Docsity
Docsity

Przygotuj się do egzaminów
Przygotuj się do egzaminów

Studiuj dzięki licznym zasobom udostępnionym na Docsity


Otrzymaj punkty, aby pobrać
Otrzymaj punkty, aby pobrać

Zdobywaj punkty, pomagając innym studentom lub wykup je w ramach planu Premium


Informacje i wskazówki
Informacje i wskazówki

W sprawie budowy dzieła literackiego: profesorowi Markiewiczowi w odpowiedzi, Publikacje z Filosofia

Artykuł opublikowany w: Pamiętnik Literacki: czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej

Typologia: Publikacje

2019/2020

Załadowany 21.08.2020

Helena_84
Helena_84 🇵🇱

4.7

(43)

396 dokumenty

1 / 21

Toggle sidebar

Ta strona nie jest widoczna w podglądzie

Nie przegap ważnych części!

bg1
Roman Ingarden
W sprawie budowy dzieła
literackiego : profesorowi
Markiewiczowi w odpowiedzi
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce
literatury polskiej 55/1, 183-202
1964
pf3
pf4
pf5
pf8
pf9
pfa
pfd
pfe
pff
pf12
pf13
pf14
pf15

Podgląd częściowego tekstu

Pobierz W sprawie budowy dzieła literackiego: profesorowi Markiewiczowi w odpowiedzi i więcej Publikacje w PDF z Filosofia tylko na Docsity!

Roman Ingarden

W sprawie budowy dzieła

literackiego : profesorowi

Markiewiczowi w odpowiedzi

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 55/1, 183-

1964

P о E^ E^ M^ I^ K^ I

ROMAN INGARDEN

W SPRA W IE BUDOWY DZIEŁA LITERACKIEGO

PROFESOROWI MARKIEWICZOWI W ODPOWIEDZI

Z zaciekaw ieniem b rałem do ręk i a rty k u ł prof. H en ry k a M arkiew icza pośw ięcony m ej książce O dziele lite r a c k im l. U w ażam bowiem prof. M arkiew icza za najw ybitniejszego naszego teo rety k a lite ra tu ry śred n iej g eneracji. Z nalazłem też rzeczyw iście szereg in teresu jący ch uw ag, św iadczących o próbie pogłębienia zrozum ienia różnych sp raw om aw ia nych w m ojej książce. W idoczny rów nież je st w ysiłek, by oddać m ej książce spraw iedliw ość w jej dążeniu do w ykrycia w łasnej budow y dzieła literackiego. K siążka ta u nas na ogół nie m iała szczęścia do recenzentów. S p o ty k ała się u nas często z w yniosłą postaw ą niechęci i ten d en cją do pouczania m ię z góry przez fachow ców. Toteż m im o w ielu spraw , co do któ ry ch nie m ogę się zgodzić z prof. M arkiew iczem , cieszę się z jego zasadniczej postaw y wobec m ej książki. Oczywiście cieszyłbym się w pełni dopiero w tedy, gdybym b y ł znalazł w a rty k u le prof. M arkiew icza dalsze opracow anie zagadnień, k tó re z n a tu ry rzeczy m usiałem pozostaw ić jedynie w zarysie. K siążka O dziele literackim , stw orzyw szy pew ne podstaw y dla ogólnej w iedzy o dziele tego rodzaju, w ytycza też pew ne dalsze zagadnienia, k tó re częściowo sta ra łe m się sam później opracow yw ać, ale k tó re dom agają się jeszcze w ielu prac bardziej szczegółowych. A rty k u ł prof. M arkiew icza — pom yślany zresz tą w yraźnie jako recen zja — ogranicza się do szeregu uw ag k ry ty czn y ch w spraw ach, k tó re — jak pisze jego au to r — ,, w y da ją się n ieadekw atne do swego p rzedm iotu albo w yw ołują nieprzezw yciężone trudności przy próbach praktycznego zastosow ania”. W przeciw ieństw ie do tego stw ierdzenia odnoszę w rażenie, że raczej proponow ane przez prof. M arkiew icza zm iany m ojej koncepcji uczy n iły b y ją bardziej „n ieadekw atną” w stosunk i do sw oistej budow y

1 Por. „Estetyka”, II, 1961, s. 266—277.

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 185

M oja koncepcja literackiego dzieła sztuki sta ra się jedynie oddać spraw iedliw ość jego całem u bogactw u i różnorodności w ystępujących w nim zjaw isk i jakości, a zarazem swoistości jego ostatecznej postaci, ujaw niającej się w sy n tety czn y m odczytaniu. D latego może w y d aje się różnym m oim czytelnikom bardzo tru d n a do oddania w k o n k retn y m badaniu. M yślę jednak, że w gruncie rzeczy dostarcza badaczow i lite ra tu ry szeregu narzędzi — pojęć i tw ierdzeń o budow ie i w łasnościach dzieła — jakich, jak m i się w ydaje, żadne inne teorie dzieła w tej m ierze nie czyniły. Dom aga się, innym i słowy, od badacza w iele, ale też pom aga m u w jego działaniu przez w skazanie na różne strony i właściwości dzieła w sposób pojęciowo sprecyzow any, nie gubiący się w ogólnikach lub niespraw dzalnych frazesach, jak to — w edle mego w rażenia — czynią n iejednokrotnie inne teorie. Nie należy tylko w y ników w książce m ojej w y k ry ty ch i sprecyzow anych, tudzież, o ile możności, ostro od siebie odgraniczonych, n a nowo „upraszczać” , z a cierać, w prow adzać n a now o pom ieszanie i zam ęt pojęciow y tam , gdzie już udało się dokonać niezbędnych rozróżnień. K ażde takie rozróżnienie, każde sprecyzow ane tw ierdzenie stanow i jak b y drogow skaz p rzy ba daniu, ułatw iający znalezienie in concreto tego, co w m ej książce mogło być n iejednokrotnie podane tylko in abstracto. O baw iam się, że nie które propozycje prof. M arkiew icza m ogą w prow adzić na nowo zamęt tam , gdzie w ydaw ało m i się, że już pom ieszań da się uniknąć. Oczywiście nie aroguję sobie tego, by w m ej koncepcji dzieła lite rackiego nie było pojęć n ietrafn y ch lub tw ierdzeń fałszyw ych. Nie sądzę też, jakoby było w niej już w szystko w dostateczny sposób w y jaśnione i nie dało się niczego bliżej czy głębiej opracow ać. Przeciw nie, jeszcze w czasie pisania książki zdaw ałem sobie całkiem w yraźnie sp ra wę, w jakich p u n k tach m uszę ograniczyć się jedynie do pew nego ro dzaju szkicu, któ re sp raw y m uszę pozostawić w zaw ieszeniu, do czasu uzyskania w glądu w różne bardziej szczegółowe s tru k tu ry dzieła — zależnie np. od ro d zaju literackiego itd. I jedynie cieszyłbym się, gdyby czytelnicy i łaskaw i k ry ty c y moi usiłow ali posunąć całą analizę dalej i głębiej. Tym czasem m uszę w yznać, że w ciągu tych trzy d ziestu kilku lat od ukazania się pierw szego w ydania Das literarische K u n stw e rk m iałem w rę k u bardzo niew iele książek, w których m ogłem znaleźć posunięcie naprzód całej dyskusji na tem at dzieła literackiego. T u n a leży np. książka Em ila S taigera G rundbegriffe der P oetik. Z pew nością już samo w łaściw e odczytanie i ukonkretyzow anie dzieła literackiego może dostarczyć szeregu m ateriałów do spraw dzenia, czy i w jakich granicach tra fn a je st koncepcja, któ rą próbow ałem zarysow ać w m ych pracach. Nie w ystarczy ono jednak do trafnego zrozum ienia szeregu tw ierdzeń, któ re się na tę koncepcję składają. Niezbędne tu jest głębsze

186 R O M A N IN G A R D E N

w niknięcie w podłoże filozoficzne, z jakiego w yrosła książka Das lite rarische K u n stw e rk , tym bardziej że ostateczne jej zam ierzenia w y kraczają w sposób istotny poza dziedzinę zagadnień teorii sztuki. To filozoficzne podłoże nie da się też w ykluczyć p rzy rozw ażaniu słusz ności lub niesłuszności głów nych tw ierdzeń tej książki. Sam a już bo wiem n a tu ra dzieła literackiego nasuw a szereg zagadnień filozoficznych, k tó re trzeb a w yjaśnić na teren ie bądź to ontologii form alnej, bądź teorii poznania. N iektóre tw ierdzenia tu uzyskane trzeb a zastosować p rzy badaniu ogólnej budow y dzieła literackiego. Jeżeli się tego pod łoża filozoficznego dostatecznie głęboko nie zna lub się je pom ija jako coś, z czym nie należy się liczyć, to jest się narażonym n a rozm aite nieporozum ienia przy w ysnuw aniu takich lub innych zarzutów przeciw całej koncepcji lub też przy w prow adzaniu propozycji takich lub in nych zm ian w jej obrębie. Otóż prof. M arkiew icz św iadom ie unika dyskusji na tem at tego pod łoża filozoficznego, głównie, zdaje się, w prześw iadczeniu, że pogrze bałby m oją teorię całkowicie, bo przecież je st niezgodna z m arksizm em , a byłoby przecież jakoś pożyteczne, by uratow ać z niej to, co m ogłoby się przydać naw et tym badaczom litera tu ry , k tó rzy m oich „h erezji” nie uznają. Nie czując się sam filozofem, nie chce też prof. M arkiew icz niejako m ieszać się w nie swoje spraw y. Ta jego zasadniczo p rzyjazna postaw a nie zabezpiecza go jednak przed w ypow iadaniem pew nych tw ierd zeń — jako kontrpropozycji przeciw m oim tezom — k tó re po p ad ają w ko n flik t z w ynikam i obszernych badań filozoficznych, i to takich, któ re — zdaniem m ym — m ożna przy jąć bez w zględu na to, czy się jest m aterialistą, czy nie. D otyczy to przede w szystkim spraw , k tó re w m ej książce m ogłem om ów ić tylko w bardzo ograniczonych rozm iarach, jakkolw iek om ó w ienie to opiera się n a rozległych badaniach, przeprow adzonych przez w ielu autorów , m. in. także przeze m nie. Nie m ogłem ich w m ej książce szerzej rozw inąć, gdyż rozsadziłoby to po p ro stu jej kom pozycję. Tak się rzecz m a przede w szystkim ze spraw ą tzw. w yglądów. P ro fesor M arkiew icz chce je uw ażać za szczególną treść n iektórych zdań, z innych zaś stw ierdzeń jego w ynika, że uw aża je rów nież za kon k re tn e w yobrażenia, jakie czytelnik posiada podczas le k tu ry dzieła. W tym o statnim daje się powodować niektórym i tw ierdzeniam i S a rtre ’a, k tó ry rów nież nie bardzo o rie n tu je się, o co chodzi, gdy m ow a o w y glądach. Tym czasem szczegółowa analiza w yglądów należy do teorii s p o s t r z e ż e n i a , w szczególności spostrzeżenia zmysłowego, i n ie podobna szukać czegoś takiego jak w ygląd rzeczy w t r e ś c i jak ie gokolw iek zdania. Z dania m ogą być pom yślane bez w szelkiego spostrze żenia, a naw et tam , gdzie są pom yślane na podłożu pew nego spostrze-

188 R O M A N IN G A R D E N

lizowane przez k ilk u badaczy, na których się zresztą w yraźnie powo łałem, by um ożliwić czytelnikom konfrontację tego, co sam na ich tem at zdołałem powiedzieć, z tym , co było przedtem znane. Sam za jąłem się nim i dość obszernie, i to dw ukrotnie, w książce Das litera rische K u n s tw e r k 3, i w tom ie 2 Sporu o istnienie św iata (rozdz. XII), i nie m ogę tu ta j w szystkiego zaczynać ab ovo. Muszę prosić prof. M ar kiewicza, b y zechciał raz jeszcze przem yśleć w yw ody tego rozdziału, a spodziew am się, że zgodzi się wówczas ze m ną, że sta n rzeczy nie jest „w spólną treścią zdań rów noznacznych”. S tan rzeczy jest w sto sunku do treści zdania, któ re go w yznacza, czym ś ta k samo tra n s cendentnym jak rzecz, w k tó rej zachodzi i k tó rą w spółkonstytuuje, jakkolw iek jest przez sens zdania wyznaczony. Tak jest, niezależnie od tego, czy stan rzeczy jest bytow o autonom iczny, zachodząc w jakim ś sam oistnym przedm iocie, czy też jest jedynie intencjonalny. N iedosta teczne uśw iadom ienie sobie, czym jest sens zdania, a ogólniej — zna czenie tw orów językow ych, w szczególności nazw , przyczyniło się za pew ne do tego, iż prof. M arkiew icz proponuje, by uw ażać sta n rzeczy za „w spólną treść zdań rów noznacznych”. D opiero dogłębne przem yśle nie analiz H usserla na tem at znaczenia tw orów języ k o w y ch 4, a także

resp. Twardowskiego, bardzo wieloznaczny, tak iż ostatecznie wszystko dałoby się pod niego podciągnąć. Niem niej w e właściw ym , wąskim znaczeniu tym się w łaśnie odznacza, że może nas prowadzić do r z e c z y lub ogólniej: p r z e d m i o t ó w , albo może leżeć u podłoża znaczenia nazwy, ale nie stanowi treści z d a n i a orzekającego ani nie wyznacza jego odpowiednika w szczegółowym przypadku stanu rzeczy. Właśnie dlatego stary Brentano w sporze z M einongiem odrzucił jego koncepcję obiektywów, która przy pewnej interpretacji jest bliska koncepcji stanu rzeczy. Kto nie zdał sobie sprawy z różnicy m iędzy „przedstawianiem sobie czegoś” a zdanio- twórczą operacją (por. Das literarische Ku nstw erk, § 18), dla tego oczyw iście i stan rzeczy nie występuje w jego polu widzenia. Nota bene „zdania równoznaczne” to albo zdania w różnych językach o tym samym sensie, albo po prostu jedno zdanie w ielo krotnie wypowiedziane. Dla określenia stanu rzeczy jako odpowiednika intencjonal nego zdania orzekającego wystarczy całkowicie jedno zdanie, nie potrzeba w ielu „zdań równoznacznych”. 3 Por. Das literarische K u nstw erk, § 23. Pow ołuję się tu na niem ieckie w ydanie mej książki, gdyż ono stanowi jej oryginał. Polskie wydanie jest bądź co bądź tłu maczeniem, skontrolowanym wprawdzie przeze m nie, ale mimo to nie posiadającym w różnych m iejscach tej precyzji i dosadności, co oryginał niem iecki. Wymogi po prawności języka polskiego tudzież konieczność zachowania stylu pisania tłum aczki spowodowały, iż tekst polski zawiera pewne odchylenia, nieuniknione zresztą przy tłumaczeniu. 4 K ilku autorów zajmowało się u nas tą sprawą, ale zawsze ograniczano się jakoś do paru stron jednego z paragrafów II rozprawy Logische Untersuchungen H u s s e r l a , zupełnie pomijając analizy znajdujące się w V i VI rozprawie tomu 2 tego dzieła, tudzież odpowiednie części pracy Formale und transzendentale Logik i po śm iertnie wydaną książkę Erfahrung und Urteil. Toteż już samo zdanie sprawy

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE L Ą L IT E R A C K IE G O 189

tego, co starałem się n a te n tem at powiedzieć w rozdziale V m ej książki (w szczególności §§ 15, 16, 17, 18, 19, 23 i 25) 5, pozw ala sobie w yrobić pogląd, że sens zdania to jedynie pew ien w szczególny sposób zbudo w an y zespół in ten cy j, dom niem ań zw iązanych z brzm ieniow ym i tw oram i językow ym i, a pochodnych od pierw otnych, czysto in ten cy jn y ch aktów nad aw an ia sensu, bądź w tw órczym , bądź w odtw órczym , a naw et w czysto rozum iejącym m yśleniu. Zachodzi jak n ajbardziej podstaw ow a różnica m iędzy tego ro d zaju czysto — jak H usserl m ów i — „sygni- ty w n ą ” in ten cją a tym , co je st przez nią w yznaczone (jak to w poszcze gólnym p rzy p ad k u zachodzi przy stanie rzeczy), a co samo w sobie nie je st ju ż żadną intencją, w yznaczaniem , pierw otnym czy pochodnym. Tu już chodzi nie tylko o to, ze stan rzeczy jest czym ś tran scen d en tn y m w sto su n k u do „treści” — lepiej: sensu — zdania, czym ś więc, co jest p o z a ty m w szystkim , co jest elem entem lub m om entem zdania, resp. jego sensu. Chodzi przede w szystkim o jak najbardziej zasadniczą o d m i e n n o ś ć tego, co jest pustą intencją, dom niem aniem , w yznaczaniem , w sto su n k u do tego, co je st w sobie czymś w ypełnionym jakościam i czy nasyconym d eterm in acjam i różnego rodzaju, w co in ten cja tw o ru zna czeniowego tylko m ierzy, co w yznacza, a co się jej przeciw staw ia jako w łaśnie odpow iednik, m iejsce trafienia. S tan rzeczy — podobnie zresztą jak odpow iednik nazw y, od którego różni się sw ą form ą k ateg o rialn ą — jest czym ś z rzeczy lub lepiej czymś w rzeczy zachodzącym, rzecz tę budującym , a nie czym ś ze zdania, które go wyznacza. Czyż m ożna utożsam iać tak sk rajn ie różniące się m iędzy sobą spraw y, któ ry ch róż ność jest tak jaw n a i tak niezaprzeczalna? Odnoszę w rażenie, że na w ysunięcie przez prof. M arkiew icza pro pozycji przeprow adzenia w m ojej koncepcji dzieła literackiego sze reg u zaznaczonych zm ian w p łynęły pew ne, dość żywe u nas, tendencje form alistów rosyjskich w teorii lite r a tu r y 6. Zarów no bowiem w yglądy

z poglądów Husserla odbiega w w ielkim stopniu od tego, co Husserl faktycznie ogło sił. W skutek tego krytyka dotyczy przeważnie twierdzeń przez Husserla nie w ypo wiedzianych. Prof. M a r k i e w i c z twierdzi, że w odniesieniu do mojej koncepcji języka wystarczy zastosować krytykę, jaką przeprowadził A. S c h a f f (Wstęp do semantyki. Warszawa 1960) w odniesieniu do Husserla. Otóż, po pierwsze, moje stanowisko w tej sprawie nie jest identyczne z poglądami H u s s e r l a (zwłaszcza z epoki Logische Untersuchungen), gdyż było po części skierowane p r z e c i w tym poglądom, a po drugie — prof. Schaff wprawdzie cytuje moją książkę w spisie literatury, ale nigdzie się nią nie zajmuje i — odnoszę wrażenie — że jej nie czytał. 6 Tekst ten dałem do przeczytania prof. Markiewiczowi, który w rozm owie ze mną zaprzeczył, jakoby w płynęły nań te tendencje, resp. jakoby był bliski form a lizm owi. Muszę to oczywiście przyjąć do wiadomości. Mimo to m yślę, że zm iany za-

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 191

с i a ab strak cy jn e — to propozycja, w yznam , d la m nie dość nieoczeki w ana. Oczywiście i o p o j ę c i a c h ab strak cy jn y ch sensu stricto może być m ow a w dziele literack im (w szerokim tego słow a znaczeniu!), np. w rozpraw ach m etalogicznych lub m etateoretycznych, analizujących np. a p a ra tu rę pojęciow ą teorii mnogości. Żeby jednak np. do św iata przedm iotów przedstaw ionych, pow iedzm y w Lalce P rusa, należało za liczać także pojęcia ab strakcyjne, to jest m ożliwe chyba tylko w tedy, gdy się m iesza pojęcia z tym , czego się one tyczą, np. liczby i związki m iędzy nim i z pojęciam i je określającym i, albo gdy chodzi o rek o n stru k cję pojęć, k tó ry m i posługują się osoby przedstaw ione w dziele. Ale ostatecznie i te „przedm ioty przedstaw ione” w z a c i e ś n i o n y m przez prof. M arkiew icza znaczeniu m ają być w yrugow ane i za stąpione „w yższym i układam i znaczeniow ym i”. W szystko, byle się tylko nie zgodzić na w ystępow anie w dziele czegoś różnego od języka. Tych przedm iotów jako pew nych bytów intencjonalnych nie chce u nas n ikt przyjm ow ać, gdyż uw aża się, że w ten sposób o tw arta droga do idealiz m u. Tym czasem ja w łaśnie dlatego zająłem się tym i czysto in ten cjo n al nym i, n ierealnym i przedm iotam i, by znaleźć sposób z w a l c z e n i a idealizm u transcendentalnego H usserla. Rozum iem jednak, że m oże ktoś stać na stanow isku, iż żadnych innych bytów poza rzeczam i m a te ria l nym i lub fak tam i psychicznym i nie należy przyjm ow ać. D om agam się jednak w tedy od osób w yznających ten pogląd, by się przestały zajm ow ać dziełem literack im czy jakim kolw iek tw orem językow ym ; w śród rzeczy m aterialn y ch ani w śród fak tó w psychicznych nie m a bow iem niczego takiego, co by było tego ro d zaju dziełem lub tw orem językow ym. Ogólnie ted y biorąc odnoszę w rażenie, że nie ty le m oje, ile w łaśnie w ysuw ane przez prof. M arkiew icza tw ierd zen ia prow adzą do nie- adekw atności w sto su n k u do p rzedm iotu badania, a co w ięcej — w iodą ostatecznie do odrzucenia co najm n iej niektórych, jeżeli nie w szystkich, w ytw orów k u ltu ry ludzkiej. Poniew aż nie m ogłem się nigdy n a to zdo być, by odrzucić to, co stanow i ry s n ajbardziej ch arak tery sty czn y rze czywistości, w jakiej żyje człowiek, i co m u je st niezbędne dla jego życia, w olałem zrezygnow ać z pew nych uśw ięconych tra d y c ją tw ierd zeń bardzo ogólnych, a ściśle biorąc nie pop arty ch żadnym dośw iadczeniem , ani nie dających się udowodnić, niż odebrać człowiekowi to, bez czego nie byłby w ogóle człowiekiem. Z n ajd u ję jed n ak w a rty k u le prof. M arkiew icza jeszcze k ilk a tw ie r dzeń szczegółowych, o nie tak zasadniczym znaczeniu jak już omówione, na k tó re rów nież nie m ógłbym się zgodzić. T ak np. nie m ógłbym się zgodzić, że słow a M ickiewiczowskie (w P a nu Tadeuszu): „N ad m u raw ą czerw one połyskują b u ty, Bije blask z ka-

R O M A N IN G A R D E N

rabeli, świeci się pas s u ty ” — dadzą się zastąpić zw rotem : „Podkom orzy w s tro ju szlacheckim tańczy poloneza” — i że zw rot te n m a dawać „bardziej żyw y w ygląd w yobrażeniow y” niż tek st M ickiewicza. Jestem w tej spraw ie w ręcz przeciw nego zdania. T ekst M ickiewicza w fa n ta styczny sposób n a r z u c a — jak to praw ie tylko u M ickiewicza może się zdarzyć, może czasem jeszcze u Goethego! — ciąg m igotliw ych, zm ien nych w yglądów w zrokow ych, uobecniających k o n k retn ą sy tu ację przed staw ioną; natom iast zw rot zaproponow any przez prof. M arkiew icza jest pod ty m w zględem m artw y , brzm i jak w y jątek ze spraw ozdania urzędo wego. N adto przy spraw ie w yglądów w dziele sztuki literackiej wcale nie chodzi o to, co się pod w pływ em tek stu czytanego dzieje w psychice czytelnika, tylko o to, jakie właściwości tw orów językow ych spraw ne są w yznaczać nie tylko przedm ioty przedstaw ione, lecz także dobór w yglą dów, w jakich te przedm ioty m ogłyby się przejaw iać. To, że u rozm ai ty ch czytelników w rażliw ość na „trzy m an e w pogotow iu w yglądy” może być rozm aita i że jed n em u z czytelników jeden, drugiem u in n y tek st pod ty m w zględem w ięcej m ówi — to nie jest sp raw a budow y samego dzieła, lecz zagadnienie oddziaływ ania dzieła na różnego rodzaju czy telników , a raczej — to zagadnienie spraw ności czytelników do odczy tan ia pew nego dzieła, co jest już zagadnieniem psychologicznym. Tym o statn im zagadnieniem nie zajm ow ałem się. P ro f. M arkiew icz zgłasza zastrzeżenia co do rozgraniczenia u m nie poszczególnych w arstw dzieła literackiego, w szczególności m a w ątp li wość, czy słusznie zaliczam do w arstw y brzm ieniow ych tw orów języ kow ych różne w tórne, niebrzm ieniow e, ze znaczeniem zw iązane rysy charak tery sty czn e. P ro f. M arkiew icz przy ty m uważa, iż należy jakby z g ó ry ukuć sobie definicję danej w arstw y, np. powiedzieć, że w arstw ą tw orów brzm ieniow o-językow ych są pew ne brzm ienia, a potem dopiero rozstrzygać, co do niej należy lub co należy z niej w ykluczyć. J e st to jak najb ard ziej niefenom enologiczne postaw ienie spraw y. N ależy zacząć od sam ego p rzedm iotu badania, zdobyć jego bezpośrednie, w fenom e nach u jaw n iające się dośw iadczenie, a potem dopiero dostosow ywać do uzyskanych danych sw oje pojęcia, m. in. pojęcie „w arstw y ” dzieła lite rackiego. Inaczej to, co uzyskam y, będzie pew nym ko n stru k tem , często dalekim od rzeczyw istości, a nie w iern y m odtw orzeniem w m ateriale językow ym czy pojęciow ym tego, co nam dane w dośw iadczeniu, z czym k o n k retn ie poznawczo i em ocjonalnie obcujem y. W szczególności: kto czytając m oją książkę sta ra się uzyskać spraw dzenie jej tez przez o d w ołanie się do bezpośredniego doświadczenia, uzyskiw anego przy obco w an iu z odpow iednio dobranym i przykładam i, ten — jak sądzę — zgo dzi się, że pojęcia poszczególnych w arstw dzieła literackiego nie tylko są jednoznaczne, ale nadto liczą się w łaśnie z faktam i, to znaczy z tym ,

194 R O M A N IN G A R D E N

dane dośw iadczenia rozstrzygają o tym , że tego ro d zaju szczególne zja w iska w y stęp u ją w żyw ym języku, a oczywiście nie w y stęp u ją np. w m artw ej term inologii naukow ej, np. m edycznej. W te j term inologii w łaśnie tw orzym y takie słowa, b y m ożna było nim i w szystko, czego n au k a w ym aga, oznaczyć bez tego, by się trzeb a było posługiw ać sło w am i nieprzyzw oitym i lub w ulgarnym i czy obraźliw ym i. Słow a te na tom iast przechodzą z żywego języka do lite ra tu ry i o d g ry w ają nieraz w dziele literack im bardzo istotną rolę, dzięki sztuce potęgując czasami sw ą w yrazistość i dosadność tam , gdzie tego w ym aga sytuacja. Nie inaczej też — m ym zdaniem — rzecz się m a z w ysuniętym przez prof. M arkiew icza pytaniem , czy graficzna szata, w jakiej dziś najczęściej obcujem y z dziełam i literackim i, stanow i składnik samego dzieła, czy też jest czymś w stosunku do niego zew nętrznym. P rof. M ar kiew icz w yraźnie opow iada się za w łączeniem tej „szaty” do dzieła i chciałby ją włączyć do w arstw y językow o-brzm ieniow ej, k tó rą chciałby pojąć jako z dw u-obliczow ych składników — sym bolów słow nych — złożoną. Z arzuca m i też, że nie doceniam wagi czynnika graficznego, a przeceniam rolę brzm ienia słow a i innych zjaw isk brzm ieniow ych, w skazując, że dziś praw ie w yłącznie obcujem y z dziełam i czytając je „cicho”, czysto wzrokowo, i że dzieła te raczej na tę postać percepcji są obliczone. S p raw a ta nie je st dla m nie nowością, gdyż sam, jeszcze w książce O poznaw aniu dzieła literackiego, w skazyw ałem n a tę szczególną postać słow a „pisanego” i „czytanego”, jak a nam się jaw i p rzy konk retn y m czy tan iu utw orów literackich, a n aw et w ogóle p rzy posługiw aniu się językiem , k tó ry m nauczono nas nie tylko mówić, ale i „pisać”, i „czy ta ć ”. Ale czy z tego w ynika, że sym bole graficzne są rzeczyw iście s k ł a d n i k a m i samego dzieła i w t y m s e n s i e do niego „należą”? 7

7 Prawdę m ówiąc, sam spowodowałem podejrzenie, że zaliczam ten czynnik do dzieła literackiego, wyrażając się dość nieostrożnie w (dopisanej w drugim w ydaniu książki O dziele literackim) nocie na s. 58—59. Powiedziałem tam: „Słowo pisane w pierwszym znaczeniu nie wchodzi w ogóle w skład dzieła literackiego, natom iast w drugim znaczeniu o tyle tylko należy do dzieła, o ile m amy do czynienia z dzie łam i napisanym i (drukowanymi) i wzrokowo czytanym i”. Prof. M arkiewicz zarzuca mi, że zdanie to stoi „w wyraźnej niezgodzie” z twierdzeniem podanym na s. 451, w którym wypowiadam się przeciw zaliczeniu graficznej postaci słow a do skład ników dzieła. Godzę się, że w yrażenie na s. 58—59 jest nieostrożnie sform ułowane; zam iast „należy” powinno być w yraźnie „przynależy”. A le zarazem dodane zastrze żenie: „o ile mamy do czynienia z dziełam i napisanym i (drukowanymi) i w z r o k o w o c z y t a n y m i ” — powinno ostrzec czytelnika, iż musi być ostrożny w rozum ie niu tego zdania. Chodzi bowiem wyraźnie o ukonkretyzowane dzieło (o tę jego po stać, jaką przybiera w uzyskanej w czytaniu konkretyzacji). Lecz tego nie można było w tym m iejscu w yraźnie powiedzieć, gdyż rozróżnienie m iędzy dziełem a jego

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 195

M yślę, że i w tej spraw ie rozstrzyga doświadczenie, a nie z góry u k u te pojęcia, ale dośw iadczenie estetyczne, i to w n astaw ieniu n a istotę dzieła, resp. dzieła w ogóle, tzn. na zaw artość ogólnej idei dzieła lite rackiego. O w ykrycie bow iem tego, co należy do i s t o t y dzieła lite rackiego w ogóle, chodziło w m ej książce. I w ty m rozum ieniu roz strzy g n ąłem sp raw ę negatyw nie, tzn. uznałem , że należy w ykluczyć ze składników dzieła coś takiego jak sym bole graficzne. M om entem roz strzy g ający m b y ł tu dla m nie fakt, że istniały w ielkie dzieła i arcydzieła lite ra tu ry , k tó re przez całe w ieki nie były „zapisane”. W ielkie epopeje indyjskie czy greckie śpiew ano przez całe w ieki z pamięci, a nie inaczej jest z całą poezją ludow ą, k tó ra żyła nieraz podaw ana z u st do ust, zanim ją spisali filologowie. Może więc istnieć dzieło literack ie zupełnie b e z „zapisu”. Czy m ożna ted y zaliczyć ten „zapis” do jego i s t o t y? A jakie, zapytajm y, b y ły b y następstw a zaliczenia całej k o n k retn ej „szaty” graficznej do składników samego dzieła? Te, iż w szelka zm iana grafiki, choćby w ziętej tylko w swej typow ej postaci — np. zm iana pi sowni — zm iana alfabetu, zm iana czcionki — m usiałaby pociągnąć za sobą zm ianę dzieła. W jakiej m ierze zm iana ta byłaby doniosła d la dzie ła, to in n a spraw a. A le — dla piszącego te słow a na m aszynie — konse kw encja ta b y łab y absurdalna, gdyż a rty k u ł te n po w y d ru k o w an iu byłby już in n y m arty k u łem. Czyż istotnie? To negatyw ne o g ó l n e rozstrzygnięcie nie w yklucza jednak, że w pew nych s z c z e g ó l n y c h p r z y p a d k a c h m oże się okazać, iż istotnie sposób, w jaki pew ne dzieło zostało utrw alo n e w pew nej ty p o w ej grafice, odgryw a pew ną rolę dla całości całego dzieła, a po w tóre, że m oże też m ieć znaczenie d la sposobu, w jaki dzieło zostanie ukon- kretyzow ane. N a p rzykład pew ne szczegóły u k ład u tek stu drukow anego na stronie, np. sposób rozm ieszczenia „w ierszy” — jak rozłam anie 11- -zgłoskow ca na części krótsze, m ogą zm odyfikow ać sam e dzieło. M yślę, że m ożna dobrać sporo przekonyw ających przykładów na poparcie tego tw ierdzenia. Ale czy znaczy to coś więcej niż to, że te szczegóły sposobu pisania czy d ru k u in fo rm u ją czytelnika, jak m a być zbudow ana sam a w arstw a językow o-brzm ieniow a (np. jak a jest w łaściw a dla niej in to nacja, by oddać przew idzianą przez a u to ra m elodię w iersza, stanow iącą już in teg raln y m om ent samego dzieła), nie są zaś czymś, co samo s ta nowi e l e m e n t dzieła 8. W skazuje na to choćby fak t, że tę sam ą in

konkretyzacją nie zostało jeszcze przeprowadzone i czytelnik w tym m iejscu nie byłby rozumiał, o co chodzi, gdyby tu była m owa o konkretyzacji dzieła. Trzeba to więc było jakoś inaczej powiedzieć. 8 Mój opór przeciw zaliczaniu graficznych sym bolów do składników dzieła w y rażał się na w iele lat przed napisaniem Das literarische K u n s tw e rk w opowiedzeniu się przeciw logistyczno-neopozytyw istycznej koncepcji, że „zdania” to po prostu „na-

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 197

danego języka, w jakich odm ianach tonu byw ają słow a w pew nej sy tu acji w ypow iadane. W ówczas z całego literackiego dzieła sztuki o trz y m ujem y jedynie m artw y kadłub. Jeżeli chodzi np. o tek sty czysto m a tem atyczne, zapisane w języ k u sym bolicznym , w rów naniach itp. — to nam to nic nie szkodzi. Ale gdy chodzi o dzieła poetyckie, zostają one przez to w isto tn y sposób okaleczone. P ra w d ą jest, że zm iana pisow ni — zwłaszcza niebacznie przeprow a dzona przez czystych teo rety k ó w — może w płynąć n a zm ianę w ym ow y słów, ale to nie znaczy, że ta now a pisow nia sam a stanow i składnik dzieła. Jed y n ie posługiw anie się nią nie pozostaje bez w pły w u — często szkodliwego — n a konkretyzow anie samego dzieła. F akt, że — ja k m ó wi prof. M arkiew icz — nastaw ieni dziś jesteśm y raczej tylko na „w y obrażeniow e” odtw arzanie w arstw y brzm ieniow ej dzieła literackiego, w yrzekając się jego ukonkretyzow ania w pełnym brzm ieniu, nie św iad czy o tym , że sym bole graficzne stanow ią elem en t dzieła, lecz tylko o tym , że ich w yłączna obecność p rzy czytaniu osłabiła w nas potrzebę obcow ania z żyw ym , efektyw nie w ypow iadanym słowem. Być m oże n a w et, że p rzy n i e k t ó r y c h dziełach obecna jedynie w w yobrażeniu w arstw a brzm ieniow o-językow a odgryw a pozytyw ną rolę p rzy k o n k re ty zow aniu tych dzieł. Lecz z a trata potrzeby słyszenia efektyw nie w ypo w iadanego słow a nie św iadczy dobrze generaliter o epoce, w k tó rej to sta je się zjaw iskiem codziennym czy naw et pow szechnym. I jeżeli n aw et zgodzilibyśm y się, że istn ieją takie epoki, w k tó ry ch ow a z a tra ta potrzeby żyw ego słow a je st nagm inna, to z uznania tego fa k tu n ijak nie w ynika, że d ru k lub inne postaci graficznego sposobu notow ania dzieła literackiego stanow ią jego składnik, tak jak zm iany elek tro m a gnetyczne pojaw iające się n a taśm ie m agnetofonow ej p rzy od b ieran iu czyjegoś przem ów ienia — do tego przem ów ienia jako jego składnik nie dadzą się zaliczyć. Z arzuca m i jeszcze prof. M arkiew icz, że po niem iecku zatytułow ałem m ą książkę Das literarische K u n stw e rk , a po polsku tylko O dziele lite rackim , zam iast „O dziele sztuki literack iej”. U czyniłem to już przed w ielu la ty ogłaszając książkę O poznaw aniu dzieła literackiego, w p rze św iadczeniu, że w żyw ym języ k u polskim w yrażenie „dzieło literack ie” znaczy w łaśnie ty le co dzieło sztuki literackiej, a nie uw ażałem za sto sowne, by już w ty tu le zaskakiw ać czytelnika sztucznym term in em naukow ym. P ew na nieokreśloność tego potocznego term in u b y ła m i w łaśnie na rękę, albow iem pozw alała w trak cie rozw ażań zrobić roz graniczenie m iędzy węższym , precyzyjnym znaczeniem tego w y raże nia — w sensie dzieła sztuki literackiej — a szerszym jego znaczeniem , k tó re obejm ow ałoby różne przypadki graniczne. Po niem iecku zaś sło wo u ży te przeze m nie w ty tu le jest rów nież term in em potocznym.

198 R O M A N IN G A R D E N

Z arzuca m i też prof. M arkiewicz, iż rozw ażania o intencjonalnych stanach rzeczy przeprow adziłem w rozdziale V, a nie w rozdziale po św ięconym w arstw ie przedm iotów przedstaw ionych. W idzi w ty m a r gum ent za jego in terp retacją, iż stan rzeczy in ten cjo n aln y stanow i przecież ow ą „w spólną treść zdań rów noznacznych” 9. T ym czasem uczy niłem to świadom ie, raz z dydaktycznych, a po w tóre z rzeczow ych względów. Z dydaktycznych, bo w ydaw ało m i się, że czytelnik, zw łasz cza ten, k tó ry nie jest sam filozofem, najłatw iej da się naprow adzić na intencjonalne odpow iedniki, zdań, a w szczególności na stan y rzeczy, przy om aw ianiu sam ej budow y zdań, a nie będzie zarazem w cale m ylnie poinform ow any co do tego, że stan y rzeczy — lub ogólnie: in ten cjo n aln e odpow iedniki zdań — sam e n i e s ą w cale znaczeniem (czy, jak mówi prof. M arkiew icz, „treścią”) zdań, choć się o nich w ty m rozdziale mówi. To w tó re chodziło w łaśnie o podkreślenie, że in ten cjo n aln e odpow iedniki zdań są b e z p o ś r e d n i m w y t w o r e m sensu zdania, jego p rzed m iotow ym korelatem , że więc przynależą one w sposób znacznie ściś lejszy do sam ych zdań niż w ykonstruow ane dopiero n a ich podstaw ie rzeczy i ich losy. A wreszcie chodziło też — co znów jest całkiem w y raźnie pow iedziane w osobno tej spraw ie pośw ięconym rozdziale VI — 0 pokazanie, jak ą to fu n k cję w całości dzieła spełniają owe stan y rzeczy, że w ięc są jednym z czynników przedstaw iających rzeczy przedstaw ione 1 ich losy. Stanow ią one jak b y c z ł o n p o ś r e d n i c z ą c y m iędzy znaczeniow ą fu n k cją przedstaw iania a przedstaw ionym i poprzez stan y rzeczy rzeczam i i ich losam i. Człon pośredniczący, bo z jednej stro n y bezpośrednio przynależny do sensu zdań, a z drugiej już w sam ych rzeczach zachodzący i jako tak i w łaśnie odsłaniający n a tu rę i losy rze czy, w jakich zachodzi. D yskusja więc nad nim i zn ajd u je się a k u ra t w ty m m iejscu, jak to każą rzeczy same, a więc budow a dzieła litera c kiego tudzież w zględy n a sposób pouczenia czytelnika. , To były b y chyba spraw y najw ażniejsze, w ytoczone przeciw m oim poglądom n a dzieło literackie w recenzji prof. M arkiew icza. Istn ieje jed n ak jeszcze drugi a rty k u ł tegoż autora, w k tó ry m rów nież zn ajd u ję

я Za tezą prof. M arkiewicza ma też przem awiać fakt, iż w Szkicach z filozofii li teratu ry „obywam się bardzo dobrze bez stanów rzeczy”. Zapomina jednak prof. M ar kiewicz, że owe w Szkicach zamieszczone ustępy są drobnym f r a g m e n t e m nie napisanej do końca P oetyki i że w jej rozdziale IX miała być oczyw iście m o wa o stanach rzeczy, i to w znacznie w iększej mierze niż w książce O dziele literac kim, bo tam dopiero m iały być na różnych przykładach pokazane rozm aite f u n k c j e a r t y s t y c z n e różnych składników dzieł literackich. Ogłoszone paragrafy m iały stanowić jedynie pewnego rodzaju rekapitulację najw ażniejszych tez ogólnej koncepcji dzieła literackiego — ściślej: tylko jej fragm ent — jako w stęp do w ła ści wych rozważań nad samą poetyką.

200 R O M A N IN G A R D E N

Cóż n a to należy odpowiedzieć? Może najlepiej zapytaniem : co by to w łaściw ie było, gdyby In g ard en uw ażał „w ypełnianie” m iejsc niedo określenia za niepożądane, a n aw et za niedopuszczalne, i kazał czytać tek sty literack ie dokładnie tylko w granicach tego, co w tekście jest w yraźnie ustalone? Proszę spóbować, ale proszę być w tak im razie dokładnym i niczego nie dodawać, czego nie m a expressis verbis w tek ś cie. Proszę sobie dokładnie w ypisać w szystkie m iejsca np. z Pana Ta deusza, k tó re podają inform ację o Zosi, a zobaczylibyśm y wówczas, czy istotnie jest tak, jak m ów i K leiner, że „nie m a lu k ” i że „rysy, w skazane przez dzieło literackie [...] są sam ow ystarczalną całością”. Myślę, że ta k tw ierdzić m oże ty lk o ktoś, kto tej spraw y nie zbadał we w szystkich szczegółach i m ów i o utw orach — proszę m i w ybaczyć tę złośliwość — zza zielonego stolika, nie uśw iadam iając sobie wcale, jak w iele przedstaw ionych rzeczy i ludzi w łaśnie przy czytaniu utw oru, w sposób m im ow olny, dopełnia szczegółami, bez których w ogóle by nie m iał do czynienia z ludźm i, ty lk o z jakim iś straszliw ym i p re p a ra tam i chirurgicznym i, k tó re bu d ziły b y w nim odrazę. Nie w ątpię, że ry sy w y b ran e przez tek st są dobrane celowo, z pew nym określonym zam iarem artystycznym , że się uzu p ełn iają i w y tw arzają pew ne oblicze całości artystycznie doniosłe. I nie ulega dla m nie w ątpliw ości, że w róż nych stylach dzieł literackich, a także w różnych rodzajach literackich dobór tego, co pow iedziane, w sto su n k u do tego, co nie pow iedziane i niedookreślone, jest znam ienny, i może być artystycznie spraw ny. Ale w szystko to pod jed n y m w arunkiem , że m ianowicie te w ybrane „ ry sy ” są — zarów no przez tek st, jak i przez czytelnika — b ran e w łaśnie tylko jako r y s y czegoś, co poza nie w ykracza, a co dopiero jest pew ną całością, k tó ra m oże być „sam ow ystarczalna” ontologicznie i arty sty cz nie. G dybyśm y sobie pow iedzieli, że ludzie przedstaw ieni w dziele nie m ają tego w szystkiego, co nie zostało o nich w yraźnie pow iedziane w dziele, że istn ieją tylko w ty ch okresach czasu przedstaw ionego, k tó ry efektyw nie został przedstaw iony, gdybyśm y nie p r z e o c z a l i ow ych luk, k tórych istn ien iu przeczy K leiner, lecz zdaw ali sobie z nich jasno i w yraźnie spraw ę, to na pew no nie w ysuw alibyśm y postulatu, żeby In g arden „w ypełnianie m iejsc niedookreślenia” uznał za niedopuszczalne i kazał się czytelnikom w ystrzegać jak ognia, by tego przypadkiem nie czynili, bo przekroczą granice ow ych rzekom o „sam ow ystarczalnych c a łości”. Niżej podpisany nie m a w każdym razie zam iaru zakazyw ać sobie ow ych „niedopuszczalnych” operacyj w ypełniania m iejsc niedo określenia, gdyż w te n sposób okaleczyłby każde dzieło sztuki, z jakim m a do czynienia, a n a pew no nie zdołałby doznać żadnej rozkoszy — ani in telek tu aln ej, ani estetycznej — w obcow aniu z sam ym i kikutam i

W S P R A W IE B U D O W Y D Z IE Ł A L IT E R A C K IE G O 201

lub kulisam i zam iast z pełną rzeczyw istością artystyczną, k tó rą m usi sobie w łaśnie pod dyktando dzieła in concreto utw orzyć. Czyż przez te n m ój opór istotnie „otw iera się drogę” dla „nieogra niczonych, byle n ie sprzecznych z tekstem utw oru, fan tazji n a m arg i nesie”? Myślę, że przede w szystkim żadne zakazy lub nakazy czy zalecenia teoretyków nie m ają w ielkiego znaczenia dla k o n k retn y ch sposobów odbioru dzieł sztuki. I m yślę, że w łaśnie analiza te k stu — z ujaw n ie niem w nim m iejsc niedookreślenia tudzież z jasnym uśw iadom ieniem sobie, co tek st pozytyw nie ustala w odniesieniu do rzeczyw istości przed staw ionej i do sposobów jej naocznego uch w y ty w ania — pozw ala w y tyczyć granicę popraw ności konkretyzacji i odróżnić to, co leży w tych granicach, od tego, co trzeb a położyć na k arb „fan tazji na m arginesie” dzieła. Ta analiza też jedynie może pokazać, że „dopełnianie” nie tylko jest dopuszczalne — bo po p ro stu ze s tru k tu ry dzieła w ypływ ające — lecz, co w ięcej, że jest n i e o d z o w n e , gdyż bez niego nie da się w percepcji dzieła literackiego w ytw orzyć ż a d n e j a r t y s t y c z n i e s a m o w y s t a r c z a l n e j całości. M yślę w reszcie, że gdybyśm y poszli za propozycją uznania „dopełnienia” za niedopuszczalne — i to niedo puszczalne ze w zględów arty sty czn y ch i estetycznych! — to ty m sam ym skazalibyśm y n a w ym arcie w szystkie dzieła pew nej epoki z chw ilą, gdy zm ienił się sty l epoki, gdy zm ienił się sm ak i przesunęły się dobory w artości estetycznych przem aw iających do odbiorcy i poruszających go em ocjonalnie. To w łaśnie okoliczność, że w szystkie arcydzieła m ają szczególny dobór m iejsc niedookreślenia, któ re m ogą i m a j ą p r a w o być w ypełniane na rozm aite sposoby, pozw ala im p rzetrw ać epokę sw e go pow stania i swego pierw szego pow odzenia aż do chw ili swego po nownego ren esan su i ponownego rozkw itnięcia już w tro ch ę zm ienionym doborze k ras i w dzięków , a nam czytelnikom pozw ala ich szczególna s tru k tu ra próbow ać te arcydzieła ponow nie odczytyw ać na sposób epoki już m inionej i w żyw ać się na nowo w tę ich szczególną postać, k tó rą m iały niegdyś, gdy b yły przez naszych przodków na i c h sposób do pełniane doboram i m om entów , które nam dzisiaj w pierw szym czytaniu i uchw ycie się nie narzucają. C zytam y i m i m o w o l i uzupełniam y dzisiaj Pana Tadeusza z pew nością inaczej, niż czytał go M ickiewicz, i może w iele szczegółów przez niego dopełnianych już n iestety nie jest dla nas dostępnych, jako że nigdy nie przeżyliśm y ów czesnych pól L it wy, Soplicowa, dw orków szlacheckich, że nie dźw ięczy nam w uszach ówczesna polszczyzna z okolic N ow ogródka i nie barw i nam ty ch w szyst kich zdarzeń, osób i okolic nieuleczalna tęsknota, k tó ra barw iła to w szystko niegdyś M ickiewiczowi i jego przyjaciołom „na paryskim b ru k u ”. Nie znam y ted y uroków , w jakie odziew ał się niegdyś, w łaśnie