Docsity
Docsity

Przygotuj się do egzaminów
Przygotuj się do egzaminów

Studiuj dzięki licznym zasobom udostępnionym na Docsity


Otrzymaj punkty, aby pobrać
Otrzymaj punkty, aby pobrać

Zdobywaj punkty, pomagając innym studentom lub wykup je w ramach planu Premium


Informacje i wskazówki
Informacje i wskazówki

Skrypt z historii gospodarczej - Notatki - Historia gospodarcza - Część 2, Notatki z Historia gospodarcza i społeczna

W notatkach wyeksponowane zostają zagadnienia z historii gospodarczej: skrypt z historii gospodarczej; wielki kryzys. Część 2.

Typologia: Notatki

2012/2013

Załadowany 24.03.2013

Henryka
Henryka 🇵🇱

4.5

(155)

405 dokumenty

Podgląd częściowego tekstu

Pobierz Skrypt z historii gospodarczej - Notatki - Historia gospodarcza - Część 2 i więcej Notatki w PDF z Historia gospodarcza i społeczna tylko na Docsity!

wkład. Tylko najbogatsze państwa wniosą duży wkład, a najbiedniejsze mały. Jeśli by przyjąć, że państwa są sobie równe i każdy kraj ma jeden głos, to te bogate kraje, które wniosły duży wkład czułyby się okropnie wykiwane. Jeśli dla odmiany przyjąć tam zasadę, że to jest tak jak w spółce akcyjnej, im ktoś więcej włożył, tym więcej ma głosów, to to nie będzie pasowało do zasad stosunków międzynarodowych - będzie rażąco od nich odstawało. Dziś ten problem w funduszu walutowym jest rozwiązany na korzyść spółki akcyjnej, to znaczy w funduszu walutowym nie ma równości państw, w funduszu walutowym, im ktoś więcej wniósł, tym więcej ma do gadania. Ale to jest jedyna agenda ONZ, w której jest taki tryb głosowania; w pozostałych istnieje zasada równości głosów, każde państwo ma jeden głos. Oni tam się obawiali takiego rozwiązania, że ci, co duży wniosą wkład będą mieli większą liczbę głosów. W związku z tym pojawiały się takie propozycje, między innymi jeden z takich projektów Banku Międzynarodowego miał się nazywać Międzynarodowy Związek Spółdzielczy. To w ogóle idiotycznie brzmi, bo na tym szczeblu nikomu się nie kojarzy spółdzielczość, ale zasadą spółdzielczości jest to, że głosują nie kapitały, ale członkowie. I tym, którzy tak to zamierzali nazwać chodziło właśnie o to, aby w ten sposób zabezpieczyć zasadę równości państw. Ostatecznie zadecydowano, że taka organizacja nie jest potrzebna. Miedzy innymi tak zadecydowano z tego powodu, że nie bardzo wiedziano jak ją zrobić. To ułatwiało w tym momencie taką decyzję. Zalecano natomiast prezesom czołowych banków centralnych, żeby oni utrzymywali między sobą kontakt, spotykali się często i w razie czego coś postanawiali wspólnie. I to dopiero był naprawdę zły pomysł, ponieważ, wyobraźcie sobie państwo takie położenie, w jakim znaleźli się ci prezesi, zwłaszcza ci najważniejsi: amerykański czy brytyjski. Bo im ktoś mniejszy kraj reprezentował, tym, miał bardziej sprawę z głowy, ale tacy najgrubsi, którzy tam się znaleźli - to na nich ciążyła podwójna odpowiedzialność. Oni z jednej strony odpowiadali za kondycję swojej własnej waluty, a równocześnie społeczność międzynarodowa nakładała na nich odpowiedzialność za losy światowego systemu walutowego. Otóż mogło być tak, że co innego trzeba było uczynić z punktu widzenia naszej własnej waluty, a co innego z punktu widzenia interesów światowego systemu walutowego. I ci prezesi znajdowali się właściwie w takich sytuacjach, że nie wiedzieli, co powinni wybrać. Nałożona na nich była taka podwójna odpowiedzialność. To jest takie rozwiązanie, które kłóci się z zasadami dobrej organizacji. Tak po wojskowemu mówiąc, jeśli ktoś dowodzi armią, to nie powinien był jednocześnie dowodzić jedną z dywizji tej armii, bo na pewno będzie z tego kłopot. Nie należy łączyć odpowiedzialności na dwóch różnych szczeblach. A z tymi prezesami tak właśnie zrobiono i ono często znajdowali się w sytuacji głupiej z tego punktu widzenia i czasami robili głupstwa z tego powodu, jeśli zdążymy, to o jednym takim głupstwie sobie dzisiaj opowiemy. Z punktu widzenia dróg do stabilizacji walutowej, możnaby kraje europejskie podzielić na takie 3 kategorie:

  1. były kraje takie, które drogą deflacji doszły do tego, że przywróciły sobie wymienialność waluty po przedwojennym kursie. Tak zrobiła Wielka Brytania w 1925, tak zrobiły kraje skandynawskie i Holandia.
  2. były kraje takie, które ustabilizowały swoją walutę na kursie niższym, niż miały przed wojną, to znaczy stabilizacja polegała na tym, że równocześnie wprowadzano oficjalną dewaluacje, mówiono „Od dziś jest nowy frank. On jest wart 19% tego franka przedwojennego, ale od dzisiaj jest wymienialny na tym nowym parytecie”. Tak zrobiła większość krajów łacińskiej unii monetarnej. I tak zrobiła również Czechosłowacja, która dosyć niespodziewanie dla siebie samej odziedziczyła austro-węgierski system walutowy. Bo Czesi nie zamierzali tego zrobić. Czesi mieli taki pomysł, że ich przyszła narodowa waluta będzie się nazywała „sokół”. Ale Czesi się okropnie przejęli uchwała mi konferencji brukselskiej - oni zaczęli robić deflację i im się owa deflacja udała. Jak im się ta deflacja

udała, to ostatecznie zostali z takim systemem austro-węgierskim, to znaczy korona która się dzieli na halerze - to jest dawny system Austro-Węgier i tylko Czesi z tym zostali.

  1. trzecia droga wreszcie polegała na tym, że inflacja doszła aż do stanu hiperinflacji. I w takim przypadku stabilizacja musiała polegać na zbudowaniu całkiem nowego systemu pieniężnego od początku. Kraje hiperinflacyjne to były Niemcy, Austria, Węgry, Wolne Miasto Gdańsk, Polska i na zupełnie innych zasadach Rosja Radziecka. W Niemczech hiperinflacja najgorsze rozmiary nabrała w listopadzie 1923, towarzyszyły z resztą temu napięcia polityczne różnego rodzaju, bo właśnie w listopadzie było powstanie komunistyczne w Hamburgu, ale jednocześnie też Hitler po raz pierwszy próbował przejąć władzę w Monachium. Tu jak państwo sobie chcecie, to będziecie mogli w czasie przerwy obejrzeć marki z okresu hiperinflacji. Miliard zrobiony w ten sposób, że to było 50 tysięcy i na tych 50 tysiącach taką czerwoną pieczątką zrobiono w tego miliard. A te dla odmiany dwa miliony, to z tej strony nic nie mają. Bardzo łatwo to było podrobić, ale nikt tego nie podrabiał. Zdradzę Państwu sekret - nic tak nie zabezpiecza banknotów przed fałszowaniem, jak hiperinflacja. Jeśli chcecie wykończyć fałszerzy, to nie ma jak hiperinflacja. Stabilizacja walutowa w Niemczech została dokonana w listopadzie. Jej twórcą była Hjalmar Schacht, taki bankier wywodzący się z bankowości prywatnej, który miał pomysł, jak to zrobić. W sytuacji, kiedy była hiperinflacja aż tak gwałtowna i trzeba było szybko coś zrobić, a równocześnie nie było na przykład zapasów złota, żeby zrobić złotą walutę od razu, Schacht uciekł się do pewnej sztuczki. Otóż w miejsce całkiem zdeprecjonowanych reichmarek wprowadził, rentenmarki (czyli marki rentowne). Rentenmarki miały był wymienialne na ziemię, teoretycznie, państwową. To była fikcja. To znaczy takie rozwiązania zazwyczaj są fikcją. Ale ponieważ w Niemczech system pieniężny został całkowicie rozstrojony, w związku z tym opinia publiczna przyjęła te rentenmarki i uwierzyła, że one są rzeczywiście stabilnym pieniądzem i rentenmarki pozwoliły ustabilizować walutę. I przez rok rentenmarka była podstawową walutą Niemiec. W międzyczasie trwały prace nad reformą Reichbanku i rok później, w październiku 1924 pojawiły się w obiegu nowe reichmarki. W międzyczasie było tak, że Niemcy mieli te rentenmarki, ale rentenmarki były niewymienialne na złoto. Żeby mieć coś, wymienialnego na złoto, to znaczy zdolnego do obsługiwania handlu zagranicznego, Schacht utworzył Golddiskontbank, który emitował banknoty wymienialne na złoto. Trwałą pamiątką po reformie Schachta było to, że później aż do końca III Rzeszy, a właściwie aż do reformy Erharda w 1948, w Niemczech jednocześnie były w obiegu reichmarki i rentenmarki. To znaczy niskie nominały to były rentenmarki (1 i 2 marki) i to nie było wymienialne na złoto, natomiast powyżej 5 marek to były reichmarki i one były wymienialne na złoto. Stabilizacje walutowe w Austrii i na Węgrzech miały dwie wspólne cechy. Po pierwsze odbywały się przy finansowym wsparciu Ligi Narodów, tzn. Liga Narodów załatwiała pożyczki na te stabilizacje. Po drugie, bo w Niemczech to było tak, że wprowadzono tą rentenmarkę i w tym momencie nastąpiła stabilizacja. W Polsce w zasadzie reforma Grabskiego tez polegała na tym, że wymiana pieniądza była jednocześnie datą stabilizacji. Natomiast w Austrii i na Węgrzech było tak, że najpierw ustabilizowano koronę, potem ona już nie spadała, ale ciągle jeszcze pozostawała walutą. A później, dopiero po jakimś czasie robiono reformę walutową. Znaczy stabilizacja w Austrii była w IX 1922; w XII 1923 - wprowadzono szylingi. Stabilizacja na Węgrzech na pocz. 1924, a tengo (?), jako nowa waluta węgierska, pojawiło się w listopadzie 1925 roku. Na mocy traktatu wersalskiego Gdańsk miał być polskim obszarem celnym. Z tego wynikało, że również najbardziej sensownym rozwiązaniem było, aby Gdańsk miał z Polską unię walutową. I takie porozumienie zostało zaw. w 1920. W międzyczasie Gdańsk miał swoje marki, które podlegały deprecjacji tak szybciej, jak marka niemiecka. Pod koniec 1923 r zrobiła się taka sytuacja, że w Niemczech już była bardzo gwałtowna hiperinflacja i dokładnie taka sama była w Gdańsku. Ona była dużo bardziej gwałtowna niż w Polsce. W tej

ostrzegawcze, to bank centralny obniżył stopę procentową, tzn. nadał taki sygnał - „jeszcze śmielej”. No to jak oni tam usłyszeli „jeszcze śmielej”, to zaczęli takie rzeczy robić, że zaraz później był wielki kryzys. To była jedna z ważnych przyczyn wielkiego kryzysu. I to równocześnie pokazuje na czym polegały wady tego pomysłu, żeby obciążać takiego prezesa podwójną odpowiedzialnością. Zresztą prawdę mówiąc takie sytuacje często się sprawdzają, do niedawna było tak (i jeszcze ciągle trochę tak jest), że taka podwójna odpowiedzialność ciąży prezesie Bundesbanku - z jednej strony on odpowiada za markę, a z drugiej strony cała Europa oczekuje, że on się będzie także troszczył o euro, o integrację europejską i takie rzeczy. On się nie bardzo może o te dwie rzeczy na raz troszczyć, a czasami musi. (druga część wykładu) Proszę państwa, Polska odziedziczyła po zaborcach Polską Krajową Kasę Pożyczkową i jedną z pierwszych decyzji władz było przejęcie tej Kasy i decyzja, że to będzie na razie instytucja emisyjna i będziemy używali marki jako waluty. Z tym, że bardzo szybko przesądzono, że to jest rozwiązanie tymczasowe. W lutym 1919 roku minister skarbu, Józef Endlich, zaproponował taką sprawę, że przyszła polska instytucja emisyjna będzie się nazywała Bank Polski, a przyszła polska waluta będzie się nazywała lech. Sejm mu to w zasadzie uchwalił, tylko jedno mu zmienił - zmienił tego lecha na złoty. Ta ustawa z lutego 1919 roku przesądzała, (???) Ministerstwo Skarbu zamówiło za granicą druk banknotów - złotych z napisem Bank Polski. Na tych banknotach jest podany rok emisji - 1919, jednak w tym czasie złotych w Polsce nie było, to było wydrukowane i leżało spokojnie, a weszły do obiegu dopiero w czasie reformy Grabskiego. Grabski został po raz pierwszy ministrem skarbu na przełomie 1919 i 1920 roku. Najpierw w rządzie (???), potem w swoim własnych rządzie. I Grabski spróbował na początku 1919 roku ustabilizować walutę. To znaczy zrobił porządek w budżecie. przychody i wydatki w budżecie podzielił na zwyczajne i nadzwyczajne i przyjął zasadę, że nadzwyczajne wydatki mogą być pokryte jedynie z nadzwyczajnych dochodów. Te zmiany przekreśliła wojna polski-radziecka. No to ( w lipcu ?) 1921 roku była taka decyzja Rady Obrony państwa, że wojsko może brać z budżetu tyle, ile potrzebuje. To była decyzja bardzo słuszna, ponieważ toczyliśmy wojnę na śmierć i życie, nie wolno jej było przegrać, ale z punktu widzenia stabilizacji walutowej to było oczywiście przekreślenie całego dotychczasowego dorobku i w dużym stopniu wojna polsko-radziecka przesądziła o tym, że Polska miała potem hiperinflację. Sporo co się zmieniło w naszej inflacji latem 1921 roku. Po pierwsze: stała się jawna, do tej pory utrzymywano jakąś tam reglamentację i utrzymywano poziom niektórych cen. Poza tym: do tej pory, jeżeli się zestawi przyrosty emisji z jednej strony i deficyty budżetowe z drugiej, to deficyty budżetowe były większe od przyrostów emisji. To znaczy cała dodatkowa emisja pieniądza w całości szła na łatanie dziury w budżecie. To w warunkach wojny było normalne. W 1921 roku to się zmieniło, znaczy przyrosty emisji zaczęły być większe niż deficyty budżetowe i to oznaczało, że się trochę zmienił charakter inflacji, że ona jest nie tylko z powodu deficytu, ale też i po to, żeby pomóc w odbudowie kraju po wojnie, nakręceniu koniunktury itd. Była to jakaś tam świadoma polityka gospodarcza. Na przełomie 21 i 22 r mieliśmy do czynienia z następną poważną próbą stabilizacji walutowej. Prawie przez rok ministrem skarbu był Michalski i kiedy on zostawał ministrem we wrześniu 1921 roku, to było 6 tys. marek za dolara, a kiedy odchodził w czerwcu 1922 to było 4 tys. marek za dolara. Ta próba została storpedowana przez PPS. Znaczy, kiedy zanosiło się już, że ta reforma Michalskiego przyniesie sukces, to PPS zaczął się poważnie zastanawiać, czy on sobie życzy (tempa ?) inflacji. No bo inflacja jest wprawdzie uciążliwa dla robotników, ale za to jest dobra koniunktura, duże zatrudnienie, dużo strajków - związki zawodowe są silne. Natomiast jak robimy stabilizację walutową, to zapłacimy za to kryzysem stabilizacyjnym - będzie duże bezrobocie. Z punktu widzenia interesów robotniczych lepiej, żeby ta inflacja była dalej. Tak wyszło PPS-owcom i obalili Michalskiego. W styczniu 1923 roku, to było już po wyborach i nowym prezydentem był

Wojciechowski. Wojciechowski zwołał do Belwederu konferencję wszystkich dotychczasowych ministrów skarbu, żeby się naradzić, co robić z inflacją. Na tej naradzie największe wrażenie zrobił Grabski i jemu powierzono tekę ministra skarbu w rządzie Sikorskiego. Grabski mówił tak: ”Ponieważ przyczyną inflacji jest deficyt budżetowy, dlatego trzeba zrobić 2 reformy po kolei: najpierw reformę skarbową - zrównoważyć budżet i zlikwidować przyczynę, a potem reformę walutową i wprowadzić nowy system pieniężny ”. Tą reformę skarbową powinniśmy oprzeć na nowym podatku, na podatku majątkowym. I to miała być sprawa nadzwyczajna, to nie miało być na stałe. Grabski zaproponował, żeby podatkiem majątkowym obciążyć ludzi zamożnych na 3 lata i spodziewał się, że w ciągu tych 3 lat budżet zarobi pół miliarda franków francuskich. Bo w ogóle, istotą tych planów Grabskiego było to, że on to zaczął liczyć we frankach łacińskiej unii monetarnej (francuskich

  • bo do tego czasu pozostałe franki zdążyły się skiepścić). I taki był zresztą parytet przyszłego złotego - przyszły złoty to miał był właśnie frank szwajcarski. Taki projekt ustawy przygotował Grabski i mu to uchwalił latem 1923 roku, tylko uchwaleniem zepsuł, przez nadgorliwość. Ponieważ posłowie powiedzieli: „Oczywiście, że trzeba takie podatki wprowadzić, ale co tam pół miliarda - miliard”. I uchwalono miliard. I prawdę mówiąc to był błąd, ponieważ o ile ta suma pół miliard była dość skalkulowana, jaką dałoby się ściągnąć, to miliarda nie można było ściągnąć. Okazało się, że to było przedobrzone. A potem jak już była ustawa o budżecie, to oni liczyli na miliard, bo nie mogło być inaczej. I to było przyczyną kłopotów w 1925 roku. {???} Druga ustawa, którą w tym czasie Grabski przygotował to była ustawa o waloryzacji podatków. Ponieważ była inflacja, więc podatnicy zwlekali z płaceniem podatków, no bo taka zwłoka była zyskiem. Urzędnicy skarbowi sobie jakoś nie radzili z egzekwowaniem tego. Ta ustawa przyjęta latem 1933 mówiła, że wysokość podatku liczymy we frankach szwajcarskich. Płacić oczywiście możemy w markach, ale wg. kursu dnia. W tej sytuacji już się nie opłacało zwlekać z podatkiem, bo powstała ustawa, która dyscyplinowała podatników. W maju upadł rząd Sikorskiego. Władzę objął rząd Chjeno-Piasta. Oni utrzymali początkowo Grabskiego na stanowisku ministra, ale on się źle czuł w tym towarzystwie, bo to było nie jego towarzystwo, w związku z tym w VI 1923 podał się do dymisji. Za rządów Chjeno-Piasta w Polsce doszło do hiperinflacji. Tej hiperinflacji, jak wszędzie, towarzyszyły awantury, różne społeczne przede wszystkim wydarzenia. W takiej sytuacji w XII upadł rząd Chjeno-Piasta, do władzy wraca Grabski jako premier i minister skarbu jednocześnie. W stosunku do swoich poglądów sprzed pół roku Grabski zmienił zdanie w jednej sprawie. Wtedy jeszcze nie było hiperinflacji, wtedy można było kombinować tak, że najpierw robimy reformę skarbową, a później walutową. Teraz już jest hiperinflacja i nie ma czasu na takie zabawy. Musimy robić obie te reformy równocześnie. Reforma skarbowa polegała na „do kogo” przede wszystkim na tym nowym podatku majątkowym. Po stronie wydatków na obcięciu dotacji dla kolei przede wszystkim. Państwo utrzymywało na niskim poziomie taryfy kolejowe przyczyniając się w ten sposób do odbudowy gospodarczej w kraju. Teraz taryfy kolejowe miały wzrosnąć i być takie, żeby kolej sama na siebie zarabiała. Ten podatek majątkowy po stronie dochodów miał około 20% przez te trzy lata, więc to był dosyć poważny udział. Reforma walutowa polegała na tym, że tworzymy bank polski. Tworzymy go jako spółkę akcyjną, bo takie było zalecenie konferencji genueńskiej. To nie było więc, dziwactwo, że u nas bank centralny był spółką akcyjną, bo to się naokoło wszędzie tak działo. Bank Polski miał emitować banknoty - złote polskie - w systemie gold exchange standard. Bank Polski nie miał prawa pożyczać rządowi, tzn. nie wolno było kredytować deficytu budżetowego. Natomiast w rękach rządu pozostawiono tzw. emisję skarbową, tzn. emisję bilonu i emisję biletów zdatkowych (???). Bilety zdawkowe to było cos takiego jak papierowe pieniądze, tylko że one nie miały być wymienialne na złoto. A emitował je skarb państwa i on zobowiązał się kiedyś tam je wykupić za prawdziwe pieniądze. Początkowo były to banknoty milion marek przecięte na pół z napisem 1 grosz. A później się pojawiły takie prawdziwe

sumie Niemcy tę wojnę przegrali, bo nie dość że nie osiągnęli celu politycznego, ale dodatkowo gospodarka polska się uniezależniła od Niemiec jeszcze bardziej niż przedtem. Ten sam numer zresztą, ze strajkiem górników brytyjskich i z przejmowaniem brytyjskich rynków zbytu , powtórzył się w latach 60-tych i potem jeszcze w latach 80-tych. I okazuje się, że niezależnie od tego, czy w Polsce rządzi Piłsudski, Gomółka czy Jaruzelski, to Polska zawsze popierała słuszną walkę górników brytyjskich. Znaczy już nie możemy tego robić, bo już nie ma górników brytyjskich (liberum veto - J.P.). Ale początek wojny celnej był nieprzyjemny. Rok 1925 z tego punktu widzenia był zły, pojawił się deficyt w handlu zagranicznym, w związku z tym złoto i dewizy zaczęły uciekać za granicę. Rząd ratował się jak mógł, a mógł się ratować w jeden sposób - poprzez emisję skarbową. Rząd wykazał brak wyczucia, ponieważ przyszedł taki miesiąc 25-go roku, kiedy wszyscy pracownicy budżetowi całe swoje pobory otrzymali w bilonach. Formalnie wszystko było w porządku, rząd miał prawo tak zapłacić, ale to podkopało zaufanie do bilonu. Pojawiła się przekonanie, że bilon to jest gorszy pieniądz niż banknoty. To co się potem działo w 25-tym roku czasami bywa nazywane inflacją bilonową albo drugą inflacja polską. Rozjechały się kursy - za banknot 10- cio złotowy bilonem trzeba było płacić 10 złotych 20 groszy. W lipcu załamał się złoty i zaczął spadać. Nie jakoś tam dramatycznie, to określenie druga inflacja polska było grubą przesadą, ale w każdym razie tak jak po reformie Grabskiego było 5.18 za dolara, bo w tym czasie taki był kurs dolara w unii łacińskiej właśnie {???}, to teraz płacono za dolara momentami około 10. Grabski, który był przywiązany do swojego dzieła reformy i do mocnego złotego, żądał, aby bank polski poprzez interwencję na giełdzie utrzymywał dawny kurs. Rozumiecie państwo w jaki sposób bank może takiego kursu bronić. Jeżeli kurs złotego na giełdzie zaczyna spadać, to znaczy, że tam jest za dużo takich, którzy chcą sprzedać złote, a za mało takich, co chcą kupić. Interwencja giełdowa polega na tym, że posyłamy naszych ludzi z workami obcych walut na giełdę i każemy im kupować złote i w ten sposób zrównoważymy podaż z popytem. Tylko że po pierwsze, to że interweniowaliśmy na giełdzie nie oznacza, że jutro cena nam nie spadnie ponownie. A po drugie, dewizy do nas nie wrócą. Nie możemy potem tego zrobić w drugą stronę, bo znowu podkopiemy złotego. Musimy zostać z tymi złotymi w ręku, a wydajemy obce waluty. Przez pewien czas, prezes Banku Polskiego Stanisław Tarlicki robił to, czego od niego premier zażądał, ale w końcu października miał dosyć i powiedział, że on nie będzie marnował resztek zapasów dewiz Banku Polskiego na takie coś, w czego sens on nie wierzy. Doszło do takiego konfliktu między prezesem Banku Polskiego a premierem i premier podał się do dymisji. W ten sposób upadł rząd Grabskiego. Następny rząd to był rząd Skrzyńskiego, w którym rolę ministra skarbu pełnił Jerzy Zdziechowski {???}. Rząd Skrzyńskiego był dosyć dziwną konstrukcją, bo to była koalicja endecji z PPS-em. Znaczy prawica i socjaliści w jednej koalicji. Zdziechowski różnił się poglądami od Grabskiego w tym punkcie, że on uważał, że nie ma co się szarpać i przywracać dawnego kursu złotego, trzeba złoty ustabilizować na jakimś niższym poziomie. Zwłaszcza, że dzięki temu, że złoty się załamał, pojawiła się premia eksportowa i mamy znów dodatni bilans handlowy, więc nie ma co się wygłupiać. To jest oczywiście dobry pomysł, z tym, że to grozi, że nam się naprawdę zrobi inflacja. Jeśli to nie ma się przerodzić w poważną inflacje, to my musimy naprawdę pilnować budżetu i musimy zlikwidować deficyt. Ten deficyt Dziewulski zamierzał zlikwidować właśnie poprzez sojusz z PPS-em. On zaproponował PPS-owi, żeby się PPS zgodził na redukcję płac pracowników państwowych na trzy miesiące {??? coś tu było}. W zamian za to robimy cła wywozowe na żywność. Nie wypuszczamy z kraju żywności, cała żywność zostanie, ceny żywności spadną i spadną koszty utrzymania, tak więc robotnicy nie stracą na tym. To znaczy taką koalicję można budować kosztem wsi. No bo to jest przeciw interesom rolnictwa. Po trzech miesiącach Zdziechowski zaczął mówić socjalistom, że jeszcze budżet nie jest zrównoważony i on by się jeszcze na następne 3 miesiące umówić. No to socjaliści na to odpowiedzieli: „Nie, myśmy się umówili

na trzy. Dalej nie ma mowy”. Bo jak oni by tak dalej robili, to wszyscy ludzie by uciekli do komunizmu. Ostatecznie udało się jeszcze na miesiąc umówić - jeszcze na kwiecień 26-go roku udało się z socjalistami umówić, ale potem socjaliści wyszli z koalicji. I taka była bezpośrednia przygrywka do zamachu majowego. Zaraz potem w Polsce się zaczął zamach majowy. Podczas zamachu majowego wszyscy się okropnie denerwowali. To znaczy denerwowali się poza tym co się tam dzieje - denerwowali się tym, że złoty się zawali. To widać wyraźnie w dziennikach uczestników tego. Oni tam pisali kto gdzie strzela, a zawsze też pisali ile jest złotego za dolara. Widać, że wszyscy byli na to bardzo uczuleni. W czasie samego zamachu Piłsudski dał generałowi Sławoniowi-Opolskiemu {???} taki rozkaz - pilnowania waluty. U Karpińskiego w BP zjawił się i powiedział, że jego tu marszałek przysłał, żeby on pilnował waluty. To Karpiński spytał Sławoja ile on przyniósł dolarów na interwencje giełdową. To Sławoj się zapytał Karpinskiego „Coooo?!”, to Karpiński powiedział „Aha”. To znaczy Sławoj dostał jakiś taki pokój i tam sobie siedział i pilnował waluty. To było tak, że ta polityka Zdziechowskiego naprawdę przyniosła efekty. Znaczy tuż przed zamachem majowym zaczęła się poprawiać koniunktura. A po zamachu było już wyraźnie widać, że ona się poprawia. W tej sytuacji sanacja sobie przypisała zasługi. To nie było prawdą, to nie była zasługa sanacji, ale oni mieli szczęście, rzeczywiście zrobi zamach w momencie, kiedy zaczęła poprawiać się koniunktura, zaraz po zamachu zrobiło się fajnie i sanacja oczywiście to wszystko wykorzystała. Z tym, że niezałatwiona była ciągle sprawa złotego. Znaczy złoty faktycznie był stabilizowany, ale na kursie niższym od oficjalnego i coś z tym trzeba było zrobić. W 1923 roku przeprowadzono drugą stabilizację. Tym razem dostaliśmy na to dużą pożyczkę od Amerykanów i Anglików. Ta pożyczka była zresztą obwarowana takim warunkiem, że w Banku Polskim ma zasiadać amerykański doradca przez trzy lata. Złoty został zdewaluowany do 8.8 zł za dolara {???}. Potem zresztą, kiedy w 1934 dolar został zdewaluowany, przypadkiem o tyle samo co złoty w 1927, to odzyskaliśmy dawny kurs - 5.18 za dolara. Polska wzmocniła pokrycie z 30% do 40% i równocześnie przeszła na system gold bullion standard. To był jeden z przejawów prestiżowego traktowania walut, o którym mówiłem. Tak naprawdę pożyczkę w 1927 roku można był skonsumować na dwa sposoby. Można było przy zachowaniu istniejącego systemu walutowego znacznie poszerzyć obieg pieniężny. Albo można było wzmocnić system walutowy. Prawdę mówiąc, z punktu widzenia potrzeb gospodarki pierwszy wariant byłby dużo bardziej rozsądny, ten drugi wynikał właśnie z celów prestiżowych, po 1927 złoty stał się niezwykle mocną walutą. Był jedną z najmocniejszych walut w Europie, tyle że zupełnie niepotrzebnie, bo to było ponad stan. WIELKI KRYZYS Wielki kryzys był wydarzeniem wyjątkowym w gospodarce, ponieważ przyniósł kres polityce liberalizmu w gospodarce. Podczas pierwszej wojny światowej było takie doświadczenie, że państwo musiało się wtrącić do gospodarki, bo mechanizm rynkowy sobie nie radził. Ale uważano, że to jest wyjątkowe wydarzenie podyktowane tym, że jest wyjątkowa sytuacja, wojna i że w czasie pokoju trzeba się będzie z tego wycofać, bo nie tędy droga. Wielki Kryzys przekonał ludzi, że podczas pokoju również może być niezbędna ingerencja państwa, ponieważ ż mechanizm rynkowy nie radzi sobie z regulowaniem gospodarki. Wielki kryzys wyróżniał się wśród innych także głębokością załamania, spadek produkcji w najbardziej rozwiniętych krajach był rzędu 40%. te poprzednie produkty 8-9%. teraz 40 - to była inna jakość. Przed kryzysem w latach 20-tych wyrażane były takie nadzieje, że wraz z monopolizacją kryzysy należą do przeszłości, że w ogóle czegoś takiego nie będzie.

głodowej. To znaczy rolnictwo ograniczało własną konsumpcję, żeby tylko jak najwięcej sprzedać. I tak to wyglądało, to znaczy była część gospodarki, gdzie ceny nie zanadto spadły, ale za to bardzo spadła produkcja i kryzys polegał tam właśnie na tym. I była tam taka druga część gospodarki, gdzie ceny spadły, a gospodarka zareagowała na to wzrostem podaży. I to prawdę mówiąc było w tym wszystkim najgorsze, ponieważ jeśli producenci na spadek cen reagują wzrostem podaży, to znaczy że mechanizm rynkowy zawiódł. No bo mechanizm rynkowy polega na tym, że jak ceny spadają, to to ma zniechęcać do produkowania. Jeśli tamci to odczytują inaczej i ich to zachęca do zwiększenia produkcji, to prawdę mówiąc, sytuacja jest beznadziejna. A to że rolnictwo się znalazło w takim położeniu, to nie był problem tylko rolnictwa, ale to również oznaczało, że na czas kryzysu wieś zamknęła się całkiem jako rynek zbytu dla przemysłu i w ten sposób pogłębiła kryzys w przemyśle. No bo chłopi w takiej sytuacji już nic nie kupowali. Po prostu ograniczali się do płacenia tego, co musieli, a całą resztę starali się sobie wyprodukować sami. Były takie regiony Polski, gdzie wieś właściwie w takich najgorszych latach kryzysu ograniczała zakupy do dwóch towarów. Dwa towary są niezbędne do życia, nie da się ich wyprodukować w gospodarstwie rolnym. Sól i zapałki. Można niby tam tą hubką, ale to nieprawda. Ten, kto próbował, to wie że to nieprawda. Dlatego ten kryzys wyglądał nieco inaczej w krajach wysoko uprzemysłowionych, a trochę inaczej w krajach o przewadze rolnictwa i gospodarki drobnotowarowej. W krajach wysoko uprzemysłowionych on był wyjątkowo głęboki. W stanach właśnie produkcja spadła o 40%, to był taki kryzys. Natomiast był stosunkowo krótki, zaczął się w 1929 a w 1933 już zaczęło być nieźle, a w 1934 już było w ogóle dobrze. W krajach rolniczych natomiast nie tyle polegał na spadku produkcji, ile na spadku cen i wlókł się okropnie długo. W Polsce się skończył w 1935 r, w Jugosławii w 1936. Polska z tego punktu widzenia miała zresztą podwójnego pecha, jak mówią, że jak ktoś ma pecha, to i w kościele w ciążę zajdzie. Myśmy mieli kryzys długi jak kraje rolnicze i to jest oczywiste czemu - bo byliśmy krajem rolniczym, a za to głęboki jak Stany Zjednoczone. To drugie wynikało z wyjątkowo dużego udziału kapitału obcego w gospodarce polskiej i z tego, że w warunkach tego kryzysu kapitał zaczął z Polski uciekać. Ja nie chcę przez to powiedzieć, że to źle jak jest kapitał obcy w gospodarce, wręcz przeciwnie, to jest dobrze, nasz problem polegał na tym, że on stąd uciekał. I to co więcej on uciekał nie tyle ze względów gospodarczych o ile przy okazji kryzysu on uciekał ze względów politycznych. To się zrobił zagrożony kraj w latach 30-tych, po jednej stronie był Stalin, po drugiej był Hitler i jeśli ktoś miał to coś zainwestowane i miał trochę oleju w głowie, no to stąd uciekał. Jak ktoś nie uciekł, to błąd zrobił. A poza tym, nawet jeśli ten kapitał nie uciekał, no to wyobraźcie sobie państwo przemysłowca francuskiego, który ma kopalnie węgla w Lille i w Sosnowcu, przychodzi kryzys i trzeba zamykać. No to on najpierw zamyka w Sosnowcu, a w Lille zamyka w drugiej kolejności, to jest zupełnie naturalny odruch z jego strony. Ale to oznacza, że u nas kryzys będzie gorszy niż we Francji. Proszę zwrócić uwagę, że o ile to, co robili monopoliści, to znaczy w obliczu nadciągającego kryzysu nadprodukcji zawczasu, na zapas i z dużą przesadą ograniczali produkcję. To było bardzo brutalne, ale z punktu widzenia perspektyw wyjścia z kryzysu to było działanie racjonalne - oni przybliżali moment wyjścia z kryzysu, no bo zapobiegali powstaniu nadprodukcji. O tyle to co się działo w rolnictwie, to był kompletnie irracjonalne z punktu widzenia makroekonomicznego. Znaczy każdy z osobna chłop musiał się tak zachowywać, ale jeżeli generalnie rolnictwo na spadek cen reaguje wzrostem produkcji, no to to jest beznadziejna sprawa. Jeśli nie przyjdzie jakiś porządny nieurodzaj, to będzie z roku na rok gorzej. No nie ma wyjścia z tego. W takiej właśnie sytuacji zaczęły zdobywać sobie popularność poglądy mówiące o tym, że rząd powinien coś zrobić, że nie powinien się biernie czemuś takiemu przyglądać, tylko powinien coś zrobić, żeby nakręcić koniunkturę. Od czasów wielkiego kryzysu rozpoczął się interwencjonizm państwowy. Interwencjonizm, czyli ingerencja państwa w gospodarkę w celu nakręcania koniunktury. Jak to robić? Co państwo zrobicie,

żeby nakręcić koniunkturę. Może zacznijmy od tego rolnictwa, no bo tam jest najgorzej. I umówmy się jeszcze co do jednego - że nie będziemy się martwili o pieniądze. To jest bardzo ciekawe, skąd my weźmiemy na to pieniądze, ale tym będziemy się martwili po przerwie. Do przerwy cena nie gra roli, tylko liczą się dobre pomysły na nakręcenie koniunktury. Co państwo proponujecie robić w rolnictwie? Zaraz, po kolei - import to żeśmy już dawno wstrzymali, dawno też mieliśmy taki pomysł, żeby to wyeksportować, ale ponieważ inni wpadli na ten sam pomysł i wstrzymali import, więc nic nie zwojujemy na tym polu, najwyżej nie damy sobie wcisnąć.(...) No dobra, skupujemy od chłopów tą nadwyżkę. Co to znaczy cena minimalna? Znaczy pan chce tych chłopów zachęcić do produkcji czy zniechęcić? Bo mam wrażenie, że jak padnie słowo „cena minimalna” to oni się poczują zachęceni. (...) Skupujemy, powiedzmy, że my skupujemy od chłopów to co oni tam naprodukowali. I co dalej? To jest taki pomysł na Nikodema Dyzmę. (...) Będziemy się starali oddłużać rolnictwo, ale oddłużanie jest jednak ryzykowna operacją, bo ono przyzwyczaja ludzi do tego, że jak ktoś ma dług to nie powinien płacić, tylko powinien zacząć pertraktować. Otóż to jest głęboko niesłuszne i demoralizujące pojęcie. (z sali: Nie lepiej zacząć wykańczać tych rolników?) Ale oni są prywatni. Czołgi mam na nich posłać? Proszę państwa, wróćmy do pomysłu, aby to od nich skupić. Jeśli w przyszłym roku będzie nieurodzaj, to później się okaże, że my jesteśmy bardzo mądrym rządem i żeśmy zawczasu zrobili to co trzeba, otworzymy magazyny i będzie fajnie. Ale jeśli w przyszłym roku będzie znów urodzaj, to my jesteśmy załatwieni. Bo mamy zapchane magazyny, nie możemy zrobić jeszcze raz tego samego, właściwie nie ma ruchu. Nie możemy tego rzucić na rynek w tym momencie. Proszę państwa, to następny ruch może być taki, skupimy to od nich i spalimy. Czy to jest dobry pomysł? (sala: TAAAAK) To jest na pewno lepszy pomysł niż skupić i trzymać w magazynach. Chociażby dlatego, że możemy za rok zrobić to samo. Tylko że, jeśli tak zrobimy, to jakiś dziennikarz sfotografuje to, jak my palimy to zboże, a obok sfotografuje głodne dzieci w Etiopii i napisze, że my jesteśmy świnie. I będzie miał trochę racji. Wysłać do Etiopii - proszę bardzo. Jeśli my powiemy, że my to wysyłamy do Etiopii, to co powie rząd Etiopii? Że jest bardzo wdzięczny, powie nam rząd Etiopii i żeby mu to przysłać oczywiście, oni to rozdzielą. Jeśli my się na to zgodzimy i damy to rządowi Etiopii, to co on zrobi? (sala: Sprzeda). Oczywiście, bo on jest biedny jak mysz kościelna, potrzebuje dewiz, więc wcale nie rozdzieli, tylko wyeksportuje. Może nie będzie tak bezczelny, że do nas. Sprzeda Rosjanom, a myśmy myśleli, że my sprzedamy Rosjanom. Tak czy inaczej my to zboże na jakimś rynku spotkamy. (sala: Zapłacić, żeby nie produkowali). Zaraz dojdziemy do tego punktu, tylko ja chcę, żebyście mieli wyrobione zdanie na temat pomocy dla Etiopii. Wtedy my powiemy rządowi Etiopii - „Nie, nie, u nas są tacy ochotnicy, korpus pokoju, oni wyjadą i oni sami będą rozdzielać”. Najpierw rząd Etiopii powie, że to jest ingerencja w ich wewnętrzne sprawy i zaprotestuje. Powiedzmy, że uda nam się przełamać tę barierę i naprawdę nasi tam pojadą i zaczną rozdawać, i Etiopczycy to naprawdę zjedzą. Czy to już jest dobry pomysł? (...) W zasadzie dla nas to już jest dobry pomysł. No bo to naprawdę znika z rynku. Czy to jest dobry pomysł z punktu widzenia Etiopczyków, to jest mocno dyskusyjne. Bo tam, w tej Etiopii jest jakieś rolnictwo, ono jest kiepskie, ledwo zipie, prawdę mówiąc, ale jest. Co się stanie z tym rolnictwem, jeśli my zarzucimy Etiopię darmową żywnością. To my to rolnictwo po prostu dobijemy, czegoś takiego nie wytrzyma żadne rolnictwo, bo to jest taka konkurencja, która po prostu tam wszystko zmiażdży. (sala: To będziemy im mogli znowu sprzedać za rok.). A za rok u nas będzie nieurodzaj, albo będziemy mieli inny humor i oni wtedy naprawdę poumierają z głodu. Otóż to jest taka sprawa, nie ja nie chcę przez to powiedzieć, żeby nie posyłać tego typu pomocy, chcę państwa uczulić, że bardzo łatwo jest to tak zrobić, że my będziemy mieli czyste sumienie i wszystko będzie fajnie, a tak naprawdę tam na miejscu, to my więcej złego zrobimy niż dobrego. To jest bardzo łatwe. Z tego wniosek, że jeśli oni wyprodukują, no to będzie kłopot. No to ten pomysł, żeby im płacić za to, żeby nie produkowali, jest rozsądny.

będziemy przesadzać z takimi bezsensownymi imprezami, to wprawdzie to nie jest z podatków, jak państwo za chwilę zobaczycie - to nie jest z podatków. Ale mimo wszystko jacys ludzie i jakieś podatki płacą i oni nam zaczną mówić, że rząd oszalał i że marnuje ich pieniądze. Jest taki dział gospodarki, który jest właściwie zabezpieczany przed takiego rodzaju grymasami podatników. Ponieważ podatnicy mogą mieć zdanie oparte na zdrowym rozsądku, że nam nie są potrzebne piramidy. Natomiast, czy podatnicy moga wiedzieć, czy nam dla bezpieczeństwa narodowego jest potrzebny jeszcze jeden lotniskowiec? Tego podatnicy nie moga wiedzieć, bo niby skąd. Jak będą chcieli się dowiedzieć, to się zapytają kogo? (...). No kogos, kto się zna, na przykład generała lub admirała. Co powie admirał? (...) Tak, nawet nie trzeba admirała instruować w tej sprawie, on powie „Tak”, można mu zaufać. A jak podatnik będzie dalej grymasił, to my mu powiemy, że on jest złym patriotą, że on się nie troszczy o bezpieczeństwo narodowe. Z tego punktu zbrojenia mają mnóstwo zalet. Tylko mają też pewne wady. Bo innym państwom możemy dawać uroczyste słowo honoru, że my się zbroimy tylko po to, żeby nakręcić koniunkturę. Ale oni nam nie uwierzą, też się będą zbroić. I może z tego być nieszczęście. W związku z tym po drugiej wojnie światowej odkryto takie coś, co ma w zasadzie te same zalety, co zbrojenia a nie jest tak niebezpieczne bezpośrednio. (...) Badania kosmiczne, oczywiście. To znaczy związek badań kosmicznych z bezpieczeństwem narodowym jest oczywisty, bo jeśli oni nam latają, a my im nie, to im może przyjść do głowy, żeby nam coś zrzucić. I ma byc równowaga i my musimy mieć możliwość im odrzucenia. A równocześnie to nie są takie bezpośrednie zbrojenia. Dlatego ja protestowałem, gdy pan mówił, że to musi byc proste technologicznie. To nie musi byc, nie przesadzajmy. Nie przesadzajmy z ta prostotą technologiczną podboju kosmosu. Jeśli się uzbroimy po zęby i będziemy chcieli dalej to robić, to musimy zrobić wojnę. Powiedzmy, żeśmy zrobili 50 tys. czołgów, wszystkie parkingi są zastawione czołgami. A my chcemy dalej nmakręcać koniunkturę czołgami. Musimy zrobić wojnę, żeby rozładowac parkingi. (...) Czy można to zrobić w inny sposób? (sala: Wyeksportować). No z eksportowaniem tego to ja bym akurat uważał. (...) Oczywiście robimy przewrót techniczny. Okazuje się, że nasze czołgi są przestarzałe i że właściwie są nic nie warte i możemy je oddać na złom i zacząć od nowa. Proszę zwrócić uwagę, że w wyścigu zbrojeń postęp techniczny zastępuje wojnę. Pozwala to robić w nieskończoność bez wojny. Przy okazji to jest dodatkowa zaleta badań kosmicznych - bo badania kosmiczne bardzo przyspieszają technologię i dzięki temu ułatwiają tego typu manewry w zbrojeniach. Postęp techniczny uległ podczas wielkiego kryzysu wielkiemu przyspieszeniu i między innymi było to spowodowane tym, że to było świadome nakręcanie koniunktury. Zresztą to samo, ale w trochę inny sposób, ale to samo zjawisko dotyczy (aplauz

  • panienka zmienia strone kasety w dyktafonie) dotyczy skali konsumpcji. Proszę państwa, w XIX wieku robiono pewne rzeczy, wyjąkowo trwałe i solidne. Jeśli ktoś z państwa ma coś XIX - wiecznego na własność to to działa mui zapewne i jeszcze długo będzie działać, bo wtedy robiono takie rzeczy bardzo porządnie. My żyjemy w świecie rzeczy dużo bardzie lichych, prawdę mówiąc. Rzeczy którymi my się posługujemy mają znacznie krótszy żywot, są mniej solidne. T onie polega na tym, że ludzie nie są w stanie zrobić równie porządnie jak 100 lat temu, tylko na zupełnie innej filozofii produkowania takich rzeczy. Można zrobić jeansy, które po 10 latach uzywania będą jak nowe. To nie jest żaden problem. Tylko jesli nam się to uda, to sobie sami strzelimy w stopę. To oznacza, że klient kupi od nas i my go potem nie zobaczymy w sklepie przez nastepne 10 lat. Nalezyu zrobic tak, żeby jemu się rozpadło po roku. Krócej to nie, bo to będzie przesada i on kupi nastepnym razem jakiejś innej firmy. Rok to jest w sam raz. Po roku powinno mu się to rozlecieć i my po roku zobaczymy go z powrotem w sklepie. Nie opłaca się robic z punktu widzenia nakręcania koniunktury rzeczy zbyt trwałych. Rzeczy powinny być atrakcyjne, żeby ludzie chętnie je kupowali, ale nie powinny być trwałe. To jest inny sposób traktowania konsumpcji, sposób podyktowany filozofią interwencjonizmu, filozofia ekonomii keynesowskiej. I to jest sposób

na przezwyciężanie kryzysów nadprodukcji. Ja nie mówię, że ona jest z każdego punktu widzenia mądra, ona z punktu tam widzenia ekologicznego czy tam pewnych nieodnawialnych zasobów naturalnych - to ona nie jest mądra. Ale z punktu widzeni ankręcania koniunktury to ona jest mądra. Czasami zdarzy się błąd w sztuce. Uda nam się czasami wyprokukować coś, co jest niezniszczalne. Panstwo tego nie pamiętacie, ale w latach 60 - tych pojawiły się koszule non-iron. To było takie sztuczne, to się prało w ten sposób, że się maćkało w takim tym, potem się płukało, wieszało się na wieszaku i dosłownie po 10 minutach to było suche i co więcej wyprasowane. Tego nie trzeba było pracować. Oczywiścei to miało wady, bo to było sztuczne - więc w upał człowiek się w tym głupio czuł, ale poza tym to był absolutnie niezniszczalny produkt. Jeśli ktos ma koszule non-iron, to ona jest jak nowa do dziś. Jeśli coś takie nam się zdarzy - jak się z tego wycofać? (...) Oczywiście, robimy zmianę mody i po paru latach nikt się nie pokaże w koszuli non-iron, bo jak ktos się pokaże to wyjdzie na głupka. Proszę zwrócić uwagę, że od czsu wielkiego kryzysu zmiany mody uległy przyspieszeniu, to też nie jest przypadek, to jest przejaw tego, o czym sobie mówimy. Proszę zwrócić uwagę, że wszystko o czym my mówiumy, to są pomysły z punktu widzenia rządu - kosztowne. I to prawdę mówiąc im bardziej kosztowne tym lepiej. Jak ktoś ma dusze skąpca to nie powinien brac się za interwencjonizm - to trzeba z gestem robić. I po drugie my na tym nic nie zarobimy. Bo to nie jest na rynek. Ta forsa, którą damy chłopom, żeby nie produkowali, to nie wróci do nas w żaden sposób. Ta forsa, którą wydamy, żeby wysłać zboże Etiopczykom, na przykład, to też nie wróci do nas w żaden sposób, bo my nie sprzedamy tego zboża. To, co na te roboty publiczne wydamy, czy na zbrojenia, czy na podbój kosmosu, to też bezpośrednio się nam nie zwróci. To w zasadzie jest wydawanie forsy bez nadziei na jej odzyskanie. W związku z tym pytanie jak to finansować było dosyć ważne od samego początku. Proszę państwa, proszę juz się uciszyć (to jest po przerwie). Do tej pory zsajmowaliśmy się tą przyjemniejszą stroną interwencjonizmu, to znaczy wydawaniem pieniędzy. Teraz jest pytanie - skąd te pieniądze brać. Co państwo proponujecie? (sala: Wydrukować.) Bank centralny jest niezależny i śmieje się, jam my mu tak mówimy. (sala: Obligacje) Obligacje to znaczy pozyczki, tak? A z czego pan pozwolę się zapytać odda? Jesli pan na tym nie zarobi. (sala: Podatki.) To pan potem zamierza zarżnąć tą koniunkturę podatkami, żeby zwrócić to, co pan nawydawał? (sala: Poprosic, żeby bank centralny zrobił dewaluację). No to raz się tak zrobi i co dalej? (A.S. : Co miesiąc). Pozyczki robimy, wewnętrzną pozyczkę robimy, żeby robic interwencjonizm, to jest dobry pomysł? (...) To jest zły pomysł, tylko na dwa sposoby on jest zły. Po pierwsze, nam chodzi, żeby ludzie mieli dużo pieniędzy, więc nie możemy im wiele zabierać. Po drugie trzeba będzie oddać, to mają do siebie pozyczki. A właściwie z czego? Z tego punktu widzenia zagraniczna pozyczka byłaby lepsza oczywiście, bo ona nie ma tej wady, że zabierzemy naszemu społeczeństwu pieniądze, natomiast ma tę wade, że trzeba będzie oddać. Podnosimy podatki, żeby robic interwencjonizm - to jest dobry pomysł? (sala:NIEEEE). Znaczy on jest o tyle lepszy od pożyczki, że nie trzeba oddawać, podatku się nie zwraca. Natomiast ma tę wadę nadal, że zabiera ludziom pieniądze. Może sobie zróbmy w tej sprawie porządek - bo to czasem panstwu się tam myli. Otóż taki podstawowy, najbardziej historyczny podział podatków to jest podział na podatki bezpośrednie i pośrednie. Bezpośrednie to są takie, przy których urząd skarbowy wie z imienia i nazwiska od kogo dostał pieniądze - na tym polega ich bezpośredniość. Majątkowy, dochodowy, spadkowy - jakiiś taki. Posrednie są te w cenie artykułów konsumpcyjnych, tak jak dzisiaj VAT. Urząd skarbowy dostaje forsę, ale nie wie od kogo - na tym polega ich pośredniość. Otóż społecznie to się rozkłada tak - zawsze się rozkładało, że podatki bezpośrednie w większym stopniu obciążają ludzi bogatych. No bo im ktoś ma większy majątek, spadek dochód, tym wieksze tam płaci podatki, jak ktoś tych rzeczy nie posiada to nie płaci tycvh podatków wogóle, bo to go nie interesuje. Natomiast podatki

Zjednoczonych jest najbardziej zadłuzonym rządem na świecie. I to jest prawda, tylko że to jest właśnie taki dług. To jest dług rządu u rezerw federalnych, który narasta od lat 30-tych do dziś. I w tym długu są koszty New Dealu, II wojny swiatowej, wojny koreańskiej, wietnamskiej, w Zatoce, lądowania na Księżycu, wszystkiego co Amerykanie od tamtej pory robili - to wszystko jest wbite w ten dług. I tego długu nikt nie zamierza oczywiście spłacać. Znaczy, było założenie, że ten dług będzie sobie rósł w nieskończoność. Znaczy w pewnym moimencie, poważnym problemem staną się koszty obsługi tego długu. Te procenty zaczną być takie, że zaczną nam rozsadzć budżet, nirzależnie od tego interwencjonizmu. Ale tak naprawdę to Amerykanie wiedzą tyle, że od czasów (???), ponieważ polityka interwencjonizmu leży w tradycji partii demokratycznej, a niechęć do interwencjonizmu lezy w tradycji partii republikańskiej. Wioęc jak Amerykanie wybierają prezydenta, to wiedzą, że wybierają demokratę, bo wybierają trochę mniejsze bezrobocie i lepszą koniunkturę w zamian za trochę szybszą inflację. A wybierają republikanina wybierają trochę mocniejszy pieniądz w zamian za trochę większe bezrobocie. I Amerykanie wiedzą, że to tak jest jedno z drugim sprzężone. To znaczy interwencjonizm jest finansowany przez dług publiczny. Dług publiczny w takim znaczeniu, o którym my sobie dziś mówimy to jest dług rządu w banku centralnym. W Polsce się czasami stosuje pojęcie dług publiczny w szerszym znaczeniu - to wszystko co rząd tam jest komuś winien to jest dług publiczny, ale wtakim klasycznym sensie dług publiczny tio jest taki dług w banku centralnym. Czy bank centralny z tymi obligacjami, które ma od rządu cos powinien robić? (sala: Sprzedać.) Komu? Zaraz, zaraz. Ostrożnie kochani. Bo w tym momencie, jak bank centralny sprzeda te obligacje ludziom, że tak powiem, to to się zmieni w prawdziwą pozyczkę wewnetrzną, która po pierwsze ogołoci gospdarkę z pieniędzy, a po drugoe, kltórą trzeba będzie naprawde oddać. Tak to je się mogę bawić z bankiem centralnym., my się z prezesem dogadamy w ten sposób, antomiast z ludźm,i, co mają te obligacje naprawdę w swoich biurkach, to ja się tak nie dogdam i trzeba będzie naprawdę oddać. Nie, banj centralny w zasadzie nie powinien z tym nic robić. Znaczy pewną część tych obligacji on może używać sobie w ramach operacji otwartego rynku w bakach - to co żeśmy tam sobie kiedyś mówili. Ale to nie powinna byc większość. To powinno tam być czujnie odmierzone, aby nie za dużo. Więkoszośc obligacji to ma po prostu leżeć w banku centralnym, czekać na lepsze czasy. To, że budżet może być niezrównoważony, to wywoływało w całej tej polityce największe opory. Tutaj prezydent Rosevelt (??? tak się pisze) miał ten problem w Stanach, że mu republikanie podważali legalność new dealu i podważali zgodność różnych ustaw new dealu z konstytucją, mówiąc włąśnie w ten sposób, że to nie zapwnia zrównoważonego budżetu i że to robi deficyt, a to jest sprzeczne z konstytucją. Ostatecznie Amerykanom udało się zalegalizowac deficyt budżetowy dopiero w 1946 roku, już po śmierci Roosvelta. Wtedy szła przez Kongres taka ustawa o zatrudnieniu (employment act) i demokracji wpisali do tej ustawy takie jedno ładne zdanko: „Budżet federalny powinien być zrównowazony przy pełnym zatrudnieniu”. Republikanie zobaczyli, że jest napisane, że powinien byc zrównoważony, no to się ucieszyli, puscili i przeszło. A tak naprawde rozumiecie panstwo co to oznacza w rękach prawników potem takie zdanie w ustawie. To znaczy dopóki jest bezrobocie, to on nie musi być zrównoważony. A ponieważ w takiej gospodarce jak amerykańska jakieś bezrobocie tam jest zawsze, w związku z tym nie musi być zrównoważony budżet. Gdyby w Stanach Zjednoczonych został jeden bezrobotny, to rząd się powinien troszczyć, żeby on się przypadkiem nie wziął do jakiejś roboty. Jak on by się wziął do roboty, to wtedy by trezba było zacząć to oddawać. A to jest w ogóle coś niewyobrażalnego - zacząć to oddawać, po prostu nie ma jak. Wprawdzie kryzys nie przekłada się bezpośrednio na inflację, ale pamiętajcie panstwo, że kryzys, wielki kryzys, przyszedł w krótkim czasie po inflacjach lat 20-tych. I był uraz psychiczny, w wielu społeczeństwach, polegający na takiej właśnie obawie, że skoro teraz się wali gospodarka, to

nam się znowu załamie pieniądz i powrócą wszystkie klęski z czasów inflacji. Im ktos bolesniej przezył inflację w latch 20-tych, tym silniejszy miał ten uraz w latach 30-tych. Był kraj, który takiego urazu nie miał w ogóle, wręcz przeciwnie, z lat 20-tych wyniósł doświadczenie nadwartościowego pieniądza i znał wszystkie wady nadwartościowego pieniądza. Tym, krajem był Wielka Brytania. Dlatego też, z punktu widzenia takich oporów psychicznych, Anglicy byli najlepiej przygotowani na przyjęcie takiej polityki. I oni pierwsi się na to zdecydowali. We IX 1931 roku zdewaluowali funta, zawiesili wymienialność na złoto. W ślad za Wielką Brytanią zrobił to cały szereg krajów, które od tej pory zaczęto nazywać blokiem szterlingowym. Blok szterlingowy nie pokrywał się z Commonwealthem. Na przykład do bloku szterlingowego nie należała Kanada. Kanada robiła t co Amerykanie już wtedy. Oczywiście tam Australia, Nowa Zelandia, Indie to tak, one należałydo bloku szterlingowego, ale poza tym należały tam kraje, które historycznie nic nie miały wspólnego z imperium, np państwa skandynawskie. Państwa bloku szterlingowego po zdewaluowaniu swoich walut zaczęy z tego powodu mieć korzyście. To znaczy znalazły się w uprzywilejowanej pozycji z punktu widzenia handlowego, były konkurencyjne, a na doddatek, złoto z krajów które jeszcze nie zawiesiły działalności odpływało do krajów, które już zawiesiły i już z powrotem nie wracało, bo tam była zawieszona wymienialność. W związku z tym Anglicy byli pod presją międzynarodowej opinii publicznej, żeby powrócić do waluty złotej. Żeby przynajmniej powiedzieć, jeśli nie od razu powrócić, że to co oni zrobili jest przejściowe i że z czasem, jak już będzie po wszystkim, to oni powrócą. W takiej atmosferze odbyłą się w 1932 roku międzynarodowa konferencja walutowa w Lozannie, gdzie ałaśnie taką presję na Anglików wywierano. Nic z tej konferencji nie wynikło szczególnego, poza tym, że umówiono się na nastepną konferencję rok później w Londynie. W 1933 zebrała się konferencja londyńska i na konferencji było tak: z jednej strony były kraje, które jeszcze miały wymienialność na złoto i miały solidne waluty. Te kraje naciskały Anglików i blok szterlingowy, żeby powiedzieli, że z czasem powrócą do złotych walut. Ogromnie dużo zależało od tego po której stronie w tym sporze ustawią się Amerykanie, bo waga gospodarki amerykanskiej w tym wszystkim była bardzo duża i wszyscy patrzyli na Amerykanów. Konferencja londyńska odbywała się w takim momencie, kiedy prezydentem był już Roosvelt, ale od niedawna był. Wtedy jeszcze było tak, że prezydent był inaugurowany w marcu, a nie w styczniu, a ta konferencja była w maju 33’, więc dwa miasiące rządów Roosveltabyło dopiero. Na konferencję przyjechała delegacja amerykańska, ale to była delegacja przysłana przez kongres. Kongres wyłonił spośród siebie takich Kongresmenów, co się tam interesują sprawami walutowymi, żeby tam pojechali na konferencję. Przy takiej metodzie powołoływania delegacji amerykańskiej nie było tam jednolitych poglądów, tylko każdy z tych Kongresmenów jechał i gadał we własnym imieniu właściwie, co tam miał w głowie. Miedzy innymi był tam taki senator Pickman(???), który w pgóle był zwolennikiem bimetalizmu, tak mu się jeszcze przypomnieło, pojechał, żeby namawiać na bimetalizm. Oczywiście nikt tego nie traktował poważnie. Pitman zresztą przeszedł do historii tej konferencji, ponieważ pewnego dnia przewodniczący delegacji amerykańskiej został wywołany z obrad przez służbę hotelową, bo to się w hotelu odbywało, bo oni sobie nie mogli poradzić z Pickmanem. Otóż Pickman kompletnie nagi i kompletnie pijany siedziałw umywalce, miał poodkręcane wszystkie krany i ta woda tak mu się tutaj lała i zalewała hotel, dlatego oni się tym zainteresowali. A on nie dawał się z tamtąd zabrać i nie dawał sobie pozakręcać, mówił, że jest Neptunem. Tak własniw wyglądała delegacja amerykansk na konferencję londyńską. Ostatecznie pod presją tych zwolenników złotej waluty zgodzono się na taki rządowy komunikat, że po pierwsze: po kryzysie powrócimy wszyscy do złotej waluty, że zawieszenie wymienialności (???) ma charakter przejściowy. Natomiast (???) rozluźnili zasadę emisji pieniądza w ten sposób, że wszyscy będą miali 25% pokrycie. Przedtem tam było 30-to, 40-to u niektórzych, terz wszyscy mają mieć równo 25%. I Anglicy, ponieważ byli

obowiązek odsprzedania tych środków bankowi centralnemu. Takie coś zroibiły Niemcy na przykład. Niemcy miały silny uraz do hiperinflacji, więc Niemcy nie zdewaluowali marki, naomiast wprowadzili bardzo ścisłą reglamentację dewizową, i to jeszcze za republiki weimarskiej, później III Rzesz ją tylko zaostrzyła. Nie wolno było posiadać obcych walut na terenie Niemiec, natomiast dewaluacji nie było. Tak zrobiła też Polska po 1936 roku, wprowadzono reglamentację dewizową. Nadal była wymienialność na złoto w systemie gold bullion standard, natomiast coś takiego jak kantory dzisiaj to by było nielegalne. Nie wolno było sobie kupić funtów i trezymać w domu. Jeśli ktoś wracał z zagranicy i miał funty, to miał obowiązek w okreslonym terminie odsprzedać je Bankowi Polskiemu. Oczywiscie, jak jechał za granicę to mógł kupić, to nie był taki kraj, że nie można było za granicę jeździć, ale nie wolno było z tym w kraju siedzieć i trzymać, w szufladzie na przykład. W samych Stanach Zjednoczonych było tak, że Roosvelt najpierw uzyskał od Kongresu zgodę na zdewaluowanie dolara o 50%, to Amerykanie się przestraszyli, że dolar straci na wartosci i wyciągnęli swoje oszczędności z szuflad i poszli na zakupy. I to było dobre, bo to nakręcało koniunkturę. Ale Roosvelt nie zdewaluował. Po pewnym czasie Amerykanie doszli do wniosku, że to sa strachy na lachy i znowu zaczęli oszczędzać. I wtedy Roosvelt naprawdę zdewaluował i oni jeszcze raz wyciągnęli i polecieli na zakupy. I to było specjalnie tak rozłozone, żeby otrzymać dwa razy ten sam efekt. Po drugie zawieszono wymienialność dolara na złoto i co więcej, ponieważ Roosvelt zamierzał dalej prowadzić politykę gospodarczą w taki sposób, on chciał, żeby naprawdę była zerwana więź między zasobami złota a rozmiarami obiegu pieniężnego. Nie chciał, żeby mu żłoto przeszkadzało w tym wszystkim. W zwiążku z tym prowadził taką politykę, którą on sam określał mianem sterylizacji złota. Całe złoto w Stanach zostało odkupione przez rząd. Nikt poza rządem nie miał złota. Wydano przepisy bardzo regorystyczne zabraniające Amerykanom posiadania złota, czy zabraniające bankom. Oczywiścei to nie był taki kraj, żeby tam komuś zabierano obrączki, czy zwyrywano złote koronki, ale na przykłąd złota w sztabach nie wolno było Amerykanom mieć. Całe to złoto zostało zebrane w jednym miejscu, w 1936 roku wybrano taką baze wojskową, Fort Knox i tam to złoto sobie leżało. To było bezpieczne miejsce jakoś nie było napadu na Fort Knox. I te rygorystyczne zakazy zabraniające posiadania złota obowiuązywały bardzo długo, dopiero prezydent Fort w 1974 roku je zniósł. Dlatego między innymi, kiedy po drugiej wojnie światowej odbudował się rynek złota to on się nie odbudował w Nowym Jorku, tylko w Londynie, bo w Nowym Jorku były jakieś takie bezsensowne przepisy zabraniające posiadania złota, że tam by się nie dało tego rynku zrobić, a w Londynie takich przepisów nie było, więc w Londynie on soibie powstał. Jeszcze była jedna dorga odchodzenia od tradycyjnej polityki wakutowej. W latach wielkiego kryzysu ona wystąpiła tylko w Ameryce Łacińskiej, w Europie nie, ale ponieważ potem w Europie mieliśmy z nią przyjemność, w Polsce też, więc warto sobie odnotować moment kiedy ona powstała. Otóż w wielu krajach Ameryki Łacińskiej powstał wówczas system wielu kursów walutowych. Pozornie to jest badzo atrakcyjny pomysł, no bo z punktu widzenia, tam nie wiiem, jakiegoś prestiżu, to byśmy chcieli mieć walute mocną, a z turystycznego to taka, a z punktu widzenia eksportu im niższa tym lepiej, no to dlaczego mieć jeden kursm dlaczego nie zrobić więcej kursów: do tego - taki, do tego - taki, do tego - taki, żeby wszystko było fajnie. Ryzyko takie polityki polega tylko na tym, że w momencie, gdy zacznieby się bawić w system wielu kursów, to przestajemy otrzymywać od gospodarki prawdziwe informacje, na temat tego, co się dzieje. Ponieważ, jesli zlecimy naszym ekspertom, żeby nam obliczyli, czy coś się opłaca, to oni nam odpowiedzą: „A według którego kursu policzyć ?” Bo oczywiście można policzyć tak, że wyjdzie, że się opłaca i można policzyć tak, że wyjdzie, że się nie opłaca. Dla propagandy top jest w pgóle znakomity system, wszystko można wyliczyć. Tylko, że w pewnym momencie my chcielibyśmy się dowiedzieć jak jest naprawdę. I my się juz nie dowiemy, jak jest naprawdę, bo nikt nie wie,

jak jest naprawdę. To jest pomysł na zafałszowanie rzeczywistości. IO to nie jest tak, że my na zwenątrz ją zafałszujemy, a tak naprawdę ktoś wie, jak jest w rzeczywistości. Otóż nie, jak zaczynamy tak fałszować rzeczywistość, to nikt nie wie, jak jest naprawdę. To jest bardzo skuteczne oid tym względem. Dlatego po II wojnie światowej MFW na różne dziwactwa w sprawach walutowych się godził, natomiast taki pomysł, jak system wielu kursów zawsze zwalczał bardzo stanowczo, bo to jest najgorsze z czego można wykombinować, przynajmniej w dłuższej perspektywie. Dzień dobry. Proszę państwa, dzis o wielkim kryzysie truchę bardziej konkretnie, kraj po kraju. Mówiliśmy sobie poprzednio o wpływie kryzysu na międzynarodowe stosunki finansowe. Dziś zaczniemy sobie od wpływu kryzysu na handel mięszynarodowy. Ten wpływ okazał się bardzo niszczący, to znaczy kryzys bardzo zredukował wymiane międzynarodową. Wszędzie prawie kryzys doprowadził do dążenia zamykania gopodarek, do dążenia do samowystraczalności. To nie znaczy, że państwa nie miały ochoty eksportować - miały ogromną ochotę eksportować, tylko poieważ wszyscy mieli ochotę eksportować, a mało kto chciał importować, to efekt był taki, że obroty handlu się kurczyłu. Nawet tak tradycyjni zwolennicy wolnego handlu jak Wielka Brytania podczas kryzysu zmienili zdanie. W 1931 roku wprowadzone zostały cła przywozowe do Wioelkiej Brytanii, po raz pierwszy od cxzasów Ligi Manchesterskiej. Przy tym Anglicy mieli do rozstrzygnięcia jeszcze taki dylemat, czy te cła mają być na zewnetrznych granicach imperium brytyjskiego, czy na granicach Zjednoczonego Królestwa. To znaczy, czy poza tą barierą celną mają pozostac Kanadyjczycy, Australijczycy, Nowozelamdczycy ... , czy oni mają być w środku. Otóż przyjęto zasadę, że to są cła na granicach Wielkiej Brytanii. Żeby to się nie skończyło szybką dezintegracją imperium, bo to tak się mogło stać w tej sytuacji, zwłaszcza że zbiegało się to wczasie z przekształcaniem imperium w Brytyjską Wspólnotę Narodów, to było w tym samym czasie, co wchodziły w zycie statuty westminsterskie. D;latego w 1932 zwołano imperialna konferencję ekonomiczną do Ottawy i tam w Ottawie postanowiono utworzyć w Commonwealthu obszar preferencji celnych. To nie był obszar wolnego handlu, między krajami commonwealthu były bariery celne, ale umówiono się, że onę będą niższe niż dla reszty świata. Zaraz potem w tym systemie został uczyniony poważny wyłom. W 1932 roku Wielka Brytania podpisała układ handlowy z Argentyną. To się nazywał układ Roca-Rakew (???), od nazwisk negocjatorów, którzy go zawarli i on zapewniał również preferencyjny dostęp na rynek brytyjski dla argentyńsich artykułów rolnych, przede wszystkim dla argentyńskiego mięsa. Ten układ był potem okropnie krytykowany po obu stronach. To znaczy po stronie brytyjskiej to było tego rodzaju - bo jeśli Wielka Brytania zawarłóa z krajamu Commonwealthu umowę o ich preferencyjnym traktowaniu, a zaraz potem zawarła podobną umowę z Argentyną, która nie była członkiem Commonwealthu, no to Commonwealth wystawiła do wiatru. Tak naprawdę rynek brytyjksi był od tej pory otwarty nie tylko dla rolnictwa kanadyjskiego czy australijskiego, ale dokładnie tak samo dla argentyńskiego, co Kanadyjczyków i Australijczyków denerwowało. Z drugoej strony Argentyńczycy byli z tego układu niezadowoleni, bo oni uważali, że Argentyna była zbyt uzależniona od eksportu rolnego.Argentyna na pocz. XX wieku była bogatym krajem. Była niemalże tak postrzegana jak Stany Zjednoczone. Nie było drugiego takiego kraju w Ameruce Południowej. Top bogactwo argentyńskie w dużym stopniu opierało się na eksporcie rolnym. Wielki kryzys, który zbił ceny artykułów rolnych bardziej niż przemysłowych ujawnił tą słabość gospodarki argentyńskiej i potem Argentynie wiodło się już znacznie gorzej. Otóż zdaniem krytyków tego układu w Argentynie - wielki kryzys stwarza szanse na to, aby Argentyna się przekwalifikowała na bardziej przemysłową a nie rolniczą produkcję. Ten układ w dużym stopniu tę szanse niweczył, ponieważ utrwalał tę pozycje Argentyny jako producenta rolnego, jeszcze na parę lat utrwalał. I te parę lat zostało, z punktu widzenia