę” dylematumoralnego, z jakim zostało skonfrontowane (DII, 52)

  1. Zamiast „ohydy” można by

wstawić „sprzeczność”, bo uniwersalnej empatii towarzyszy tutaj rzeczywiste ode-rwanie od istot, wobec których autor

Dziennika

empatię odczuwa. A jednocześnie

ten pierwszy nieuratowany żuk wciąż czepia się jego pamięci, domagając się dlasiebie jakiegoś specjalnego miejsca, postawy ekspiacyjnej ze strony pisarza, i roś-nie w jego świadomości do wymiarów absurdalnie wielkich wobec tych, jakie za-zwyczaj żuki zajmują w naszych myślach. Wszystko to w wyniku daje mdłości, ową„nauseę”, wyzwalającą się tam, gdzie „ja” traci grunt pod stopami, nie wie już bo-wiem, kim naprawdę jest i jaki jest rzeczywisty zakres jego odpowiedzialności zaświat. Kiedy więc Gombrowicz mówi nam, że zejście w dół po drabinie gatunkówgo „nudzi” – na pierwotny sens „nudzenia” jako „nużenia” nakłada się niespodzia-nie drugi: „nudzenia” jako „mdłości”, chwytających go na zawrotnej drabiniewiodącej w otchłanie biologicznej niższości.

A przecież na tym „przygoda empatii” u Gombrowicza się nie zamyka – przeciw- nie. Wydaje się, że im dalej w starość i chorobę, tym lepiej pisarz pojmuje potwor-ność każdego bólu, jego charakter elementarny i nieredukowalny. Rozważania naten temat zaczynają się w tym samym punkcie

Dziennika

, w którym na pozór empa-

tia uniwersalna, obejmująca całość Istnienia, została odrzucona:

W młodości dręczyłem zwierzęta. Przypominam sobie, jak w Małoszycach zabawiałem sięz chłopakami wiejskimi. Siekliśmy batami żaby. Dziś boję się – oto właściwe słowo – cier-pienia muchy. I ten strach z kolei mnie przeraża, jakby w tym zawierało się jakieś okropneosłabienie wobec życia, ja rzeczywiście lękam się tego, że nie mogę znieść bólu muchy.(DII, 39)Natura niższa, animalna, powraca więc natychmiast (wręcz na następnej dzien- nikowej stronie) po jej demonstracyjnym usunięciu z pola świadomości i zaintere-sowania pisarza. Kluczem jest wspólnota bólu, to bowiem – jak mniema pisarz –jedyne odczucie, które łączy wszystkie istoty na dowolnym poziomie rozwoju. Tenból jako doznanie elementarne i budujące wspólnotę całej natury wraz z ludzko-ścią, która w tym punkcie przestaje się zasadniczo odróżniać od reszty bytów oży-wionych, pełni więc znacznie ważniejszą funkcję niżby się na pierwszy rzut okazdawało: jest swoistym gwarantem jedności świata, a zarazem stygmatem wyciś-niętym na każdej żywej istocie, wyznacznikiem jej losu – bo żadna przed bólem niemoże uciec.

Szkice

7/

Motywowi „wymiotów” u Gombrowicza interesujące rozważania poświęcił Michał PawełMarkowski w referacie

Du vomi ou au-delà de l’èconomie: Gombrowicz contre Sartre

,

wygłoszonym na konferencji

Entre l’Europe et l’Amerique: Witold Gombrowicz et son débat

avec la destinée

, Université Charles de Gaulle, Lille III, 7-8 mai 2004.

O bólu Gombrowicz pisze z latami coraz częściej, niejako obraca go w palcach, rozważa, próbuje oswoić – poczynając od pojawiającej się w

Dzienniku

, zaraz po

rozważaniach nad naturą, historii postrzelonego psa i czterech wersji postępowa-nia z jego męczarnią, przez wizje bogobojnej rodziny siedzącej przy stole i omi-jającej wzrokiem lep na muchy, gdzie dzieją się dantejskie sceny, poprzez opo-wieść o poparzonej córeczce Simona z końca drugiego tomu

Dziennika

. Szczegól-

nie w tej ostatniej historii podkreślony zostaje dziwny związek cierpiącego dzieckaze zwierzęciem – właśnie jakby ból przywoływał automatycznie motywy animalne.

Ostatnią próbą zmierzenia się z naturą jest u Gombrowicza

Kosmos

. Sięga ta

próba najgłębiej i jest najbardziej oryginalna. Akcja

Kosmosu

poczyna się opisem

wędrówki bohaterów polną drogą na peryferiach Zakopanego:

Pot, idzie Fuks, ja za nim, nogawki, obcasy, piach, wleczemy się, wleczemy, ziemia, kole-iny, gruda, błyski ze szklistych kamyczków, blask, upał brzęczy, gorąco drgające, czarnood słońca, domki, płoty, pola, lasy, ta droga, ten marsz… (K, 5)Łatwo dostrzec (co już kiedyś zresztą zauważyłem

8 ), że pierwsze słowo tego mo-

nologu jest jednocześnie rzeczą i wrażeniem, czymś obiektywnie istniejącymi zmysłowym doznaniem. W dalszej części opowiadania jest podobnie: nazwomwyraźnie określonych obiektów towarzyszą nazwy doznań.

Kosmos

od samego

początku zdaje się być zatem próbą stworzenia pewnej sfery pośredniczącej po-między światem zdarzeń i przedmiotów przedstawianych w powieści jako ist-niejące obiektywnie i światem subiektywnych wrażeń. Nie ma zrazu w tej pośred-niczącej sferze podziału na zjawiska natury i dzieła ręki ludzkiej. Jak pamiętamy,bohaterowie powieści, zbłądziwszy w krzaki, znajdują tam powieszonego wróblai ten fenomen domaga się od nich wyjaśnienia. Na początku poszukiwania zmie-rzają ku odkryciu, kto jest sprawcą tego wybryku, potem chodzi już raczej o to, czypowieszenie ptaszka nie należy do jakiejś s e r i i

powieszeń. Powtarzalność roz-

broiłaby przynajmniej ten fakt z dziwaczności, podczas gdy jednorazowość czynigo intrygującą dewiacją, naruszeniem porządku świata.

O czym jest ta krańcowo dziwaczna powieść? Mówił Gombrowicz, że o „stwa- rzaniu się rzeczywistości”, ale komuż tak się rzeczywistość stwarza? W sposób takszalony, tak urągający wszelkim ludzkim normom? Zwróćmy wpierw uwagę, żehistoria

Kosmosu

rozgrywa się z dala od rodzinnego domu bohatera, w miejscu,

w którym nie obowiązują żadne konwencjonalne rygory myślenia i postrzeganiaświata, w dodatku wprowadzaniem porządku zajmuje się „świadomość leniwa”,nienaznaczona żadną rutyną postępowania. Jedyna zasada, jaka rządzi zdarzenia-mi, to działająca między ludźmi zasada namiętności – tyle że w dwóch krańcowoodmiennych wydaniach: Fuks odrzucany jest przez szefa, Drozdowskiego, Witoldzaś

pragnie

Leny.

Pierwszy

więc

chciałby

wokół

siebie

zorganizować

jakąś

zastępczą fabułę, w której grałby pierwsze skrzypce – byle tylko o Drozdowskimzapomnieć, drugi nadaje wszystkiemu, co go otacza, sens skrycie erotyczny – dlate-

Jarzębski

Gombrowicz i natura

8/

Por. J. Jarzębski

Gra w Gombrowicza

, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1982,

s. 447.

go łatwo mu będzie nawiązać porozumienie z Leonem. Fuks stara się zbudowaćwokół wróbla jakąś spójną historię, wciąga innych w śledztwo, dąży do zorganizo-wania szeroko zakrojonego spektaklu poszukiwań „tajemnicy wieszania”. InaczejWitold, który działa w skupieniu i ciszy, a fascynuje go raczej powtarzalność pew-nych motywów, w czym sekunduje mu Leon-onanista. Dla Leona powrót do tego,co było,

p o w t ó r z e n i e

jest czymś nadającym sens światu i warunkującym

jednocześnie przyjemność. Modelem relacji międzyludzkiej dla Fuksa będziewięc teatr – działanie w sferze zewnętrznej, idiosynkratycznie wolnej od dotknięć,posuwanie akcji naprzód, ucieczka. Leon na odwrót – świat cały wciąga do swegownętrza i tam przyrządza sobie w myśl zasady rozkoszy. Rozkosz ta, niczym ero-tyczne ruchy frykcyjne, musi być powtarzaniem po wieczne czasy tego samegodoznania, nieustającym tarciem naskórków.

Modelem takiej dwoistości są, co ciekawe, zeszpecone usta Katasi, które prowa- dzić miały Witolda do skojarzeń perwersyjnie erotycznych:

usta miała z jednej strony jak gdyby nadcięte i to ich przedłużenie, o odrobinę, o milimetr,powodowało wywinięcie wargi górnej, uskakujące, czy wyślizgujące się, prawie jak płaz,ta zaś oślizgłość uboczna, umykająca, odstręczała zimnem płazowatym, żabim, a jednakmnie z miejsca rozgrzała i rozpaliła będąc ciemnym przejściem, wiodącym do grzechuz nią płciowego, śliskiego i śluzowatego. (K, 8)Katasia dlatego jest więc ekscytująca, że ujawnia tę niejako najbardziej elemen- tarną dwoistość człowieka, który cieleśnie jest rozłamany na zewnętrzne i we-wnętrzne, ektodermę i endodermę, skórę zewnętrzną i śluzówkę, na społeczne, bodostrzegalne wzrokiem, racjonalne – i na prywatne, bo wyczuwalne tylko od środ-ka, intymne, niewypowiedziane. Ma to przełożenie także na metafizykę – gdyżw świecie postrzeganym przez zmysły „zewnętrzne” docieka się s p r a w c y zda-rzeń, sprawcy, którego inkarnacją najwyższą jest osobowy Bóg, podczas gdyw świecie kreowanym na modłę Leona ciało ludzkie ogromnieje i staje się całymkosmosem; wszystko zatem, co się w nim dzieje ważnego, dzieje się wewnątrz i po-strzegane jest przez zmysły do wewnątrz skierowane. „Nabożeństwo” Leona, choć– jak każe rytuał – ma swoich biernych uczestników, w istocie jest całkowiciewsobne:

te długie minuty ociekały świństwem i były wyznaniem, bo jeśli nikt nie mówił, to zna-czyło, że my jesteśmy tu po to tylko, żeby on się przy nas załatwił… z tym swoim… wsob-nym… swój do swego… Czekaliśmy aż skończy. Czas upływał.

Niespodziewanie oświetlił latarką własną twarz. Binokle, łysina, usta, wszystko. Zam- knięte oczy. Lubieżnik. Męczennik. Powiedział:

  • Innych widoków nie ma. (K, 147) To, co robi w

Kosmosie

Gombrowicz, dlatego ma tak uniwersalny wydźwięk, że

autor łączy w swojej, szaleńczej na pozór, układance znaków te, które się wiążąz zewnętrzną i te, które się wiążą z wewnętrzną stroną ludzkiego istnienia: łańcu-chy związane z „wieszaniem”, „ustami”, „palcem”, „penetracją” przechodzą z jed-nej strony na drugą, tworząc sieć symboliczną, która wiąże poszukiwanie sensu

Szkice

z erotyczną obsesją, tę znów z zabijaniem, a zabijanie (ofiarę) z metafizyką. Cowięcej, każdej kombinacji osób, między którymi wytwarza się taka czy inna wersjasensu, odpowiada inny model powieściowy: Witold z Fuksem animują wzorzec po-wieści detektywistycznej, Witold z Leonem – powieści psychoanalitycznej, Witoldz Leną – dziwnego, skażonego u powicia romansu, i tak dalej. Każdy element po-wieści można rozmaicie interpretować, bo też każdy da się ująć w wielu różnychkontekstach, które modyfikują jego sens. Powieść sama należy do gatunku dziełautotematycznych, które ujawniają procedery związane z tworzeniem i podająw wątpliwość szanse dotarcia opowieścią do zdarzeń w ich obiektywnej prawdzie.

W

Kosmosie

problem relacji człowiek–natura schodzi na poziom najbardziej

elementarny. Można rzec, że tutaj człowiek tropi naturę w samym sobie, w tym, cocielesne, ale też – nieoficjalne, niewyrażalne w ludzkich kategoriach. Zmiana, któ-ra się dokonała od czasu

Dziewictwa

czy

Zdarzeń na brygu Banbury

, na tym z grubsza

polega, że o ile tam natura włamywała się w ludzkie „ja” w postaci jeno niskich,erotycznych popędów rodzących przelotne fantazmaty i obsesje (kość Alicji, nie-skromne skojarzenia Zantmana), o tyle tutaj na tym nie poprzestaje, ale wpływajuż decydująco na budowany w ludzkiej świadomości całościowy obraz świata, któ-ry staje się, po części przynajmniej, wyrazem ciemnych namiętności. Owe namięt-ności, ocenzurowane w życiu społecznym, szukają sobie prywatnego języka sym-boli (Leonowy „berg”), stają się dyrektywą działania (Witold wiesza kotka Leny,wkłada palec w usta wiszącego Ludwika, zamierza powiesić samą Lenę). Wszyst-kie te symboliczne słowa czy gesty aspirują do roli więzadeł spajających budowlęsensu. Słowu „sens” nadaję tu szczególne znaczenie: oznacza on mianowicie w tymmiejscu jedynie pewnego rodzaju spójność wiążącą elementy, bez odwołania jed-nak do wyższych układów znaczeń czy idei. Ten sens – podobny sensowności pro-stych łamigłówek – owa, mówiąc słowami narratora powieści, „logika oddolna”,odwołuje się właśnie do libidinalnych pragnień, zyskując na chwilę pozór kon-strukcji intelektualnej, „wyjaśnienia” struktury świata i zarazem „wyjaśnienia”zagadek niesionych przez to, co w człowieku naturalne, a więc wymykające się de-finicji, niejasne, popędowe. Rzecz w tym, że

Kosmos

skonstruowany jest tak, iż nie

daje definitywnej odpowiedzi, j a k i naprawdę jest ten świat, który ludzie dla sie-bie budują: czy rządzi nim rozumny ład, czy ciemne, wywiedzione z natury na-miętności – a może ich splot nierozerwalny? Dla Markowskiego świat otaczającybohatera w

Kosmosie

jest przede wszystkim obcy, nieoswajalny i przez to niesamo-

wity

  1. Jego materia nie daje się złożyć w żadną sensowną całość – pozostają tylko

„grudki, kamyczki”. Myślę, że jest jeszcze dziwniej: w swoich próbach usensow-nienia rzeczywistości bohater projektuje w świat własne mroczne namiętności. I toone dopiero, czyli to, co w bohaterze jakby najbardziej własne, sprawiają, że światstaje

się

groteskowo-potworny.

Potwór,

to

co

„obce”,

grasuje

jednak

nie

na

zewnątrz, ale niejako we wnętrzu Witolda, w tych rejonach, nad którymi jego inte-

Jarzębski

Gombrowicz i natura

9/

Por. M.P. Markowski

Czarny nurt. Gombrowicz, świat, literatura

, Wydawnictwo Literackie,

Kraków 2004.

Przemysław CZAPLIŃSKI Wspólnotowy rytuał ofiarniczy. Trans-Atlantyk

Witolda Gombrowicza

Podobno Boga nie ma, ale u Kowalskich ostatnio była zabawa.Sens powyższego zdania – parafrazującego i skracającego przemyślenia Gom- browicza – jest mniej więcej taki, że co prawda formy społeczne są puste, alespołeczeństwo jakoś wokół nich się gromadzi. Żyje, pracuje, integruje się i rozpa-da, bawi się i prowadzi wojny. Gombrowicza zdaje się fascynowało – zdumiewałoi oburzało, zachwycało i przerażało – że to, co sprawia wrażenie formy strupie-szałej, dysponuje realną siłą, która ujawnia się w momentach kryzysu

  1. Sygnałem

przebudzenia – nie do końca umownym – bywa zaś pojedynek. Mniejsze i większespołeczności, od rodziny, grupy rówieśniczej i towarzyskiej, poprzez wspólnotę na-rodową aż do sojuszów ponadnarodowych trwają w katatonicznym bezruchu, nie-mrawo bełkocąc swoje formułki, aby w jednej chwili – i pewnie nie dłużej niż nachwilę – nabrać groźnej spoistości

1/

W. Gombrowicz

Wspomnienia polskie

, Paryż 1982, s. 47: „Kiedy pewne obyczaje są na

wykończeniu, ulegają rodzajowi sklerozy – uchodzi z nich treść żywa, a pozostaje tylkosztywność «czystej formy», jak by powiedział Witkiewicz. Otóż mnie pasjonował tenformalizm, drażniło mnie to, ale i zachwycało artystycznie – w mojej twórczości pełnotakich form umierających, kilka razy, na przykład, przewija się scena pojedynku […]”. 2/

Zajmuję więc inne stanowisko niż Jean-Pierre Salgas, który uznaje cały dorobekGombrowicza za odpowiedź na pytanie, „jak połączyć (części ciała, społeczeństwa,świata) w jedno bez religii?”, czyli jak nadać spójność odrębnym częściom po śmierciBoga (J.-P. Salgas

Witold Gombrowicz lub ateizm integralny

, przeł. J.M. Kłoczowski,

Warszawa 2004, s. 18). Sądzę, że Gombrowicz nie pyta, „jak połączyć”, lecz raczej, „jaks i ę łączy” – to znaczy, jakie mechanizmy, stworzone przez człowieka, lecz działającesamoczynnie, sprawiają, że pomimo braku transcendentalnego spoiwa, części (ciała,społeczeństwa, świata) od czasu do czasu tworzą całość. Różnica w naszych stanowiskachpolega na tym, że Salgas traktuje Gombrowicza jak integralnego ateistę, podczas gdy

Taką społeczność, podlegającą nagłej galwanizacji, poznajemy w

Trans-Atanty-

ku

Nagłe ożywienie w sklerotycznej – starczej, a zarazem zdziecinniałej – zbioro- wości wywołane zostaje przez dwa czynniki (i na dobrą sprawę nie wiadomo, któryz nich zadziałał mocniej): wojnę i przybycie nowego Polaka. Gombrowicz wybrałwięc idealne warunki, aby pokazać polskość jako formę skondensowaną, która nasytuację kryzysową reaguje gęstnieniem. Widzimy zatem, jak Polonusy w czas nie-pewny wyciągają z kulturowego archiwum formy-ikony, formy-pancerze: kulig,polowanie, pojedynek. Pokazują całemu światu siłę, aby nikt nie zobaczył słabości.Im bardziej chcą być poważni, tym bardziej są śmieszni.

Nic więc dziwnego, że podstawowe odczytanie powieści polegało jak dotąd na odsłonięciu ironicznego pojedynku z polskością. Emigracyjnej książce Gombrowi-cza przytrafiło się niemal to samo, co

Ferdydurke

: jak opowieść o przygodach Józia

została uznana za demaskatorski obraz polskiej nowoczesności, tak

Trans-Atlantyko-

wi

przypadła rola kpiny z narodowej starzyzny. Koncepcję tę wypracowali w dosko- nałych interpretacjach świetni czytelnicy – Bondy, Malić, Jastrzębski czy Chwin

ale uzasadnienia dostarczyły pierwsze głosy oburzenia. Obrona wartości narodo-wych, uznanie Gombrowicza za demoralizatora i niewdzięcznika, za zdrajcę i outsi-dera, stanowiły, paradoksalnie, najsilniejsze potwierdzenie racji pisarza. Społecz-ność, która odmawia komuś prawa do prześmiewania „narodowego teatru” tylkodlatego, że nie poszedł na wojnę, potwierdza słuszność i trafność parodii. Im moc-niej więc atakowano

Trans-Atlantyk

, tym bardziej powieść rosła w siłę.

Kiedy jednak zabieramy się do czytania Gombrowicza dziś, musimy wziąć pod uwagę, że pisarza interesował czytelnik, który zostanie ukłuty, dotknięty w swojejpolskiej formie niezależnie od tego, czy panuje wojna, czy pokój. Aktualność Gom-browicza i

Trans-Atlantyku

po roku 1989 musi zatem zostać poddana próbie tak

Szkice

mnie hipoteza i n t e g r a l n o ś c i wydaje się nietrafna – Gombrowicz był pisarzem,nie zaś filozofem systemowym, czyli autorem spójnej koncepcji, dla której tworzyłbyretorykę obronną. Po wtóre, autor

Kosmosu

nie szuka spoiwa, które zastąpiłoby Boga, lecz

opowiada historie o problemach z całością – a więc o tym, jak społeczności odgrywająspektakle, które swój sens zawdzięczają całości, choć całość ta już nie istnieje; historieo tym, dlaczego inni widzą całość tam, gdzie narrator jej nie dostrzega; jak odbywa siękonstruowanie całości w różnych sytuacjach; jak zdemontować całość wówczas, gdyprzerasta jednostkę; jak całość – pozbawiona boskiego uprawomocnienia – potrafizapanować nad jednostką bądź zbiorowością. Dla potrzeb niniejszej interpretacjipowiedzieć można, że

Trans-Atlantyk

to właśnie opowieść o tym, co spaja społeczności, co

nadaje jej integralność – względną, ruchomą, odnawiającą się, czasem uśpioną, kiedyindziej groźną i spotężniałą, lecz zawsze obecną. 3/

Wszystkie cytaty według wydania: W. Gombrowicz,

Trans-Atlantyk

, Kraków 1988.

4/

Odsyłam do klasycznych już tekstów: F. Bondy

Witold Gombrowicz czyli szlachcica polskiego

pojedynki cieniów

; Z. Malić

„Trans-Atlantyk” Witolda Gombrowicza

  • w zbiorze:

Gombrowicz

i krytycy

, wyb. i opr. Z. Łapiński, Kraków–Wrocław 1984. Także: J. Jarzębski

Obrząd

i Zbrodnia

, w:

Gra w Gombrowicza

, Warszawa 1982; S. Chwin

Romantyzm a „Forma polska”

czyli Gombrowicz wobec „Pana Tadeusza”

, w: tegoż

Romantyczna przestrzeń wyobraźni

,

Bydgoszcz 1989.

samo, jak autor poddał próbie polskość przedwojenną. A może w latach dziewięć-dziesiątych polskość uległa takiej zmianie, tak bardzo się uelastyczniła, że nie majuż z czym walczyć? Może po tylu doświadczeniach udało się – nie tylko Gombro-wiczowi – wydobyć człowieka z Polaka? Może wszyscy tak głęboko weszliśmy jużw kulturę karnawałową, że nikt nie musi nam aplikować ironii, abyśmy przezwy-ciężyli własną inercję, skłonność do pożyczania gotowych form i wzorców życia?Czy nie jest tak, że żyjemy w epoce „samotności” raczej niż „solidarności”, a więcepoce, w której każdy sam zmagać się musi ze swoją egzystencją, dostrzegając nie-przydatność form zbiorowych, które co prawda nadal spoczywają w archiwum tra-dycji, ale nikt już z nich nie korzysta? Czy nie jest tak, że kapitalizm zmusił nas docodziennej walki, a demokracja – do samodzielności i do brania odpowiedzialno-ści za własną wolność, na którą jesteśmy skazani? A jeśli tak, to może niepotrzebnanam jest lekcja Gombrowicza?

5

Może jednak w kontrabandzie przemycanej przez Gombrowicza jest jeszcze coś

  • coś, czego ani on, ani my do tej pory nie widzieliśmy. Coś, co powoduje, żeksiążka należy do nieprzedawnionych.

Aby to zobaczyć, trzeba tak ustawić się względem tej książki, aby – mówiąc krót- ko – zabolało. Dopóki bowiem czytamy Gombrowicza „przeciwko innym”, naprzykład przeciwko „emigracji polskiej” albo „tradycyjnej polskości”, dopóty,mam wrażenie, spłaszczamy wymowę jego dzieł i osłabiamy siłę rażenia ironii. Jeś-li czytamy

Trans-Atantyk

jako powieść tylko o polskości albo, tym bardziej, o p o l -

s k o ś c i c u d z e j, wówczas czynimy z książki satyrę. Nie jest przy tym ważne,czy chodzi o polskość dawną, emigracyjną, anachroniczną – ważne, że w każdymz tych przypadków sytuujemy ją z daleka od nas. To zaś zapewnia nam bezpiecznydystans, odrobinę przewagi, poczucie wyższości, gwarantowaną osobność.

Taka izolacja nie jest przecież nieuprawniona. Któż z nas gotów byłby utożsa- mić się z Pyckalem, Ignasiem, panem Tomaszem czy Gonzalem. Jeśli już, to szuka-my pobratymstwa z Gombrowiczem-bohaterem powieści, kimś, kto za wszelkącenę chce utrzymać pozycję mediatora. Ta postać istniejąca „pomiędzy”

6 , a więc

Czapliński

Wspólnotowy rytuał ofiarniczy

5/

Pisał o tym Sławomir Sierakowski w artykule

Ironia, literatura, system

(„Gazeta

Wyborcza” z 15-16 I 2005). Autor zauważa, że „szkoła Gombrowicza” – czyli odruchironicznego traktowania wszelkich form – zbiega się z zachętą dzisiejszego świata doniepoważnego traktowania wszelkich projektów życia zbiorowego. Gombrowicz czytanyjako prześmiewca narodowych mitów wspierałby więc ponowoczesną atomizacjęspołeczną, a jego poczucie humoru okazywałoby się „funkcją dominującej hierarchii”.Dlatego trzeba czytać go inaczej – szukając tego, co w jego tekstach niebezpieczne. 6/

Kategorię tę wykorzystuje Ewa Graczyk (

Przed wybuchem wstrząsnąć. O twórczości Witolda

Gombrowicza w okresie międzywojennym

, Gdańsk 2004), zauważając, że „bycie pomiędzy”

było dla Gombrowicza i jego rówieśników zarówno skazaniem, jak i najważniejsząwartością, centralną kategorią, pomysłem na życie. Z jednej strony Gombrowiczpostrzega swoje „pomiędzy” jako nieznośną nieprzynależność, osobność, wyobcowanie,z drugiej – właśnie ten stan traktuje jako gwarancję niezależności. Jest to, co wartozauważyć, spór niedialektyczny, jako że nie może zwieńczyć go żadna forma wyższa. Toraczej stan egzystencjalnej aporii, w której trzeba trwać.

niż homoseksualna, bo po prostu rozerotyzowana, dopuszczająca, by wszystko, jakw domu Gonzala, parzyło się ze wszystkim.

Czy jednak na pewno? Swój do swego po swoje Czy rzeczywiście ojcowie uznają nadrzędność relacji heteroseksualnych? I czy

faktycznie synczyznę ożywia erotyczna ciekawość świata?

W trakcie poszukiwania odpowiedzi na to pytanie, zauważamy, że w świecie Trans-Atlantyku

nie ma kobiet: nie ma ich ani w gmachu poselstwa, ani w domu

pana Tomasza, który samotnie wychowuje syna, ani wreszcie w estanzy Gonzala.W najważniejszych sytuacjach albo są nieobecne, albo nieistotne. Widocznie ode-grały swoją rolę, rodząc synów. Potem mogą pełnić funkcje pomocnicze lub – jakpodczas przyjęcia, kuligu czy polowania – dekoracyjne. Jedna i druga grupa z ja-kichś powodów nie potrzebuje kobiet. A może nawet ich się lęka.

W ten sposób docieramy do pierwszej – i wcale nie ostatniej – cechy wspólnej obu grup. Pomimo ostrych przeciwieństw wspólnoty te są do siebie podobne.Gdyby brać pod uwagę nieobecność kobiet, powiedzielibyśmy, że obie potrafiłyzinstrumentalizować

różnicę

płciową.

Instrumentalizacja

różnicy

płciowej

i orientacji płciowych polega na wyłączeniu Innego z konstruowania wspólnoty –na podporządkowaniu pożądania tworzeniu więzi. Albo łagodniej: na włączeniuróżnicy płciowej w grę społeczną. Gra ta wytwarza niebezpieczną konsekwencję:oto obie wspólnoty mają charakter homofilialny. Homofilialne jest społeczeń-stwo, które miłuje Tożsamość i które w pozycji uprzywilejowanej stawia więzipomiędzy Takimi Samymi. Zbiorowość taka nie potrafi poradzić sobie z Innyminaczej, jak tylko poprzez trzy mechanizmy: asymilacji, czyli przemiany Innegow Tożsamego, marginalizacji, czyli usunięcia Innego na obrzeża wspólnoty, lubwykluczenia.

Obie zbiorowości, jak powiedziałaby Eve Kosovsky-Sedgwick, są przeniknięte pragnieniem homospołecznym – pragnieniem, by gra pożądań w społeczności po-zostawała pod kontrolą zasady tożsamości. Aby więc utrzymać więzi, społecznościte muszą nie tylko, co było pierwszą cechą wspólną, zinstrumentalizować pożąda-nie, i nie tylko, co było cechą drugą, wyobcować Innego. Muszą też odnawiać siępoprzez ofiarę. Zarówno ojczyzna, jak i synczyzna nie mogą się obyć bez rytuałuofiarniczego. Pan Tomasz mówi: „Ja hańbę moję zmyć muszę… ja to krwią zmy-ję… ale nie babską krwią nikczemnika tego… Tu innej, Cięższej nieco, krwi po-trzeba!” (s. 89). Kiedy zaś Gonzalo wyjawia plan usunięcia pana Tomasza, mówi:„Ignasiek mój mnie jego zamorduje!” (s. 91)

Pomimo więc całego szeregu ostrych różnic pomiędzy synczyzną i ojczyzną, pomimo jawnej opozycyjności, w gruncie rzeczy oba typy wspólnoty są socjolo-

Szkice

7/

Podobnie zresztą chwilowa przyjaźń między panem Tomaszem i Gonzalem zostałazbudowana na – potencjalnej – ofierze krwi: gdy Gonzalo zasłonił Ignaśka przed psami,pan Tomasz stwierdza: „Przyjacielem będziesz, gdyś syna mojego z narażeniem życiaswojego wybawił!” (s.79).

gicznie tożsame: oba nie dozwalają na swobodną grę pożądania, oba mają cha-rakter homofilialny, czyli istnieją dzięki uprzywilejowaniu zasady podobień-stwa, dzięki ruchowi „swój do swego po swoje”. Oba też odnawiają więź poprzezrytuał ofiarniczy.

Rytuał taki zostaje uruchomiony w sytuacji, jak by powiedział René Girard, kryzysu odróżnorodnienia

8 , czyli w czasie, gdy wartości praktykowane przez

członków społeczności tracą swoją przezroczystość. Wtedy też ich uniwersalizmokazuje się pozorny. Ofiary ponoszone z własnych namiętności tracą sens, ograni-czenie zwane tożsamością odsłania swoją pustkę. Wspólnocie grozi rozpad. Za-grożenie rozpadem to równocześnie niebezpieczna konieczność przemyślenia odnowa własnego życia, wprowadzenia jakichś radykalnych zmian albo zgody na nie-istotność, przypadkowość czy umowność naszych norm. Pod powierzchnią rytuałuzawsze czai się próżnia. Doświadczył tego bohater podczas nocnej wizyty u Posła,widząc, że zachowania dyplomaty „dziwnymi się stały. A i bardzo Dziwne; do tegozaś Puste jakieś, jak pusta butelka, lub Bania. Patrzę się, przyglądam i widzę, żew nim wszystko bardzo Puste, aż mnie lęk zdjął i myślę sobie, a co tak Pusto, możelepiej ja na kolana padnę?…” (s. 74)

  1. Odsłonięcie pustki sprawia jednak, że gest

pokory jest już niewystarczający. Formę można wskrzesić wyłącznie poprzez ofia-rę. Dlatego tak łatwo w tym świecie o pojedynek

10

Przed koniecznością ustawicznego budowania na nicości, przed niebezpieczeń- stwem dostrzeżenia pustki bronimy się codziennie i ze wszystkich sił. Można spoj-rzeć na bohaterów

Trans-Atlantyku

właśnie pod tym kątem – jako postaci, które

uspójniają swoje zachowania w obliczu kryzysu: Bractwo Ostrogi usiłuje przerobićwłasną śmieszność na straszność, pan Tomasz Kobrzycki najpierw chce w pojedyn-ku uśmiercić Gonzala, potem zaś gotów jest na synobójstwo, aby krwią zmazaćhańbę, Poseł zaś potrzebuje pojedynku do obrazu męstwa polskiego i do podtrzy-mania tożsamości polskiej. Ale i Gonzalo łaknie krwi: kiedy mówi „Ignasiek mójmnie jego zabije”, mając na myśli ojcobójstwo, zdradza to samo pragnienie, którewidzimy także u ojczyźnian – a mianowicie wyobrażenie o stwarzaniu więzi mię-dzy członkami społeczności poprzez spektakularne usunięcie Innego.

Oczywiście możemy widzieć w tym zapowiedź działań należących do porządku symbolicznego, a nie realnego. Oto w świecie skonwencjonalizowanym, choć wy-stawionym na kryzys, wystarczy zamanifestować wolę czynu, aby manifestacja

Czapliński

Wspólnotowy rytuał ofiarniczy

8/

Zob. R. Gerard

Kozioł ofiarny

, przeł. M. Goszczyńska, Łódź 1987.

9/

„Wtenczas poznałem, że i jemu Pusto” (s. 89), komentuje ze smutkiem narrator, patrzącna pana Tomasza. Wynika z tego, że świadomość czającej się pod spodem próżni jestdostępna wszystkim – nawet tym, którzy wydają się wypełnieni sensem. 10/

J.-P. Salgas

Witold Gombrowicz…

, s. 69. Salgas pisze, że w świecie, w którym jedno

istnienie dla drugiego nie może być Bogiem, pojedynek jest jedynym rozwiązaniem.Pojedynek burzy związek pomiędzy ludźmi, a jednocześnie daje możliwość stworzeniamasek: „Jedyny rytuał, który łagodzi – teatralizując go – fundamentalny kryzysmiędzyludzki. Rytuał, który umożliwia istnienie temu, co «intersubiektywne»,a następnie «wspólnocie»”.

została potraktowana jako czyn. W teatrze form nie trzeba prawdziwej krwi, abydokonała się ofiara. A jednak rozróżnienie na „realne” i „symboliczne” wydaje sięnie do końca słuszne, jako że u Gombrowicza symboliczne jest bardziej realne odrealnego – do tego stopnia, że w jego rzeczywistości „nie istnieje zewnętrze symbo-licznego”. Kiedy więc w obrębie symbolicznego zostaje zapowiedziana ofiara, jestona jakby przemianą żywego ciała w znaki: nie Gonzalo zostałby uśmiercony w po-jedynku, lecz rozwiązła Inność, inność zboczona, taka, której nie przysługuje miej-sce wśród ludzi przyzwoitych. Nie Ignacy zostałby zabity, lecz hańba. Równocześ-nie widać, iż ofiara, włączona w mechanizm odnawiania więzi społecznej, funkcjo-nuje

jako

czyn

założycielski:

to

za

jej

sprawą

nastąpić

ma

rekonstytucja

społeczności. Poprzez wykluczenie Innego wspólnota odzyska spójność, ponieważjej członkowie staną się zakładnikami podobieństwa. Ich tożsamość potwierdzasię – tworzy, umacnia, odnawia – poprzez radykalne odróżnienie się od inności.W ten sposób odnowiony zostaje model tożsamości oparty na negacji – niesamo-dzielny, choć twardy, wymagający od czasu do czasu ponawiania rytuału ofiarni-czego, lecz jednocześnie dostarczający mocnego uzasadnienia dla zachowań.

U podłoża tego rytuału znajduje się wzorzec tragiczny – śmierć stanowi bowiem najmocniejsze potwierdzenie formy. Dlatego zbudowanie formy, jej odzyskanieczy utrwalenie następuje poprzez symboliczne usunięcie kogoś. WykluczenieInnego stanowi zaś konieczność, ponieważ to, co podobne – podstawa istnieniaspołeczeństwa homofilialnego – nie może odwzorować rzeczywistego zróżnicowa-nia społecznego, może je tylko przemocą podporządkowywać sobie bądź odtrącić.Wąski wzorzec dopuszczalnej tożsamości powoduje, że społeczność taka jest nara-żona na ustawiczne spotkania z innością, a więc na ustawiczne kryzysy. Aby sobiez nimi radzić, musi uruchamiać rytuał ofiarniczy.

Więź ofiarnicza, więź ludyczna Niezauważalnie

doszliśmy

do

wniosku,

że

uniknięcie

zabójstwa

nie

było

wyłączną zasługą gawędy. Oczywiście, forma ta, nastawiona na podtrzymanie wię-zi wśród słuchaczy, nie dopuszcza pewnych zachowań, słów, gestów i anty-warto-ści. Ale ważniejsza od gawędowej etykiety wydaje się strategia samego narratora.

Co stałoby się z Gombrowiczem, gdyby zakończenie było tragiczne?Gdyby pan Tomasz zabił syna, wspólnota polska miałaby swojego męczennika: oto szlachetny ojciec, nie chcąc dopuścić do hańby syna, postanowił go zabić – wy-żej więc cenił czystość obyczajową niż życie. Winnym zbrodni byłby Gonzalo, więcGombrowicz-bohater nie mógłby się z nim przyjaźnić, chyba że za cenę samowy-kluczenia ze wspólnoty ojczyźnianej. Ale i wspólnota synczyźniana zyskałaby naśmierci Ignaśka-męczennika. Zbuntowani młodzieńcy, kontestatorzy narodowejformy mogliby powiedzieć, że w akcie zabójstwa odsłoniło się prawdziwe obliczeTradycjonalistów, którzy nie mają innej metody powstrzymania młodości jak tylkośmierć.

Gdyby z kolei Ignasiek zabił – lub choćby upokorzył publicznie – ojca, sytuacja byłaby podobna. Wspólnota ojczyźniana mogłaby mówić: „Widzicie, oto do czego

Szkice

prowadzi porzucenie tradycji, zejście na ścieżkę rozwiązłości obyczajowej. Odzboczenia seksualnego do zabójstwa – tylko jeden krok”. Również i wspólnota syn-czyźniana mogłaby na tym skorzystać, mówiąc: „Widzicie, oto do czego trzeba sięposunąć, aby wyzwolić się spod władzy ojca. Wolność albo śmierć”.

Co ważniejsze, w obu przypadkach Gombrowicz-bohater zostałby zatrzaśnięty w jednej ze zbiorowości. Dopóki pomiędzy grupami panuje stan nierozstrzygalne-go konfliktu, dopóty Gombrowicz może krążyć między nimi, wchodząc w doraźnesojusze, ale nie tracąc prawa do podwójnej przynależności. Śmierć zakończyłaby tęswobodę.

Gombrowicz-narrator w ostatniej chwili zapobiega więc zabójstwu, ponieważ szuka innej społeczności. Można ją nazwać społecznością heterofilialną, czyliwspólnotą otwartą na Innego. Od razu trzeba powiedzieć, że w powieści jest tospołeczność raczej postulowana niż faktyczna, raczej chwilowa niż trwała. Byłabyto wspólnota słaba, zagrożona ustawicznym rozpadem, niesprzyjająca samowie-dzy – jako że żadnemu z jej członków nie przysługuje trwała, substancjalna tożsa-mość. Wzorzec współistnienia restytuuje się tutaj poprzez śmiech, to zaś oznacza,że społeczność taka nie uznaje żadnej formy za uzasadnienie przemocy.

Czy może istnieć wspólnota śmiechu? Z całą pewnością nie byłaby ona – pozo- stańmy przy

Trans-Atlantyku

  • połączeniem ojczyzny i synczyzny, pojednaniem

dyscypliny z „niemoralnością” uprawianą na złość rodzicom. Karnawałowaspołeczność nie w tym się wyraża, że łączy skrajnie przeciwne modele społeczne,lecz w tym, że stosuje śmiech jako jedyną korektę napotkanej odmienności. Po-trafi więc przyjmować każdego i nikogo nie odtrąca. Wydaje się, że można byzakładać istnienie takiego społeczeństwa dopiero wtedy, gdybyśmy potrafilistwierdzić, że w domenie śmiechu zmieści się wszystko, co człowiekowi dostępnejest w innych rejestrach: groza, tragizm, transcendencja, miłość, praca, za-chwyt… Na szczęście nie muszę rozstrzygać tego dylematu. Prawdziwy sens py-tania o to, czy możliwa jest wspólnota śmiechu, dotyczy bowiem – przynajmniejw moim ujęciu – relacji pomiędzy tekstem i mną. W takim znaczeniu lektura Trans-Atlantyku

nabiera dramatyczności, jako że zmusza mnie do odnalezienia

w sobie tego, co chciałbym przed śmiechem bronić i tego, co w innych ludziachchciałbym korygować powagą i surowością, nie zaś komizmem.

Trans-Atlantyk

pozwala mi więc doświadczyć „powagi karnawału”, rodząc świadomość, że ofiarąśmiechu w najważniejszych momentach powinienem czynić samego siebie. Niejest to, co pewnie warto zaznaczyć, śmiech Gogolowski – taki więc, który Horod-niczy chciałby wepchnąć nam z powrotem do gardła po to, byśmy zrozumieli, żejesteśmy równie żałośni, co on. Pomysł Gombrowicza polega na czym innym – natym mianowicie, by pokazać śmiech jako doświadczenie ostateczne. Nie da się gowymyślić, zaplanować, wpisać w zestaw stylów bycia i sposobów odnoszenia siędo drugiego człowieka. Można pewnie z nadzieją myśleć o śmiechu jako kreato-rze jednostkowej i zbiorowej formy, ale nie należy lokować w nim złudzeń.Śmiech, jako forma, również nie powinien być absolutyzowany, traktowany jakodialektyczne zwieńczenie konfliktu między synczyzną i ojczyzną. Mówiąc krót-

Czapliński

Wspólnotowy rytuał ofiarniczy