Pobierz Teksty na wolności. Strukturalizm i więcej Ćwiczenia w PDF z Lingwistyka tylko na Docsity! S T R U K T U R A L I Z M - D E K O N S T R U K C J O N I Z M - P O S T M O D E R N I Z M Andrzej Szahaj Teksty na wolności (strukturalizm - poststrukturalizm - postmodernizm) W dziesiątkach publikacji na temat aktualnych prądów w humanistyce pojawia się słowo "poststrukturalizm". Rzadko jednak próbuje się postawić problem sam się w tym momencie narzucający: co mianowicie różni poststrukturalizm od stru- kturalizmu samego. Tą właśnie kwestią chciałbym się tu zająć. Będę starał się być maksymalnie lapidarny, traktując rzecz całą szkicowo raczej jako pewną wstępną próbę interpretacji, niż gotowy i zamknięty rezultat badań. Przyjęte przeze mnie założenie robocze brzmi następująco: strukturalizm prezentuje modernistyczną formację myślową, poststrukturalizm zaś - postmodernistyczną. W tym miejscu od razu powstaje pytanie o przyjętą tu wizję tego, co modernistyczne i tego, co post- modernistyczne. Ponieważ przedstawiłem ją już gdzie indziej, 1 milcząco tu do niej tylko nawiązuję nie powtarzając tez wcześniej wyłożonych. Nie chcę też dokony- wać w tym miejscu subtelnych rozróżnień pomiędzy strukturalizmami. Odwrotnie, starając się wywód mój raczej uprościć, traktuję tu strukturalizm idealizująco, ja- ko spójną formację myślową. Podobnie zresztą czynię z poststrukturalizmem. Rozpocznę od prostego pytania: czego pożądał strukturalizm? Przede wszy- stkim: Prawdy. Był (jest?) prądem intelektualnym sytuującym się w całej moder- nistycznej tradycji nauki europejskiej, dla której Prawda była (jest) wartością nadrzędną. Można wręcz mówić o pewnym sejentyzmie strukturalizmu, który ma- rzył o tym, aby n a u k o w o opisać wreszcie świat (znaczeń) takim jakim jest on w swej istocie, aby uchwycić jeden jedyny Porządek organizujący teksty świata (znaczeń), stworzyć gramatykę kultury odwzorującą rzeczywiście istniejący w niej ład. Mniej lub bardziej jawnie zakładał tożsamość natury ludzkiej (ludz- kiego umysłu), sposobu człowieczego istnienia w kulturze jako systemu znaków. Śnił o Teorii, która raz na zawsze rozwikłałaby tajemnice języka i umysłu, o kom- pletnym opisie wszystkich istotnych relacji kulturowych, co do których żywił prze- konanie, iż ukrycie już istnieją, czekając jedynie na swe ujawnienie (stąd właśnie wzięła się najpopularniejsza metafora strukturalistów: metafora geologiczno-ar- 6 Andrzej Szahaj cheologiczna - zalegania pod powierzchnią, odkrywania, dokopywania się, zdzie- rania powierzchniowych warstw, pójścia w głąb itd.). Dzielił świat na to, co kon- stytutywne (ważne, rozstrzygające, centralne, determinujące resztę, nadrzędne, proste i podstawowe) i to, co pochodne (powierzchniowe, marginesowe, zamaza- ne, chaotyczne i przygodne). Tęskniąc do wzorcowej spójności, lekceważył stru- ktural izm to, co mogło owej spójności zagrozić. W swych totalistycznych ("imperialnych") roszczeniach nie tolerował sprzeczności, sprzeczki i sprzeciwu, śmiertelnie poważny, chciał głosić j e d n o ś ć i p o w s z e c h - n o ś ć . Nie bał się świadectw nie pasujących do z góry przyjętych tez, czyniąc je natychmiast fałszywymi świadectwami. Chciał nauczać i pouczać, wybawiać z błędu i wskazywać drogę. Na swój sposób emancypować, oświecać i przewodzić. Wierzył w całość ukrytą za fragmentami. Brzydził się resztkami i śladami zna- czeń, które nie mówiły tego co chciał usłyszeć. Kochał czystość i jasność, śniąc o zapierającej dech precyzji rachunku. Wierzył w rzeczywistość. Nie w tę potoczną - chaotyczną, zmienną i nieokreśloną. W tę wyższą - ukrytą, w i e c z n ą i n i e z m i e n n ą . Zachłanny na sens i porządek nie przyjmował do wiado- mości chaosu. Pewny swych racji bliski był epistemologicznemu absolutowi, bo- skim okiem postrzegającemu całość stworzenia (całość znaczenia). Wiedział jak się rzeczy mają. Wiedział czego chce język i co może czynić. Był przygotowany na wszystko. Przewidywał, nie bojąc się niespodzianek. Znał też źródła i początek. Nic nie mogło go zadziwić, nic wytrącić z równowagi. Do czasu. Oto bowiem pojawił się drugi bohater naszego opowiadania - poststrukturalizm. Idący wpraw- dzie po strukturalizmie, ale jednak w nim ufundowany. Zapytajmy: w jaki spo- sób? Po pierwsze więc - przez odziedziczony po nim pantekstualizm. Po drugie - przez wspólne z nim zwrócenie uwagi na konstytutywną rolę języka w ludzkim świecie. Po trzecie - przez podtrzymywane za strukturalizmem przekonanie, iż znaczenia nie tworzą się przez odwołanie do świata, lecz przez odniesienie do siebie. I wreszcie po czwarte - przez odrzucenie podmiotu jako nośnika autono- micznych władz duchowych, jako źródła wiedzy jak rzeczy się naprawdę mają. M- nie będzie tu jednak interesować bardziej to, co różni poststrukturalizm od strukturalizmu, niż to co, jest im wspólne. Powstrzymując się na razie od krytyki i podejrzliwości spróbujmy krótko zrekonstruować te punkty, w których poststru- kturalizm nie wyraża zgody na tęsknoty strukturalizmu. A zatem: 1. poststrukturalizm nie pożąda Teorii w sposób jednoznaczny opisującej wszy- stkie możliwe warianty układu znaczeń; 2. stara się programowo uniknąć Porządku, zaprzeczając istnieniu obiektywne- go ładu w świecie (znaczeń); 3. przekornie czyni ważnym to, co strukturalizm umieszczał na marginesach, odwraca hierarchie, neguje opozycje centrum/peryferie, istotowo konieczne/przy- godne; 4. nie wierzy w Prawdę, mnoży prawdy; 5. rezygnuje z ideału naukowości na rzecz swobodnej twórczości i ekspresji, chce produkować teksty sytuujące się pomiędzy innymi tekstami, nie zaś teore- maty dysponujące metateoretyczną nadwyżką świadomości; Teksty na wolności 9 owo znaczenie umożliwiający. Mechanizmem tym, zarówno dla strukturalizmu, jak i poststrukturalizmu, jest konstytuowanie znaczeń przez opozycje (różnice). O ile jednak strukturalizm fakt takowego konstytuowania się znaczeń związał ze specyfiką języka samego (de Saussure) lub też nieuświadamianymi funkcjami ludzkiego umysłu (Lévi-Strauss), na tym de facto kończąc swe dociekania co do genezy samego procesu różnicowania się znaczeń, o tyle poststrukturalizm ustami swego duchowego przywódcy J. Derridy ustanowił różnię (dijférance) jako instan- cję odpowiedzialną za ów proces. Czym jest różnią? Oddajmy głos Derridzie. "Dijférance, 'starsza' od samego bycia, nie ma nazwy w naszym języku. A le my już wiemy, że nie da się jej nazwać nie tylko doraźnie, nie dlatego, że nasz język nie znalazł jeszcze lub nie otrzymał dla niej n a z w y , albo że trzeba jej szukać w innym języku, poza zamkniętym systemem naszego języka. Dzieje się tak dla- tego, że nie ma dla niej n a z w y , że nie jest taką nazwą ani istota, ani bycie, ani nawet dijférance, która nie jest nazwą, nie jest czystą jednostką nominalną, krążąc nieustannie w łańcuchu różnych uzupełnień, które różnią". 5 I inna chara- kterystyka: "(...) różnią jest także wytwarzaniem, jeśli można tak rzec, różnic, od- różnia lności , k tó re , jak przypomina nam lingwistyka wywodząca się od de Saussure'a i wszystkie biorące je za model nauki o charakterze strukturalnym, byty warunkiem wszelkiego znaczenia i wszelkiej struktury. Różnice te (...) są efe- ktami różni. Nie są wpisane ani w niebo, ani w mózg, co nie znaczy, by były wytworzone aktywnością jakiegoś mówiącego podmiotu. Z tego punktu widzenia pojęcie różni nie jest ani po prostu strukturalistyczne, ani po prostu genetyczne, sama taka alternatywa jest "skutkiem" różni. Powiedziałbym nawet (...) że nie jest to po prostu pojęcie".6 Podsumujmy. Różnią nie ma nazwy (żadna nie jest dlań adekwatna), jest wcześniejsza od wszystkich różnic, od każdego tekstu, wreszcie nawet od języka samego. Jest ona czystą aktywnością, ruchem samym, który jest obdarzony mocą kreowania znaczeń, sam im wszystkim się wymykając. Odpo- wiedzmy więc teraz na wcześniej postawione pytanie: czym jest różnią? Jest ona tym czym jest. Odnośniki religijne są oczywiste. "Jam jest, który jest" odpowiada Bóg na pytanie o swe imię. Jak wiadomo w tradycji żydowskiej nie wolno okre- ślać go żadnym słowem, można to czynić tylko negatywnie przez powiedzenie czym nie jest. W ten sposób docieramy do tezy, którą chciałbym teraz wyjawić: różnią jest bytem mistycznym, wymykającym się wszelkim określeniom, a zatem niepoznawalnym pojęciowo. Jak bowiem coś, co jest warunkiem istnienia języka i wszelkiego znaczenia może zostać wypowiedziane przez ten właśnie język? Co zatem pozostaje? Ak t mistycznego zawierzenia i wczucia, w którym cała prawda o mistycznym bycie na raz staje się jasna. Słowem - uwierz w poststrukturalizm i dekonstrukcję, abyś pojął różnię. Zauważmy teraz, iż takie ustanowienie różni jako warunku istnienia świata znaczeń (a czy znamy w ogóle inny świat?) może być potraktowane jako ustano- wienie pewnej nowej metafizyki na miejsce metafizyk negowanych. W ten sposób jednak poststrukturalistyczna rewolta skierowana przeciwko wszelkim fundamen- talizmom żerującym na różnych metafizykach obecności staje się nieco podejrza- na. Do problemu tego jeszcze powrócimy. Kłopoty z różnią nie są jedynymi jakie można przypisać poststrukturalizmowi. Problem przed jakim stoi, to przede wszystkim problem tego jak wyrwać się z 10 Andrzej Szahaj pułapki, jaką zastawia na nas język. Pułapki konieczności petryfikowania świata przez sam akt mówienia (stwierdzania). Jak nie dać się przyłapać na rozstrzyga- niu, co jest a czego nie ma, gdy sam język do niego nakłania. Nie można wszak na raz, w jednym akcie, stwierdzać czegoś i zarazem to coś podawać w wątpli- wość. Pozytywnie stawiając swe tezy, mniej czy bardziej systematycznie wykładając swe racje, poststrukturaliści wikłają się w teorie o zabarwieniu metafizycznym, których wszak tak bardzo chcieliby uniknąć. Derrida zdaje się posiadać świado- mość tego faktu. Pisze on przecież "(...) nie potrafimy wymówić ani jednego de- strukcyjnego zdania, które już nie wśliznęło się w formę, logikę i dające się wywnioskować postulaty tego właśnie, co próbuje kwestionować". 7 Prawdopodob- nie ta właśnie świadomość legła u podłoża ewolucji pisarstwa filozoficznego De- rridy, które staje się coraz bardziej kapryśnie, pełne eksperymentów językowych i typograficznych, upodabniające się coraz bardziej do eksperymentalnego dzieła l i - terackiego.8 Powrócę jeszcze do zasygnalizowanego powyżej problemu. Teraz jednak chciałbym spróbować odpowiedzieć na pytanie w jakim stopniu poststru- kturalizm spełnia ideały postmodernizmu. Odpowiedź nie jest wcale tak prosta jakby się wydawało. Zależy ona raczej od tego, jaką interpretację nadamy post- strukturalizmowi i jaki jego model uznamy za właściwy. Tak więc, jeśli potraktu- jemy poststrukturalizm jako prąd intelektualny, który dokonuje po prostu krytycznego zniesienia swego poprzednika, czyli w tym przypadku - strukturali- zmu, który zatem zachowując jego racjonalne jądro eliminuje równocześnie obe- cne w nim błędy i naiwności w ten sposób kontynuując pochód ku Prawdzie - przypiszemy go jednoznacznie modernistycznemu modelowi poznania. To samo będzie miało miejsce jeśli utożsamimy go z jakąś stałą i dobrze określoną metodą działania (np. dekonstrukcją), 9 a także jeśli np. zidentyfikujemy emancypacyjne przesłanki tkwiące u jego podłoża . 1 0 Słowem, jeśli będziemy traktować poststru- kturalizm jako jeszcze jeden po prostu styl myślenia, nie wyrwiemy się ze sche- matu modernistycznego. A bardzo wiele skłania nas do takiego postępowania. Czyż więc nie ma ucieczki od modernizmu? Będę próbował odpowiedzieć na to pytanie nie wprost, lecz drogą nieco okrężną. Najpierw chciałbym zauważyć, iż - moim zdaniem - konkluzywnej krytyki postmodernizmu można dokonać z punktu widzenia hermeneutyki. Głosi ona słusznie jak mniemam, że "(...) nikt osobiście nie kształtuje języka, historii albo swego "świata", każdy dostosowuje do nich swą językową aktywność". 1 1 Jeśli przyjmiemy zasadność powyższej tezy, a przemawia za nią wiele dobrych racji zawartych w pracach hermeneutyków, to musimy po- traktować dowolność i otwartość gry ze znaczeniem postulowaną przez poststru- k tura l i s tów z przymrużeniem oka. Z pewnością istnieje wielość możliwych interpretacji, z pewnością też nie broni się podział na interpretacje trafne i nie- trafne, jeśli tylko odrzucimy wyabsolutyzowaną i fikcyjną koncepcję trafności toż- samej z os ta teczną prawdą tekstu, lecz nie oznacza to wcale, iż wariacja możliwych interpretacji nie napotyka na żadne ograniczenia. Wynikają one bo- wiem z jednej strony z tego, iż jesteśmy bardziej bytem niż świadomością, 1 2 to znaczy więcej w nas nieuświadamianych przesądzeń przez pryzmat których post- rzegamy (interpretujemy) świat, niż w pełni świadomie żywionych przekonań co do jego kształtu i postaci, z drugiej zaś z faktu, że komunikacja językowa jako swój warunek wstępny stawia wymóg zrozumiałości. Tak więc, jak niemożliwy Teksty na wolności 11 jest zupełnie prywatny język (Wittgenstein), tak i niemożliwa jest zupełnie pry- watna interpretacja filozoficzna czy estetyczna, przynajmniej tak długo jak przy- stajemy na to, że filozofia czy też sztuka są formami kulturowej k o m u n i - k a c j i . Przesądzenia, o których wspomniałem wcześniej, mają status przesądzeń kulturowych, a więc wspólnotowych. W ten sposób zakres możliwych, prywatnych - by tak rzec - wariacji dekonstrukcyjnych ulega brzemiennemu w skutki ograni- czeniu. Oto okazuje się bowiem, iż gra ze znaczeniem, do której nawołuje De- r r ida 1 3 jest tylko względnie wolna, choć nam może w y d a w a ć się sferą zupełnej dowolności. Nie mogąc uzyskać statusu boskiego wszechwiedzącego umy- słu o doskonałej wewnętrznej przejrzystości dla samego siebie, musimy założyć wstępnie, iż w naszych interpetacjach odwzorujemy w tej czy innej formie pewne, operujące poza naszymi plecami, kulturowo determinowane sposoby widzenia świata i nas samych. I choć nie oznacza to bynajmniej, że nie stać nas na inno- wacje, te bowiem są przecież możliwe, to jednak fakt powyższy wyklucza jako naiwną koncepcję tekstów czy znaczeń na wolności, absolutnie swobodnie kreo- wanych, kontekstualizowanych i rekontekstualizowanych przez boskiego budowni- czego świata znaczeń - poststrukturalistę. Znana metafora Neuratha o rozwoju poznania jako procesie przebudowy statku na pełnym morzu, znajduje zastosowa- nie i w tym przypadku. Nie sposób, uniknąć wszelkiej pozytywności, wszelkiego zakotwiczenia i wstępnego przesądzania, rozszerzając dekonstrukcję tak, że wypeł- ni ona sobą całą przestrzeń, aż po horyzont (znaczeń). Nie sposób, przynajmniej tak długo, jak długo troszczymy się o elementarną zrozumiałość tego, co mówimy. Nawiasem mówiąc, czytając Derridę, a zwłaszcza jego wcześniejsze prace trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy w nich jednak do czynienia z próbą budowy pew- nej teorii, zaprojektowania metody i wytyczenia szlaku, którym winni pójść inni. Jak powiada J. Culler: (...) konkluzje do jakich dochodzą odczytania dekonstrukcyjne to często raczej twierdzenia dotyczące struktur języka, działania retoryki i meandrów myśli niż tego, co dane dzieło znaczy. Jak na odczytania, których podstawę stanowić ma rzekomo wyrzeczenie się ogólnych projektów teoretycznych, wydają się podejrzanie zainteresowane kwestiami teoretycznymi najogólniejszego typu.14 Podsumowując zaryzykowałbym tezę następującą: poststrukturalizm pozostaje w okowach modernistycznego modelu myślenia przynajmniej tak długo, jak pro- ponuje pewną konsekwentną metodę działania (dekonstrukcję). Aby przemienić się w myśl prawdziwie (owo "prawdziwie" brzmi tu nieco paradoksalnie) post- modernistyczną, musiałoby ... stać mu się wszystko jedno. W tej sytuacji zniknąłby jednak powód do ataku na strukturalizm i inne orientacje teoretyczne w huma- nistyce, a w efekcie sam poststrukturalizm straciłby sens. Istnieje kilka możliwych sposobów uniknięcia pułapki, o którą tu ciągle chodzi. Jednym byłaby rezygnacja ze zrozumiałości przekazu filozoficznego (bełkot, całkowity chaos znaczeń, skrajna fragmentaryczność wypowiedzi). Innym mogłaby być ironia. Jej przejawem musiał- by być permanentnie ponawiany akt zawieszania słuszności (powagi) wypowiada- nych sądów przez ironiczne branie ich w nawias. Trzecim wreszcie i najbardziej konsekwentnym posunięciem byłoby oczywiście milczenie, czyli rzeczywiste (wyda- wałoby się) porzucenie uprawiania filozofii. Czyż jednak nie mógłby nam grozić fundamentalizm ironii, a milczenie nie mogłoby stać się głosem w dyskusji filo-